- Dochodzą nas informacje, że tu i ówdzie pojawiają się nielegalne miejsca, gdzie ludzie się gromadzą. Nie umiem teraz powiedzieć, czy któraś ze służb odwiedzała to miejsce. Zapewniam, że po tej rozmowie poproszę o to, żeby służby tam się wybrały - zadeklarował wojewoda mazowiecki Konstanty Radziwiłł w programie "Newsroom WP".
Chodziło o jeden lokal w centrum Warszawy, który od połowy stycznia działa, próbuje na różne sposoby ośmieszać działania rządu i organizuje imprezy. I to takie, na które przychodzą tłumy.
Wojewoda zapowiedział, że do lokalu zostaną skierowane różne służby. W tym straż pożarna, sanepid czy urząd skarbowy.
Jak powiedział, tak zrobił. W czwartek pub odwiedzili urzędnicy skarbówki w asyście ponad siedemdziesięciu policjantów. Lokal został pozbawiony koncesji na sprzedaż alkoholu, a z półek i zaplecza skonfiskowano wszystkie trunki, jakie udało się znaleźć.
Na tym jednak nie koniec, bo właściciel lokalu uznał, że skoro nie może sprzedawać piwa, to będzie je rozdawać. I zorganizował biletowaną imprezę pod tytułem "Apokalipsa Zombie".
- Będę walczył, dopóki mam siłę i pomysły - mówi Michał Maciąg, właściciel pubu.
"Jest wykroczenie, jest interwencja"
Piątek, godz. 19. W pubie ludzi jest znacznie mniej niż zwykle. Bez problemu można znaleźć wolny stolik.
Na zewnątrz zbierają się policjanci. Na ulicach dookoła pubu stoją radiowozy, funkcjonariusze obserwują każdego, kto wchodzi do lokalu. Mają też kamerę, którą filmują wszystko, co dzieje się przed drzwiami. Na razie jednak nikogo nie niepokoją.
- Takie mają metody - mówi barman. - Są bardzo grzeczni. Nikt tu nikogo nie bije, nie zakuwa w kajdanki. Wywierają presję i próbują zastraszać gości. Zatrzymują, mówią, że biorą udział w nielegalnym zgromadzeniu, spisują.
Spisywanie zaczyna się około godz. 20. Zarówno policjantów, jak i gości robi się coraz więcej. Na cel policja bierze sobie tych, którzy wychodzą przed lokal, żeby zapalić papierosa. Trzeba do tego zsunąć maseczkę.
- Jest wykroczenie, jest interwencja - mówi policjant w randze posterunkowego, gdy pytam go o powód legitymowania gości lokalu.
- Normalnie cyrk - mówi Zuzanna, której dane spisali policjanci. - Pół godziny temu pytałam policjantki, czy mogę tutaj zapalić. Powiedziała, że tak.
Mandaty się jednak nie sypią. Co najwyżej pouczenia. Bo powód zatrzymywania i legitymowania gości lokalu jest zupełnie inny.
"Co widać za szybą?"
- Czy wie pani, że lokal nie ma koncesji na sprzedaż alkoholu? - pyta policjant legitymowaną dziewczynę. - Nie, a skąd mam to wiedzieć? - odpowiada spisywana.
- Bierze pani udział w nielegalnym zgromadzeniu - informuje policjant. Następnie pyta o to, co dzieje się w środku i spisuje zeznania.
Schemat się powtarza. Na ulicy przed lokalem robi się tłoczno, policjanci zadają pytania. Spisują także mnie. Najpierw numer legitymacji prasowej, później dane z dowodu osobistego.
- Ile osób jest w środku? Piją piwo? - pyta funkcjonariusz w randze posterunkowego. Nie odpowiadam, tajemnica dziennikarska. - No dobra, a tak nieoficjalnie? - próbuje dalej posterunkowy. Bez skutku.
Pytam policjantów, na jakiej podstawie spisują gości lokalu i po co im informacje o tym, co dzieje się w środku.
- Nie powiem, tajemnica policyjna - odpowiada funkcjonariusz, udając obrażonego. - Wie pan, my tylko wykonujemy swoje zadania. Nie do nas należy ocena.
Obok policjanci spisują chłopaka, który "nie wie" ile osób siedzi w pubie. Funkcjonariusz każe mu się odwrócić, spojrzeć w okno i zeznać, co widzi.
Dwóch innych gości lokalu policja prowadzi do radiowozu. Ci nie unikną mandatu, bo wyszli przed pub z piwem w ręku i niefrasobliwie pociągnęli łyka.
- Stówa - mówi Mateusz, który przyjechał ze Śląska do kolegi. - Nie będę się kłócił, faktycznie wyszliśmy z tym piwem, mają podstawy do interwencji. Pewnie gdyby nie ta cała akcja, to nikt by nie zwrócił na to uwagi.
Alkohol z zaplecza
Z każdą godziną w pubie pojawia się coraz więcej gości. Interwencje policji są raczej tematem do żartów, a piwo leje się strumieniami. Nikt za nie nie płaci, za to w słoikach na barze lądują hojne napiwki.
Skąd się bierze piwo, skoro skarbówka skonfiskowała alkohol?
- Niech pan zobaczy - mówi właściciel pubu i prowadzi mnie na zaplecze. To niewielki, zagracony pokoik, w którym stoi kilka beczek. - Zabrali piwo stąd i wyczyścili półki przy barze.
Potem pan Michał otwiera doskonale widoczne drzwi na zapleczu. Prowadzą do znacznie większego magazynu, który od podłogi do sufitu zastawiono regałami z beczkami. - Tutaj nawet nie zajrzeli. To jest jakieś 300 beczek - mówi właściciel pubu. - Po co w ogóle była ta interwencja? Przecież to jest absurd.
Akademia, muzeum, basen
W kotka i myszkę z władzami warszawski pub gra od połowy stycznia. Wtedy pierwszy raz pub otwarto oficjalnie.
Najpierw organizowano "szkolenia". Każdy z gości dostawał certyfikat, a piwo było sprzedawane jako "materiały szkoleniowe". Wtedy obsługa lokalu mówiła, że to akt desperacji i za kilka dni pub zostanie ostatecznie zamknięty. Okazało się jednak, że szansa na przetrwanie jest, bo do jedynego, oficjalnie otwartego w mieście pubu zaczęły przychodzić tłumy.
Po ogłoszeniu luzowania obostrzeń "akademia" została przemianowana na "muzeum kapsli", a następnie na "basen piwny".
Właściciel przyznaje jednak, że utrzymanie lokalu raczej nie jest możliwe, a próby obejścia zakazów to forma zagrania władzy na nosie. Bo dług na koncie przekracza milion złotych, a kary nałożone przez różne służby przestał już liczyć.
- Banki wypowiadają umowy, bo nie mam z czego zapłacić rat kredytów obrotowych. Właściciele domagają się zaległych czynszów, których nie miałem z czego zapłacić, bo nie miałem obrotu. Mam już kilka spraw komorniczych - opowiada pan Michał. - Jedyne co mogę zrobić, to próbować to wyśmiać.