Grzegorz Hajdarowicz, lat 55, przedsiębiorca, wydawca medialny, producent filmowy, de facto właściciel najbardziej opiniotwórczej polskiej gazety - "Rzeczpospolitej". Majątek szacowany na ok. 150 mln zł. Postać od lat budząca kontrowersje na rynku mediów.
Zbigniew Jakubas, lat 69, inwestor, większościowy udziałowiec piłkarskiego Motoru Lublin. Majątek szacowany na dwa miliardy zł. Łatwiej znaleźć branże, w które Jakubas nie zainwestował, niż wyliczyć te, w które jest finansowo zaangażowany.
Hajdarowicz o Jakubasie: - Zbigniew Jakubas mówi prawdę, twierdząc, że nie chciał kupić "Rzeczpospolitej". On chciał ją wymanipulować, w zasadzie zagarnąć za "czapkę gruszek". To był napad, a żaden napad nie ma nic wspólnego z biznesem.
Jakubas o Hajdarowiczu: - Z sobie tylko znanych powodów Grzegorz Hajdarowicz z typowo gospodarczego sporu zrobił sensację, sugerując, że w sprawie idzie o wolność mediów. Nie wiem, dlaczego to robi. Mogę jedynie przypuszczać, że ma to związek z jego dużymi problemami finansowymi, o których informują mnie jego wierzyciele. Stara się je przykryć krzyczeniem o wolności mediów.
Wojna w mediach
W ostatnich tygodniach o sporze Grzegorza Hajdarowicza i Zbigniewa Jakubasa dowiedziało się wiele osób. Informowała o nim szeroko "Rzeczpospolita”. Jej właścicielem jest spółka Gremi Media (wydaje ona także "Parkiet”), która z kolei jest własnością spółki KCI. Większościowym akcjonariuszem KCI jest Hajdarowicz. Udzielił on zresztą kilku wywiadów prasowych. Wszystkie sprowadzały się do jednego: Zbigniew Jakubas – zdaniem Hajdarowicza – przygotował plan przejęcia dziennika. Tym samym zaś zagraża wolności mediów w Polsce, bo warto dostrzegać związki miliardera z władzą.
Jakubas długo nie odpowiadał. Nie ukrywa, że liczył, iż sprawa przycichnie. Gdy jednak właściciel "Rzeczpospolitej” zaczął robić drugie okrążenie po mediach chętnie alarmujących o zagrożeniu dla wolności prasy w Polsce, Jakubas w końcu wystrzelił z armaty. A w zasadzie nie on, tylko jedna z powiązanych z nim spółek (o której za chwilę). W większości ogólnopolskich mediów wykupione zostały ogłoszenia prasowe, które można sprowadzić do stwierdzenia, że Hajdarowicz to kłamca.
- Zbigniew Jakubas ma pieniądze i znajomości na rynku mediów. Jeśli tylko zechce, zniszczy Hajdarowicza – mówi redaktor naczelny jednego z największych polskich mediów. Tu od razu wyjaśnijmy: znaczna część naszych rozmówców zastrzegła anonimowość. O Hajdarowiczu niektórzy zgadzają się mówić pod nazwiskiem. Gdy z kolei pytamy o Jakubasa, słyszymy: "ale anonimowo". Lubelski miliarder uchodzi bowiem za osobę niesłychanie wpływową. Taką, która może pomóc, gdy ktoś znajdzie się w tarapatach. Albo szepnąć równie wpływowym jak on biznesmenom złe słowo o kimś, kto zalazł za skórę.
Co w sprawie ciekawe: gra - takie odnosimy wrażenie po długich rozmowach z obiema stronami sporu - w ogóle nie idzie o to, o co toczy się formalnie. Oficjalnie bowiem miliarder (a w zasadzie związana z nim spółka) z multimilionerem (a w zasadzie jego spółką) spierają się o… 5,4 mln zł.
Obaj – Jakubas i Hajdarowicz - byliby w stanie wyjąć te 5,4 mln z kieszeni.
Ale zamiast tego jest wojna. Oto, od czego się zaczęła.
Sprawa nie do zrozumienia
Jest rok 2016 r. Spółka Centrum Nowoczesnych Technologii (CNT), powiązana ze Zbigniewem Jakubasem, kupuje w Krakowie grunty za 76 mln zł od spółki KCI, kontrolowanej przez Hajdarowicza.
Krakowscy urzędnicy stwierdzają: trzeba zapłacić 5,4 mln zł opłaty za zmianę przeznaczenia nieruchomości z działalności przemysłowej na mieszkaniowo-użytkową.
Tylko która firma ma wyłożyć pieniądze?
Umowa pomiędzy CNT i KCI była tak sformułowana, że jeśli nieruchomość posiadała wady prawne, które dało się usunąć, to za usunięcie zapłacić powinna KCI.
Zdaniem CNT taką wadą była konieczność zapłacenia miastu 5,4 mln zł – inaczej firmę czekałby proces, a inwestycja leżałaby odłogiem. W księgach wieczystych pojawiły się bowiem stosowne wzmianki, co w praktyce uniemożliwiało sprzedaż mieszkań. W związku z tym CNT zażądała pieniędzy od KCI.
KCI uważa, że miasto nie ma racji. I CNT nie powinna płacić miastu – a zatem KCI nie ma powodu, by płacić CNT. W 2019 r. firmy się dogadują. KCI decyduje się zapłacić sporną kwotę. CNT wycofuje z sądu roszczenia.
A teraz czas na zwrot akcji.
KCI Hajdarowicza wycofuje się z dopiero co zawartej ugody. Jak twierdzi sam Hajdarowicz, zostało wykorzystane przymusowe położenie jego spółki. Ta bowiem, wskutek zamieszania ze spornymi gruntami, nie mogła sfinalizować innej transakcji, z zupełnie innym deweloperem, wartej kilkadziesiąt mln zł. Hajdarowicz czuje się oszukany przez CNT i pozywa ją o zwrot pieniędzy.
CNT znów ma kłopot - w księgach wieczystych pojawiają się w związku z procesem wzmianki w zasadzie uniemożliwiające sprzedaż mieszkań. Znajduje rozwiązanie: przekazuje sporną kwotę do depozytu sądowego na czas procesu. I znów może sprzedawać lokale. Skoro jednak CNT przekazała 5,4 mln zł do depozytu, to uznała, że oddać je powinna KCI.
W efekcie doszło do sytuacji, w której - w ocenie CNT - są dwie sprawy sądowe. W jednej chodzi o to, czy CNT musi zwrócić pieniądze KCI. W drugiej: czy KCI powinno zapłacić CNT.
Hajdarowicz i KCI podchodzi do sprawy prościej. Ich stanowisko da się streścić tak: CNT chce od nas dwa razy pieniądze za to samo.
I tu docieramy do sedna historii.
W grudniu 2020 r. krakowski referendarz sądowy nakazuje spółce od Hajdarowicza zapłacić spółce od Jakubasa. Komornik zajmuje całe aktywa właściciela "Rzeczpospolitej". Zdaniem Hajdarowicza to zamach na wolność mediów i prawniczy absurd. Doprowadzono bowiem do tego, że w związku ze sporem o kilka mln zł zachwiał się cały biznes spółki, która jest właścicielką wydawcy ogólnopolskiej gazety. Po kilku miesiącach zabezpieczenie na rachunku upada. Hajdarowicz na łamach "Rzeczpospolitej" ogłasza sukces.
Stan na dzisiaj: komornik zabezpieczył 5,4 mln zł od KCI. Spółka CNT z kolei ma 5,4 mln zł w depozycie sądowym, na wypadek przegranej w procesie. W efekcie obie strony sporu nie mają pieniędzy, którymi - gdyby się tylko potrafiły dogadać - mogłyby dysponować.
- Nikt już nie rozumie, o co chodzi w tej sprawie. Tego się nie da zrozumieć. I nie da się zrozumieć podejścia stron sporu. To już czysta nienawiść, niemająca nic wspólnego z biznesem - komentuje radca prawny z 20-letnim doświadczeniem, specjalizujący się w prawie gospodarczym.
Przeciwko Hajdarowiczowi
Zbigniew Jakubas uważa, że trudno w ogóle mówić o sporze. Jego zdaniem Hajdarowicz chce go uwikłać w wyimaginowany konflikt. Podkreśla, że spółka CNT nie należy do niego. Formalnie to prawda: w sporze z KCI Hajdarowicza jest spółka komandytowa CNT, w której Jakubas ma niewiele do powiedzenia. Jest za to większościowym akcjonariuszem w spółce akcyjnej CNT, będącej spółką dominującą (czyli w praktyce o wszystkim może decydować) w stosunku do spółki komandytowej.
Skomplikowane? Mówiąc najprościej: w teorii Jakubas nie ma nic wspólnego ze sprawą. W praktyce: ma. Na co najlepszym i zabawnym dowodem jest to, że w ogłoszeniu płatnym, które wykupiła CNT, głos zabiera jej prezes, Jacek Taźbirek. Przekonuje, że sprawa nie dotyczy Zbigniewa Jakubasa. Na zdjęciu stanowiącym część ogłoszenia widnieje jednak Zbigniew Jakubas.
- Proszę zwrócić uwagę, że toczy się spór gospodarczy pomiędzy dwoma spółkami o 5,4 mln zł. Sprawa jakich wiele. Tymczasem o tej konkretnej rozpisuje się ogólnopolska gazeta, akurat należąca do jednej ze stron sporu. Wolałbym, z całym szacunkiem do mediów, by spory gospodarcze rozstrzygały niezawisłe sądy, a nie "Rzeczpospolita" - mówi nam Jakubas.
Jakubas: Mam znajomych w "Rzeczpospolitej" i bardzo im współczuję. Usłyszałem, że dziennikarze dostali zakaz kontaktowania się ze mną, jestem w gazecie permanentnie obrażany, Grzegorz Hajdarowicz na łamach "Rzeczpospolitej" opowiada na mój temat całkowicie nieprawdziwe historie. Ba, przeprowadził nawet wywiad sam ze sobą. To jest ta wolność mediów, o której mówi?
Faktem jest, że dziennikarze "Rzeczpospolitej" opisują spór KCI z CNT i Jakubasem szeroko. Pojawiają się wywiady z Grzegorzem Hajdarowiczem, teksty trafiają na pierwsze strony gazety, narracji Jakubasa w nich w ogóle nie ma. Wszyscy eksperci, którzy się wypowiadają, prezentują stanowiska zgodne z interesem Hajdarowicza i KCI.
- Najgorsze jednak nie są teksty o sporze Hajdarowicza z CNT i Jakubasem. Znacznie gorsze, urągające jakiejkolwiek przyzwoitości, są teksty o samym Jakubasie i jego biznesie – zwraca uwagę doświadczony dziennikarz ekonomiczny. I pokazuje nam szereg publikacji stawiających spółki, w których udziały ma miliarder, w niekorzystnym świetle. Narracja jest podobna: spółki te korzystają z pieniędzy i kontraktów ze Skarbem Państwa, podczas gdy Jakubas sprzyja opozycji.
- To sygnał puszczony władzy: nie róbcie z nim biznesu – mówi nasz rozmówca.
Publikacje nie są podpisane. Na dole można tylko dostrzec za każdym razem ten sam enigmatyczny skrót "de". Co – jak się dowiedzieliśmy od byłego pracownika "Rzeczpospolitej" - oznacza „dział ekonomiczny”. Tak są oznaczane bardzo krótkie teksty oraz materiały, pod którymi ich autorzy nie chcą podpisać się z nazwiska.
Hajdarowicz ripostuje, że nie musi mówić redaktorom i dziennikarzom "Rzeczpospolitej", co mają robić.
- Mają swój rozum i widzą, że przypuszczono atak także na nich, a może przede wszystkim na nich - twierdzi.
Zdaniem Zbigniewa Jakubasa w całej sprawie rzeczywiście może chodzić o "Rzeczpospolitą". Tyle że wcale nie o zamach na nią, lecz o to, że to główny składnik aktywów w portfelu Grzegorza Hajdarowicza. I ten - jako mający w ocenie miliardera poważne kłopoty finansowe - za wszelką cenę chce gazetę sprzedać. Za dotychczasowe niepowodzenia zaś obwinia Jakubasa.
- Nie jest tajemnicą, że Grzegorz Hajdarowicz chce sprzedać "Rzeczpospolitą". Już od dwóch lat namawiał mnie, abym kupił od niego udziały, ale nie byłem i nie jestem tym zainteresowany. Namawiał też innych polskich biznesmenów, w tym członków Polskiej Rady Biznesu, ale i ten plan się nie powiódł z uwagi na wysokie oczekiwania finansowe - mówi Jakubas. Jego zdaniem cała obecna sytuacja to efekt bezzasadnego rozżalenia Hajdarowicza połączonego z coraz bardziej zaciskającą się pętlą ze strony wierzycieli.
Udało nam się dotrzeć do trzech osób, które twierdzą, że Grzegorz Hajdarowicz jest im winien pieniądze. Mamy też kopię zaopatrzonego w klauzulę wykonalności nakazu zapłaty, w którym sąd nakazał Grzegorzowi Hajdarowiczowi zapłatę Stanisławowi Tyczyńskiemu ok. 800 tys. zł.
Tyczyński to założyciel RMF FM oraz były właściciel popularnych podkrakowskich "kopułek", gdzie miało powstać polskie Hollywood - Alvernia, czyli największe i najnowocześniejsze studio filmowe w Polsce. Plan jednak nie wypalił, "kopułki" odkupiła spółka Hajdarowicza. Ten jednak - jak słyszymy - nie reguluje zobowiązań. W "kopułkach" zaś nie powstanie rodzime Hollywood. Ich teren można wynajmować na organizowanie konferencji i innych wydarzeń.
Hajdarowicz twierdzi, że to bzdura i nie on jest winien pieniądze Tyczyńskiemu, lecz Tyczyński jemu, ok. 10 mln zł. Sam Tyczyński nie chciał z nami rozmawiać.
- Sytuacja finansowa Grzegorza Hajdarowicza nie jest na tyle zła, by stał się on kiedykolwiek biednym człowiekiem. Ale na pewno nie jest rewelacyjna. To prawda, że Hajdarowicz chce szybko sprzedać gazetę - mówi nam jeden z polskich przedsiębiorców, znający właściciela "Rzeczpospolitej".
Czy Hajdarowicz potrzebuje pilnie pieniędzy? Spółka ściśle z nim powiązana, Dragmor, buduje właśnie w Brazylii hotel i park technologiczny. Pandemia koronawirusa istotnie w tym przeszkodziła, dotykając bardzo mocno m. in. Kraj Kawy. Projekt, choć zaawansowany, wymaga pilnie finansowania. Dragmor usilnie szuka zewnętrznych środków na dalszą realizację projektu. Rozwiązaniem mogłaby być sprzedaż "Rzeczpospolitej", dzięki czemu udałoby się dokończyć inwestycję w Brazylii. Czy i ile środków potrzebuje Grzegorz Hajdarowicz i czy akurat na tę inwestycję, wie jednak tylko on sam.
Zbigniew Jakubas uważa, że kłopot z Hajdarowiczem jest taki, że z jednej strony mówi o konieczności utrzymania "Rzeczpospolitej" z dala od Skarbu Państwa, wspomina o potrzebie zachowania wolności i niezależności mediów, a z drugiej przyznaje, że bierze pod uwagę sprzedaż gazety spółce państwowej.
- Jednego dnia Hajdarowicz beszta Orlen i jego prezesa, widząc w Orlenie twórców spisku przeciwko Hajdarowiczowi. A drugiego dnia - gdyby tylko prezes Daniel Obajtek zaproponował dostatecznie wysoką kwotę za "Rzeczpospolitą" – będzie mówił o genialnym biznesmenie i patriotyzmie Orlenu - kpi Jakubas.
Podobnie – jak twierdzi miliarder - było z podejściem Hajdarowicza do Jakubasa. Najpierw utrzymywał dobre relacje, bo liczył, że inwestor odkupi gazetę. Gdy jednak zobaczył, iż nie ma na to szans, zaczął obrzucać błotem.
- Słyszałem, że Grzegorz Hajdarowicz zaczął już nawet sprawdzać w Instytucie Pamięci Narodowej, czy byłem w komunistycznych służbach. I jak nic nie znalazł, to uznał, że zapewne byłem doskonale zakonspirowanym oficerem, skoro na mój temat nie ma żadnych dokumentów - mówi Zbigniew Jakubas.
Gdy mowa o zarzutach stawianych Hajdarowiczowi, nie sposób nie wspomnieć o jego konflikcie z mniejszościowymi akcjonariuszami KCI. Spółka, którą kontroluje Hajdarowicz, jest bowiem spółką giełdową. Pieniądze w nią zainwestowały osoby prywatne. I niektórym z nich jest wyraźnie nie po drodze z właścicielem biznesu. Jedną z takich osób jest Piotr Szczęsny. Mówi nam, że zna Grzegorza Hajdarowicza od najgorszej strony. Jako naganny ocenia sposób prowadzenia przez niego interesów spółek, w których występuje akcjonariat mniejszościowy. Uważa, że Hajdarowicz wykorzystuje majątek tych spółek wyłącznie w swoim partykularnym interesie, lekceważąc interesy akcjonariatu mniejszościowego.
Konflikt na linii Hajdarowicz-Szczęsny toczył się i w prokuraturach, i w sądach. Hajdarowicz mówił, że akcjonariusze mniejszościowi go szantażują. Mieli żądać dużych pieniędzy w zamian za nietorpedowanie działań większościowego akcjonariusza.
- Razu pewnego w wywiadzie telewizyjnym nazwał akcjonariuszy mniejszościowych "troglodytami" i "durnymi głąbami", "o twarzach nieskażonych inteligencją”. W wywiadzie, którego udzielił w "Rzeczpospolitej", nazwał mnie "bandytą", a przy innej okazji "zawodowym oszustem", za co musiał potem przepraszać w "Rzeczpospolitej" po przegranym procesie sądowym - relacjonuje Piotr Szczęsny.
Sama "Rzeczpospolita" wielokrotnie relacjonowała spory Hajdarowicza z mniejszościowymi akcjonariuszami. Opowiadała się jednoznacznie po stronie swojego właściciela, wskazując choćby na to, że akcjonariat mniejszościowy nie może utrudniać prowadzenia spraw spółki. Sam Hajdarowicz tłumaczy nam, że chodzi o biznesowe pryncypia: politykę spółki powinien prowadzić akcjonariusz większościowy, a nie mniejszościowi. Ci oczywiście mają prawo zabierać głos i są ważni, ale nie mogą szantażować tego, który w spółkę najwięcej włożył.
Przeciwko Jakubasowi
- Stare porzekadło głosi, że pieniądze lubią ciszę. Jakubas lubi pieniądze, więc też polubił ciszę. Spór z Hajdarowiczem to pierwsza taka sytuacja, w której różne brudy są wywlekane na wierzch. Jakubasowi musi się to nie podobać – twierdzi wyżej już wspomniany redaktor naczelny jednego z mediów. Jego zdaniem niebezpieczne dla miliardera może być przede wszystkim to, że spór na linii Hajdarowicz-Jakubas może ośmielić inne osoby, którym lubelski inwestor zalazł za skórę. Zobaczą one bowiem, że nie są same na polu bitwy.
- Zbigniew Jakubas przez lata wyrobił sobie łatkę etycznego przedsiębiorcy. Ale nie oszukujmy się: gdy prowadzi się od kilkudziesięciu lat działalność na dużą skalę, ma się wrogów. Co najwyżej o części z nich się jeszcze nie wie – słyszymy.
Znajomy dziennikarz opowiada mi, co się stało, gdy opisał jedną ze spraw dotyczących Zbigniewa Jakubasa. Ten poczuł się dotknięty tekstem, zadzwonił od razu do przełożonych autora.
- Naczelny wezwał mnie na rozmowę. Powiedział, że nie wnika w kwestie merytoryczne, ale mam zadzwonić do Jakubasa i go przeprosić. Mógłbym napisać źle o prezydencie, premierze, wojewodzie, w zasadzie kimkolwiek. Nad nikim parasol ochronny nie jest tak rozciągnięty jak nad Zbigniewem Jakubasem – uważa nasz rozmówca.
Gdy pytamy Grzegorza Hajdarowicza, o co tak naprawdę jego zdaniem chodzi w sporze pomiędzy nim a Jakubasem, ożywia się i mówi: - Oczywiście nie o 5,4 mln zł. Powstał plan odebrania mi "Rzeczpospolitej" i był miarowo realizowany. Na szczęście udało mi się go powstrzymać.
Według Hajdarowicza liczba zbiegów okoliczności niekorzystnych dla KCI w sporze z CNT – włączając w to postępowania sądowe - była "zaskakująco duża". Co, w jego ocenie, nie jest przypadkiem i stanowi jedną z solidnych poszlak, że to była zorganizowana akcja.
Zauważamy, że Zbigniew Jakubas wskazuje od dawna publicznie, że nie jest zainteresowany zakupem "Rzeczpospolitej".
- Zbigniew Jakubas mówi prawdę, twierdząc, że nie chciał kupić "Rzeczpospolitej". On chciał ją wymanipulować, w zasadzie zagarnąć za "czapkę gruszek". To był napad, a żaden napad nie ma nic wspólnego z biznesem - podkreśla Hajdarowicz. I od razu dodaje, że ma taką konstrukcję psychiczną, że nie da się nikomu szantażować: nie uległ Służbie Bezpieczeństwa w PRL-u, nie uległ szantażom mniejszościowych akcjonariuszy KCI i - jak deklaruje - nie ulegnie szantażowi Zbigniewa Jakubasa.
Wątek dawnych lat w słowach Hajdarowicza pojawia się często. Podkreśla swoją opozycyjną przeszłość i stawia ją w kontrze do co najmniej bierności, jeśli nawet nie uległości lubelskiego miliardera.
Dowód?
- Zbigniew Jakubas nie będzie decydował, czy mogę szukać nabywcy na "Rzeczpospolitą", czy nie. Wiem, że robił biznes już w PRL-u, w latach 80., i był przyzwyczajony do tego, że trzeba było na wszystko uzyskać zgodę, ale czasy się zmieniły. Ja zgody Jakubasa na ewentualną sprzedaż "Rzeczpospolitej" nie potrzebuję - wyzłośliwia się Hajdarowicz. I kreuje obraz Jakubasa jako osoby, która jest fałszywa: chce ze wszystkimi dobrze żyć, tak naprawdę myśląc jedynie o własnym interesie.
- Jakubas może pięknie mówić, że nie ma związków z władzą, ale ważniejsze jest to, co się robi, a nie to, co się mówi. Biznesy Jakubasa są ściśle związane ze spółkami Skarbu Państwa, a w radzie nadzorczej ściśle z nim powiązanej spółki deweloperskiej - tej, która zaatakowała "Rzeczpospolitą” - zasiada prominentny pracownik TVP - mówi Hajdarowicz. Chodzi o zastępcę dyrektora ds. korporacyjnych Roberta Sołka, który objął stanowisko u publicznego nadawcy w 2016 r.
Właściciel "Rzeczpospolitej" podkreśla, że z jednej więc strony Jakubas jest doradcą opozycyjnego marszałka Senatu Tomasza Grodzkiego i opowiada, jak zasponsorował nagrody dziennikarskie za kilkaset tys. zł, z drugiej - dostaje setki milionów złotych ze Skarbu Państwa.
Wątek nagród dziennikarskich zresztą pojawia się w kilku naszych rozmowach o Zbigniewie Jakubasie. Przez kilka lat sponsorował on bowiem Nagrodę Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego. Ufundował w jej ramach także wyróżnienia dla dziennikarzy dekady. Otrzymało je troje żurnalistów, każdy z nich poza prestiżem dostał 100 tys. zł.
Szkopuł w tym, że w trakcie konkursu, na który Jakubas wyłożył grubo ponad 300 tys. zł (zasponsorował bowiem też nagrodę dla dziennikarza roku), miliarder był zainteresowany zakupem Radia ZET. Przegrał jednak batalię z Agorą i SFS Ventures. Po czym już w kolejnej edycji Nagrody Radia ZET im. Andrzeja Woyciechowskiego nie był sponsorem. Część środowiska dziennikarskiego uznała to za obrażenie się przez miliardera na media. Niektórzy twierdzili, że sponsorowanie nagród w poprzednich latach nie było bezinteresowne. Sam Zbigniew Jakubas mówi, że sprawa jest znacznie mniej sensacyjna: po prostu w 2020 r. nikt do niego nie przyszedł w kwestii ufundowania nagrody. I chętnie wyłoży na nią pieniądze w przyszłości. A gdy podejmował decyzję o sponsoringu, nie miał pojęcia, że Radio ZET w ogóle będzie na sprzedaż.
- Zbigniew Jakubas ma niezmienne poglądy: lubi żyć dobrze z władzą. Z każdą władzą – mówi z pewnym przekąsem przedsiębiorca, do niedawna na listach 100 najbogatszych Polaków. Według niego Jakubas gra na dwóch fortepianach: czyli z jednej strony ma dobre relacje z obecną ekipą u władzy, z drugiej toruje sobie drogi do biznesów w przyszłości, gdyby rządzić znów zaczęła na przykład Platforma Obywatelska.
- Jeśli ktoś mówi jednocześnie, że jestem pupilkiem Prawa i Sprawiedliwości oraz że sprzyjam opozycji, to ma chyba pewien kłopot z logiką – kwituje Zbigniew Jakubas. I dodaje:
- Jestem przedsiębiorcą, wyrażam swoje poglądy w sposób stanowczy, nie patrząc, czy rządzącym się to podoba, czy nie. Nie mam powodu, aby się bać. Gdybym się bał, to bym nie należał do Rady Gospodarczej przy marszałku Senatu Tomaszu Grodzkim. Nie sponsorowałbym też nagród w konkursie dziennikarskim, kiedy podmioty z udziałem Skarbu Państwa się wycofały.
Podkreśla, że jego rzekome związki z Orlenem, o których mówił Grzegorz Hajdarowicz, sprowadzają się do tego, że samochody z firm, w które zaangażowany kapitałowo jest miliarder, są tankowane m. in. na stacjach Orlenu.
Grzegorz Hajdarowicz jednak w zacne intencje miliardera nie wierzy. Jego zdaniem Jakubas swoimi podchodami szkodzi polskiemu rynkowi mediów, a nie pomaga.
- Dla jasności: niech Jakubas kupuje media, niech kupi TVN, znajdując finansowanie w Skarbie Państwa. Nic mi do tego. Tylko niech robi to w sposób uczciwy, z otwartą przyłbicą. Tymczasem on miesiącami opowiadał, że nie interesuje go zakup mediów, po czym złożył ofertę na Radio ZET. Teraz mówi, że go nie interesowała "Rzeczpospolita", bo nie chce kupować mediów, a widać, że pali się do przejęcia TVN-u - przekonuje Hajdarowicz.
Sam Zbigniew Jakubas, w niedawnym wywiadzie dla portalu WirtualneMedia.pl, przyznał, że "zrzutka" polskich przedsiębiorców na TVN – gdyby telewizja trafiła na sprzedaż w związku z trudnościami z uzyskaniem koncesji - byłaby możliwa. Choć zarazem powstałaby wówczas niezręczna sytuacja wobec amerykańskich właścicieli stacji.
Przyszłość "Rzeczpospolitej”
To, co łączy Hajdarowicza i Jakubasa, to przekonanie, że w ich sporze tak naprawdę chodzi o "Rzeczpospolitą". Jeden uważa, że drugi chciał ją zgarnąć za drobne. Drugi - że cała sprawa to efekt urazy powstałej wskutek braku zainteresowania zakupem gazety oraz coraz trudniejszej sytuacji finansowej Hajdarowicza.
Faktem jest, że najbardziej opiniotwórcza polska gazeta jest na sprzedaż. Grzegorz Hajdarowicz mówi, że sprawa nie jest przesądzona, ale daje jasny sygnał: jeśli znajdzie się chętny i zaoferuje dobrą cenę, to dziennik zmieni właściciela. Właściciel "Rzeczpospolitej” nie wyklucza sprzedaży tytułu także Skarbowi Państwa.
Według naszych nieoficjalnych informacji Hajdarowicz chciałby uzyskać za "Rzeczpospolitą" ok. 200 mln zł. Zdaniem ekspertów na taką kwotę nie ma szans.
Marcel Zatoński, dziennikarz "Pulsu Biznesu", zwraca uwagę, że Gremi Media (wydawca "Rzeczpospolitej" oraz "Parkietu"), notowane na bocznym parkiecie New Connect, jest bardzo mało płynną spółką, tygodniowo właściciela zmienia średnio kilkanaście akcji. To sprawia, że obecnie pakiet kontrolny, który posiada KCI Grzegorza Hajdarowicza, teoretycznie jest wart 145 mln zł, a w szczytowych momentach dwa lata temu były to nawet ponad 2 mld zł. Oczywiście jedynie na papierze. W praktyce wartość "Rzeczpospolitej" (i "Parkietu", który należy traktować jako dodatek do znanego dziennika, nieprezentujący samodzielnie istotnej wartości) należy szacować na podstawie wyceny KCI, która podlega normalnym giełdowym regułom.
- Tymczasem samo KCI jest obecnie wyceniane na niespełna 100 mln zł. Oczywiście nie można oczekiwać, by przy sprzedaży pakietu kontrolnego wydawcy "Rzeczpospolitej" i "Parkietu" cena miała wiele wspólnego z giełdowym kursem, dla inwestorów branżowych to jednak bez wątpienia interesujące aktywo - przyznaje Zatoński.
Kto mógłby odkupić gazetę?
Na pewno możliwy jest wariant, w którym nabywcą byłaby jedna ze spółek Skarbu Państwa. Przy czym nie wymieniany jest w tym kontekście Orlen. Nie ma bowiem powodu, aby paliwowy gigant, będący po zakupie Polska Presse, przechodził skomplikowaną procedurę koncentracyjną.
- Decyzja o ewentualnym zakupie "Rzeczpospolitej" nie zapadnie przecież w zarządzie którejkolwiek ze spółek, lecz podejmą ją politycy. Jeśli stwierdzą, że trzeba kupić, to po prostu zostanie wybrana spółka, która tego zakupu dokona - mówi nam osoba z rządowych kręgów. Spekuluje się o PZU. Nieoficjalnie wiemy, że w grze o "Rzepę" są też inne podmioty - prywatne. Na razie jednak branża żyje sporem Grzegorza Hajdarowicza i Zbigniewa Jakubasa.
- Z jednej strony nie chcę wchodzić na taki poziom publicznej personalnej dyskusji, jaki prezentuje Grzegorz Hajdarowicz. Z drugiej - muszę się bronić. Pozew sądowy, który złożyłem o ochronę dóbr osobistych, od kilku miesięcy nie może być skutecznie doręczony z uwagi na problem z ustaleniem miejsca zamieszkania Grzegorza Hajdarowicza - mówi Jakubas.
- Sprawa jest prosta: nie płaci się dwa razy za to samo. Jakubas uważa inaczej. Czyli co, jeśli okaże się ludzkim panem, to będzie żądał ode mnie po 5 mln zł raz na dwa lata, a jak postanowi być nieludzki, to zacznie przychodzić po nienależne mu pieniądze raz na kwartał? - ripostuje Hajdarowicz.
Obaj na tym sporze tracą.
AKTUALIZACJA. Po publikacji tekstu odezwał się do nas Grzegorz Hajdarowicz. Wskazał on, że wycena jego majątku na 150 mln zł jest według niego drastycznie zaniżona. Spytany o rzeczywistą wartość majątku, Hajdarowicz wskazał, że samo Gremi International - luksemburski holding, którego jest założycielem - ma być warte ponad 300 mln euro.