Godz. 18, ścisłe centrum Warszawy. Jest ciemno i praktycznie pusto, jakby był środek nocy, a nie czwartkowe popołudnie.
Moje miejsce docelowe to jeden z popularniejszych pubów z piwem rzemieślniczym. Pod tym samym szyldem działały cztery lokale - jeden w Łodzi i trzy w Warszawie. Pandemię przetrwał jeden.
Z zewnątrz nie wygląda na otwarty. Okna są zasłonięte, jest cicho. Żeby dostać się do środka, nie trzeba znać tajnego hasła ani pukać w określonej sekwencji. Wystarczy pociągnąć za klamkę.
W środku - inny świat. Czas zatrzymał się w 2019 roku, kiedy nikt jeszcze nie słyszał o maseczkach i dystansie społecznym.
Większość stolików jest zajęta, piwo leje się strumieniami. O tym, że trwa pandemia, przypomina tylko surowy regulamin Piwnej Akademii.
Piwna Akademia
Oficjalnie pub działa jako Piwna Akademia, a zawartość kufla to nie piwo, a "materiały szkoleniowe".
Przy barze muszę uiścić opłatę za szkolenie - 10 zł - i zapłacić za "materiały", które mam zamiar zużyć.
Na stolikach leżą "programy szkolenia". Jest w nich m.in. "ćwiczenie ramion", czyli nauka poprawnego chwytu szklanki i unoszenia kufla.
Jest też "chmielowy spacer" - do baru i z powrotem.
Są też kartki z "egzaminem" (jeśli wynik cię nie satysfakcjonuje, powtarzaj egzamin do skutku) i regulamin. W regulaminie prośba o trzymanie dystansu i podchodzenie do baru pojedynczo.
Płatność tylko gotówką.
- W zasadzie to już się zamykamy, nie mamy nawet terminala - mówi smutno barman i wręcza mi certyfikat ukończenia szkolenia. - Wcześniej otwieraliśmy na pół gwizdka, tylko dla znajomych. Teraz pierwszy raz ogłosiliśmy na Facebooku, że jesteśmy otwarci. I na weekend szykujemy duży event.
Wielkim Szkoleniem Akademii Piwnej, ogłoszonym w mediach społecznościowych, zainteresowanych jest prawie 300 osób. Swoje uczestnictwo potwierdziło pięćdziesiąt.
W programie weekendowego "szkolenia" jest m.in. "możliwość zaszczepienia Coroną".
Za szczepionkę robi butelka meksykańskiego piwa, o wdzięcznej, choć napawającej grozą nazwie, wsadzona w wyciskarkę do silikonu.
Załoga pubu liczy na wysoką frekwencję, bo od momentu publikacji informacji w mediach społecznościowych telefony się urywają.
Jak mówi barman, wyraźnie widać, jak bardzo ludziom potrzebne są spotkania.
- Ludzie są otwarci, widać, że potrzebują kontaktu z innymi. Tworzy się wiec bardziej rodzinna atmosfera. Przełamuje się bariera stolika i rozmowy wykraczają poza wąskie grono znajomych - słyszę.
Podziemie barowe
Namiastką normalności w nielegalnym barze jest też występ iluzjonisty, który chodzi pomiędzy stolikami i pokazuje sztuczki z kartami.
Radzi sobie, jak może, choć w jego grupę zawodową pandemia też uderzyła bardzo mocno.
- Normalnie miałem około 30 pokazów rocznie. Głównie na imprezach firmowych. W grudniu spałem przede wszystkim w pociągach, pomiędzy jedną imprezą a drugą. W zeszłym roku miałem cztery pokazy - opowiada. - Zawiesiłem działalność i nie brałem żadnej tarczy. Dobrze zrobiłem, bo koledzy, którzy pobrali różne dotacje czy pożyczki, nie mogą się teraz zamknąć. Byliby wtedy kilkanaście tysięcy złotych do tyłu.
Żeby przetrwać pandemię, wrócił do ulicznych pokazów. Jak mówi, zarabia na nich więcej niż przed atakiem wirusa, bo spacery to teraz jedyna forma aktywności, której jeszcze nie zakazano. Ludzi na ulicach jest sporo, chcą się bawić.
Poza tym występy w nielegalnych knajpach.
- Jest ich kilka. Na Pradze jest jeden czynny lokal, parę w centrum. Niektóre otwierają się tylko dla znajomych albo wpuszczają klientów, których barman rozpoznaje - mówi iluzjonista.
Odejść z hukiem
Na pełne otwarcie decyduje się niewielu, a jeśli już, to raczej w akcie desperacji.
W Piwnej Akademii mimo żartów i ironicznego "programu szkolenia" atmosfera jest raczej ciężka. W to, że uda się przetrwać, właściwie nikt nie wierzy.
- Za trzy dni muszę zapłacić 250 tys. złotych zaległego czynszu - mówi Michał, właściciel lokalu. - Z czterech lokali został nam jeden.
Właściciele budynków nie chcą renegocjować stawek, a tarcza antykryzysowa w postaci zwolnienia z ZUS za listopad, czy 5 tys. złotych pożyczki, to za mało, żeby utrzymać choć jeden lokal.
Ostatni z nich jest już przygotowany do zamknięcia. Wyposażenie zinwentaryzowano, przy barze można kupić pamiątkową szklankę. 5 złotych sztuka.
- W tym kraju nie da się robić jakiegokolwiek poważnego biznesu, skoro władza może go z dnia na dzień zamknąć - mówi Michał. - Ci, którzy mówią mi, że mam się przystosować i sprzedawać piwo, nie rozumieją, na czym ten biznes polega. Ci ludzie nie przychodzą tutaj dla piwa, ono jest tylko dodatkiem.
Pytam o plany na przyszłość. Czy zamierza pozwać Skarb Państwa, jak inni przedsiębiorcy z branży.
- Nie wiem, co będzie za tydzień. Może pójdę do więzienia za długi - mówi Michał. - A może podpalę się pod Kancelarią Premiera, bo już takie myśli chodzą po głowie.