Wrocławskie osiedle Kozanów znalazło się pod wodą podczas słynnej powodzi w 1997 r. Wspomnienia sprzed 27 lat są żywe wśród mieszkańców oraz przedsiębiorców, którzy otworzyli tu swoje biznesy.
Poruszenie we Wrocławiu widać od kilku dni. Panuje nastrój oczekiwania na nieuniknione - krążą busy wypełnione workami i kartonami, wywożone są cumujące przy Odrze większe łodzie, mieszkańcy rozmawiają o nadchodzącej fali.
Kto mógł, nie czekał na wiadomości z wrocławskiego magistratu, chociaż prezydent miasta Jacek Sutryk ogłosił w niedzielę późnym wieczorem, że fala powodziowa, spodziewana w środę około godz. 18 będzie niższa niż w 1997 r. Dodał, że najgorszy scenariusz przewiduje, że falą może przepływać 3100 metrów sześciennych wody na sekundę (w powodzi w 1997 r. było to 3700 m sześc.). Według najnowszych ustaleń fala powodziowa przejdzie przez miasto pod koniec tygodnia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Boją się powtórki
- Pamiętam, jak było w 1997 r. Wszystko zalane. W 2010 r. już mniej, ale tu woda i tak stała, nie było zalania, ale podtopienie - opowiada pracownik spółdzielni mieszkaniowej przy ul. Dokerskiej. Układa folię i worki przed wejściami do lokali spółdzielczych, które są położone poniżej chodnika - jak spora część właścicieli lokali usługowych i mikroprzedsiębiorstw na tym osiedlu.
Przywieziono 24 tony piasku, powinno być w porządku. Najgorsze jest sprzątanie po wodzie. Zbutwiałe meble, sterty śmieci wywożone koparkami, słoiki, potopione szczury. Od razu byliśmy szczepieni przeciwko tężcowi - opowiada nasz rozmówca, któremu zostało blisko pół roku do emerytury. Od 38 lat pracuje dla mieszkańców Kozanowa.
- Paniki nie ma, jest spokój i cisza. W 1997 r. robiło się wszystko na ostatnią chwilę, woda przychodziła, to układało się worki, było pospolite ruszenie lokatorów. Nic nie pomogło. A teraz słoneczko świeci, wszystko jest w porządku, a my się przygotowujemy, zabezpieczamy garaż, ludzie już auta wywieźli i na górkach zaparkowali. Z tamtej powodzi pamiętam jeszcze, jak rozdawaliśmy dary dla powodzian. Nagle podchodzi Kwaśniewski (prezydent Aleksander Kwaśniewski - przyp. red.) i podaje rękę - wspomina.
Tuż obok znajduje się wjazd do garaży. Firma zewnętrzna w poniedziałek od samego rana z pomocą koparki usypywała 1,5-metrową zaporę przeciwpowodziową.
- Woda wcześniej była tu po sufit, czyli garaże zalane. Ludzie auta już wywieźli - słyszymy od jednego z pracowników.
Znacznie więcej dobytku zabiera jeden z mieszkańców z ul. Ignuta. Razem z żoną, dwojgiem nastoletnich dzieci i psem po prostu się wyprowadzają. Wejście do ich bloku oraz okno z kuchni znajdują się naprzeciwko Rodzinnych Ogródków Działkowych Sielanka. Wały są tuż obok. Jeśli woda się przebije, szybko otoczy ich blok.
Wywożę wszystko i zostawiam puste mieszkanie. Meble wynoszę na piętra, a rzeczy rozwożę po rodzinie i znajomych. Mamy też sklep, ale jest zamknięty, bo zrobiłem z niego przechowalnię - opowiada.
- Niech przestraszcie się tego bałaganu - opowiada, gdy wpuszcza nas do mieszkania. Na ścianach widać puste półki, brakuje kredensu i szafy. Mnóstwo rzeczy leży porozrzucanych po kątach.
- Telewizor też wywozimy. Może to i panikarstwo, ale kolega trzy lata nie mieszkał po zalaniu, a ewakuować się nie chciał. W 2010 r. woda wypłynęła u nas w toalecie, było na styk. Piwnice ludzie sprzątali wczoraj, dziś już cisza - tłumaczy.
Zamykają biznesy i uciekają
"Z powodu zagrożenia powodziowego, w trosce o bezpieczeństwo pracowników i mienia nasz salon będzie nieczynny w najbliższych dniach. Prosimy o wyrozumiałość" - można przeczytać na płocie salonu optycznego przy ul. Dokerskiej. Inny lokal zamurowano.
- Taki klimat na Kozanowie - tłumaczy właściciel sklepu zoologiczno-wędkarskiego "u Darka". Razem z rodziną, przyjaciółmi i klientami od niedzieli pakuje i zabiera towar. W sumie pomaga mu 11 osób. - Co cięższe rzeczy z tyłu sklepy już wynieśliśmy. Zostały lżejsze, którymi jeszcze można handlować. Chcę wyciągnąć wszystko, co się da, a produkty wywozimy na Stabłowicę i do Leśnicy, gdzie też mamy sklepy - relacjonuje.
Na razie decyzji o ewakuacji nie podjęła właścicielka salonu kosmetycznego przy ul. Ignuta, chociaż w planach jest spakowanie i zabranie najdroższego sprzętu.
Jestem tu dopiero od maja, gabinet jest świeżo wyremontowany i trochę się tym martwię. Będę zerkać na nowy wał. Nie wiem, czy woda tu dojdzie, liczę, że nie, a co najwyżej będzie podtopienie, a nie zatopienie. Widziałam, co się stało w Kłodzku, kolega pracował w jednym z lokali. Wiszą tam teraz kable, woda zabrała wszystko łącznie z kaflami na podłodze - mówi nasza rozmówczyni.
Tuż obok znajduje się sklep "Spacja" z artykułami elektrycznymi i automatyką przemysłową. - To, co najcenniejsze, wywieziemy. Coś na pewno zrobimy - usłyszeliśmy.
Na wodę nie ma zamiaru czekać też właściciel lodziarni "Lodowy Kozanów". Także on zapowiada, że "wywiezie wszystko, co się da". A każdy dzień bez działającego biznesu to "tysiące złotych strat".
- Straty na wszystkim - od produkcji po obroty. Nawet 80 proc. rzeczy wywiozę. W 1997 r. woda była do pierwszego piętra, więc miałbym wszystko pod wodą - wyjaśnia.
Na początek zabezpieczył maszynę do produkcji lodów - to serce całego biznesu. - Kosztuje 200 tys. zł i waży pół tony. Wywożę rzeczy do zaprzyjaźnionych firm - dodaje.
Dlaczego to robią? - Lepiej trochę stracić teraz niż cały dorobek życia za kilka dni. Jak wody nie będzie, to worki wykorzysta się zimą do posypywania chodników - podsumowuje starszy mężczyzna, z którym witał się prezydent Kwaśniewski. Jak przekonuje, w Kozanowie widział już wszystko.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl