Komisja wyborcza formalnie nie ogłosiła jeszcze wygranej Williama Laia, ale z porażką pogodził się już największy rywal Hou You-ih z Kuomintangu, który opowiadał się za zacieśnieniem więzów z Pekinem.
Lai Ching-te startował z ramienia rządzącej Demokratycznej Partii Postępowej (DPP). Przez ostatnie cztery lata był wiceprezydentem u boku Tsai Ing-wen, a teraz zdobył 40 proc. głosów.
Rywale Laia, Hou Yu-ih z największej tajwańskiej partii opozycyjnej, Partii Nacjonalistycznej (Kuomintang, KMT), Ko Wen-je z małej Tajwańskiej Partii Ludowej (TPP) uznali swoje porażki podczas przemówień na wiecach, w których pogratulowali Laiowi.
Wybory rozpoczęły się o godz. 8 czasu lokalnego (1.00 czasu polskiego). Lokale wyborcze otwarte były do godz. 16 czasu lokalnego (9.00 czasu polskiego). Jednocześnie z wyborami prezydenckimi na Tajwanie odbywały się wybory parlamentarne.
Ogromna stawka wyborów
Jak pisaliśmy na money.pl wybory parlamentarno-prezydenckie na wyspie mają znaczenie geopolityczne. Ścierają się w nich interesy mocarstw, a na szali leży kolejny globalny kryzys, który dotnie również Polskę. Stawka jest ogromna.
Wyraźna jest linia podziału wytyczająca stosunek do Chin. William Lai to zastępca obecnie urzędującej prezydent Tsai Ing-wen i jego wygrana będzie oznaczać kontynuację utrzymania statusu quo, chłodnego stosunku i dystansu do Pekinu oraz zbliżenia z USA. Z kolei lider Kuomintangu Hou Yu-ih opowiada się za porozumieniem i zbliżeniem do Pekinu. Wynik tego starcia będzie miał konsekwencje nie tylko dla wyspy. To wybory o charakterze geopolitycznym - wyjaśniał sinolog prof. Bogdan Góralczyk.
Tajwan, który formalnie nazywa się Republiką Chińską, jest niezależny od Chin kontynentalnych od czasu rozłamu w czasie wojny domowej w 1949 roku. Pekin uważa Tajwan za zbuntowaną prowincję "jednych Chin" i nigdy nie wykluczył możliwości siłowego przejęcia nad nim kontroli.
Dotychczasowy status quo naruszyła zarówno ostra retoryka Xi Jinpinga, który wprost zapowiedział przyłączenie Tajwanu do "wielkich Chin", jak i aktywność USA - poprzez sprzedaż broni, a także wizyty wysokiej ranki amerykańskich polityków.
Rząd w Pekinie przypominał przed wyborami, że na Tajwanie trwa wybór między dobrem a złem, a nawet między wojną a pokojem. Stany Zjednoczone zaś ostrzegły Pekin przed próbą wpływania na przebieg głosowania.
W zeszłym roku amerykański think tank CSIS przeprowadził symulację chińskiego ataku na Tajwan. Pekin miałby przegrać tę batalię, ale olbrzymie koszty militarne poniósłby sam Tajwan oraz USA i Japonia.