Wino owocowe ma swoich zwolenników, choć to ciągle nisza. Robert Ogór, prezes Ambra S.A., największego producenta win w Polsce, uważa jednak, że wina z gruszek czy porzeczek mogą być polską marką - i być znane na całym świecie niczym francuskie trunki. Jego zdaniem będzie to korzystne i dla polskiej gospodarki, i dla polskiego rolnika. Bo obecnie, jak mówi, rolnicy sprzedają głównie polskie owoce na koncentraty. - A mogliby wytwarzać świetne wina - uważa.
Mateusz Madejski, money.pl: W tej chwili konsultowana jest nowa ustawa winiarska. To szansa czy zagrożenie dla branży?
Robert Ogór, prezes Ambra S.A.: Ta ustawa porządkuje i reguluje dużo zagadnień dotyczących wina gronowego – jego produkcję, zasadę działań winiarni. Dzięki niej polskie przepisy mają być też lepiej zintegrowane z unijnymi regulacjami. To oczywiście potrzebne. Ustawa w obecnie proponowanym kształcie daje też polskim winiarzom lepsze ramy prawne działania i spore ułatwienia. To, jak mi się wydaje, korzystne zmiany dla branży.
Ale?
My zabiegaliśmy i zabiegamy, by podobne jak dla wina gronowego, stworzyć warunki rozwoju dla winiarstwa owocowego. Kluczem dla sukcesu winiarstwa gronowego na całym świecie był wyraźny prymat perspektywy winiarza, perspektywy rolniczej. Winiarstwo takie zostało ochronione przed oderwaniem od swoich źródeł rolnych.
Rozumiem, że ma pan na myśli, że winiarze zwykle sami produkują swoje wino i wielkie korporacje nie kontrolują znacznych części tego rynku?
Tak. Stało się to z wielkim pożytkiem dla konsumentów, dla wytwórców, ale i dla polityki rolnej i gospodarek całych regionów. Mamy nieskończoną ilość uczestników rynku, produkujących wino, którzy są jednocześnie uprawiającymi. A cała ta konstrukcja opiera się na definicji wina gronowego, która nie dopuszcza innych procedur, która nie dopuszcza innego wina niż tego, jak przygotowane ze świeżo zebranych zbiorów winogron.
Tak mało wina nie było od dekad. To wina klimatu
Pan sugeruje, że analogicznie powinno owocowe powinno być przygotowywane tylko ze świeżo zebranych owoców, żeby mogło nazywać się winem?
Definicja wina gronowego jest zamknięta na klucz. Zabroniona jest na przykład produkcja wina z koncentratów, jest zakaz dosładzania czy dodawania wody oraz alkoholizacji. To sprawia, że wina gronowego nie ma sensu poddawać procesom wysokoprzemysłowej produkcji. Wino jest związane ilościowo ze zbiorem – tyle jest wina na rynku, ile uprawy winorośli. Uzyskujemy z każdego kilograma winorośli ok. 600 mililitrów wina. I właśnie z tych wszystkich względów sektor winiarstwa cieszy się taką estymą. Bo wina nie da się po prostu uprzemysłowić.
Polska, która jest krajem ze świetnym kapitałem rolnym, nie wykreowała jednak żadnego produktu o wysokiej wartości, z własną definicją, robionego z dużą korzyścią dla rolników. Rolnictwo w Polsce to wielki przemysł, wielki handel, ale niestety – mały rolnik. I pozostaje on mały tak długo, jak będzie oddawał surowiec do przemysłu czy do handlu. Dlatego jesteśmy zwolennikami, by w ustawie winiarskiej podobne definicje jak w przypadku wina gronowego, objęły też wino owocowe.
Pomoże to polskiej wsi?
Proszę spojrzeć na regiony takie jak Toskania czy Burgundia. To są tereny rolnicze, ale na pewno nie są one biedne. W dużej części dzięki temu, że mają swoje silne marki produktów regionalnych.
Czy wino owocowe mogłoby sprawić, że podobnie się stanie z Lubelszczyzną?
Na przykład, choć są też podobne regiony wokół Grójca. Te owoce są jednak najczęściej "oddawane" na koncentrat. Nie jest to oczywiście złe. Lecz jest i inna propozycja dla sadowników. Mają oni ścieżkę dla własnego produktu, który może budować wartość dodaną nie tylko dla nich, ale i dla całego kraju.
Jednak niezapisanie w ustawie winiarskiej definicji dla wina owocowego ogranicza możliwości właśnie takiego rozwoju tego sektora. Produkty mogą być przemysłowo dosładzane, robione z koncentratów… Sadownicy więc tracą swoje podstawowe atuty.
Uważa pan zatem, że wino owocowe może być polskim produktem premium. Jednak przez lata kojarzyło się raczej z czymś tanim.
Owszem, ten wizerunek nie jest najlepszy. Ale to nie znaczy, że wino owocowe nie może być szlachetne! Winogrono to przecież też jest owoc.
Wiśnie, maliny, porzeczka, czarna porzeczka, gruszka – te owoce, odpowiednio potraktowane przez winiarza, mogą dać świetne wina. Tym możemy zaskakiwać, podbijać zagranicę. Tylko sadownicy muszą dostać szansę. A przecież sadów mamy tysiące, dziesiątki tysięcy. A tradycyjne winnice to wciąż u nas rzadkość.
Ustawa winiarska jest ciągle konsultowana. Rozumiem, że trudno przekonać polityków do pana racji, bo na razie w proponowanej ustawie zapisów chroniących wina owocowe nie ma.
Projekt jest ciągle dyskutowany, piłka jest ciągle w grze. Może to wynika też ze stosunkowo niskiej wiary w siebie, że polski produkt może być szlachetny, ceniony na całym świecie? A przecież jesteśmy królami owoców w Europie, powinniśmy z tego korzystać!
A sadownicy w ogóle chcą zostawać winiarzami?
Wydaje mi się, że jak najbardziej, choć to długotrwały proces, trochę jak z sadzeniem drzew. Najpierw trzeba stworzyć odpowiednie warunki, a dopiero potem czekać na owoce pracy. Wiadomo też, że można tu liczyć na środki unijne, Wspólnota promuje rolnictwo i żywność regionalną.