Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W tym tygodniu dane makroekonomiczne były zdecydowanie na pierwszym planie. Dowiedzieliśmy się, że przeciętna płaca w marcu wzrosła o 12 proc. i sięgnęła poziomu ponad 8400 złotych brutto. Już widzę, jak w Czytelnikach burzy się krew, bo przecież olbrzymia większość tyle nie zarabia. Rzeczywiście, po pierwsze mówimy o płacy brutto, a poza tym (i to jest bardziej istotne) jest to płaca w firmach zatrudniających ponad 9 osób, czyli tych większych.
Przeciętna płaca w górę
Niestety Główny Urząd Statystyczny dokładniejsze dane podaje co dwa lata, więc możemy jedynie szacować, że prawdziwa średnia jest przynajmniej 20 proc. niższa. Można jednak rzeczywiście powiedzieć, że wzrost wysokości pensji w Polsce wręcz pędzi. Czy można się temu dziwić, skoro płace w budżetówce wzrosły o 20 proc., pensje nauczycieli o 30 proc., płaca minimalna od 1 stycznia wynosi 4242 złote, a od 1 lipca wyniesie 4300 złotych, czyli dwadzieścia procent więcej niż w 2023 roku?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A przecież jeśli kolegom, znajomym i całemu otoczeniu rosną płace to i my będziemy głośno lub nieco ciszej (w zależności od swojej pozycji i sytuacji firmy) chcieli więcej od swojego pracodawcy dostawać. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której kolega, który dostawał płacę minimalną, w kwocie dość odległej od naszego wynagrodzenia, nagle doskakuje do naszego poziomu, a my nie reagujemy.
Można powiedzieć, że ten wzrost płac, cytując znane powiedzenie, po prostu nam się należał, bo przecież od co najmniej dwóch lat inflacja nieźle uderzała w nasze portfele. W marcu spadła do poziomu 2 proc., czyli realne wynagrodzenia wzrosły o 10 proc. W tej sytuacji wydawałoby się, że Polacy rzucą się do sklepów, bo nagle się wzbogacili. Tak się nie dzieje. Sprzedaż detaliczna w cenach stałych (bez inflacji) rzeczywiście wzrosła w marcu o 6,1 proc., ale było to mniej niż oczekiwane 6,7 proc.
Polacy ostrożniejsi w zakupach. Nic dziwnego
Tyle tylko, że ja bym się za bardzo do prognoz nie przywiązywał. Ważny jest realny wynik. A on jest całkiem dobry. Owszem nie było szału zakupów, ale można to łatwo wytłumaczyć. Polacy słyszą, że inflacja spadła na chwilę i zaraz znowu wzrośnie. Mają przecież niedawne doświadczenia z wysoką inflacją i jeszcze się jej boją. Nic dziwnego, że wydają dość ostrożnie.
Zakładam, że jeszcze w tym roku chęć do wydawania pieniędzy będzie wyraźnie większa. Okaże się, że gospodarka szybko rośnie. W mojej ocenie PKB w tym roku wzrośnie o około 4 proc. Inflacja, nawet po powrocie VAT na żywność do 5 proc. oraz po 30 czerwca, kiedy przestanie w pełni działać tarcza na energię elektryczną, nie będzie zbyt dokuczliwa. Według mnie wzrost cen będzie niższy o 4-5 proc. Oczywiście, wiele zależy od cen paliw, czyli ceny ropy na rynkach globalnych, oraz od kursu złotego wobec dolara.
W umiarkowanie pozytywnym scenariuszu, inflacja bardzo groźna z powodów zewnętrznych nie będzie. I tu dochodzimy do zagrożeń wewnętrznych. Rząd, jak słyszę, chwali się wzrostem płac. Nie dziwię się, bo każdy plus nawet niebędący do końca zasługą rządzących, może być pretekstem do chwalenia się, szczególnie przed kolejnymi wyborami. Władza po części ma rację, bo płace przedstawicielom budżetówki podniósł rząd obecnej koalicji. Jednak płaca minimalna to już nie zasługa rządzących, tylko ustawy.
Pyrrusowe zwycięstwo rządu
Te poziomy wzrostu płacy minimalnej były co do grosza zgodne z ustawą. Nawiasem mówiąc, uważam, że należałoby ustawę zmienić, bo niedługo zacznie szkodzić gospodarce. Na razie możemy się cieszyć, bo dobre zarobki to większy popyt wewnętrzny, a on jest potężnym motorem wzrostu polskiego PKB. Duży wzrost płac zmniejsza jednak konkurencyjność polskiej gospodarki. Część obecnego exodusu firm z Polski z tego właśnie wynika - szukają tańszej robocizny. I o tym rządzący powinni zawsze pamiętać.
Może się bowiem okazać, że zwycięstwo wynagrodzeń w walce z inflacją będzie pyrrusowe. I to nie tylko z powodu pensji. Jeśli płace rosną szybko, a do tego dochodzą świadczenia socjalne (na przykład wzrost świadczenia na dzieci o 60 proc. - 800 plus) to pojawia się presja na ceny. Naprawdę nie ma niczego za darmo - nacisk większej ilości wolnego pieniądza w gospodarce będzie utrudniał walkę z inflacją.
Zapłacimy za to wszyscy. Nie tylko trudniejszą do opanowania inflacją, ale i tym, że stopy procentowe przez długi czas będą na stosunkowo wysokim poziomie, więc płacić będą kredytobiorcy, a to całkiem spora grupa Polaków. I o tym rząd też powinien pamiętać, bo łatwo wydaje się pieniądze, wskazując palem kolegę, czyli Radę Polityki Pieniężnej, która ma z inflacją walczyć.
Piotr Kuczyński, analityk domu inwestycyjnego Xelion