Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Poproszono mnie, żebym napisał, jak oceniam pierwsze 50 dni rządu. Miałem z tym problem. Po pierwsze dlatego, że po 50 dniach bardzo trudno oceniać dokonania każdego rządu. Po drugie dlatego, że już po wyborach zadeklarowałem niekrytykowanie rządu przez pierwsze pół roku. Uważałem bowiem, że sprzątanie stajni Augiasza to zadanie nie dla jednego, a dla wielu Herkulesów, więc rząd musi mieć sporo czasu.
Nawiasem mówiąc, nieco tylko odbiegając od finansów i gospodarki (polityka też na gospodarkę wpływa, często zbyt mocno), nie rozumiem kręcących nosami symetrystów, którzy chcieliby, żeby powrót do demokracji był prowadzony powolutku i tak, żeby żadnego prawa nie naruszyć.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Żaden polityk tego nie powie, ale ja politykiem nie jestem, więc powiem, że naprawienie tego, co zostało zepsute "zgodnie z prawem", wymaga czegoś na kształt rewolucji. A to prowadzi czasem do poruszania się po bandzie.
Pierwsze dni po wyborach
Wróćmy do tych 50 dni rządu. Wybrnąłem z dylematu opisanego w pierwszym akapicie przez przyjęcie dwóch założeń. Po pierwsze, stwierdziłem, że będę pisał o ponad stu dniach od wyborów (dokładnie 108 dni) oraz postaram się ograniczyć krytykę. Ograniczyć, nie jej zaniechać.
Pierwszych ponad 50 dni, kiedy to przez dwa tygodnie premier Mateusz Morawiecki udawał, że tworzy rząd, już pokazywały, co znaczy wybór odpowiedniej opcji politycznej.
Potężne umocnienie złotego, kontynuacja hossy na GPW (rozpoczęła się w październiku 2022 roku). Nic w tym dziwnego. Polska była spychana do nic nieznaczącego zakątka w koszyku rynków rozwijających się. Po wyborach zarządzający funduszami musieli zwiększyć swoje zaangażowanie w naszym kraju, co automatycznie pomagało giełdzie i złotemu.
Budżet priorytetem rządu
Po utworzeniu rządu, 13 grudnia, pojawiły się konkretne działania, które można już było oceniać (i nie mówię o nieszczęsnej ustawie wiatrakowej).
Minister finansów Andrzej Domański miał cztery dni na poprawienie budżetu, który rząd Mateusza Morawieckiego musiał złożyć i złożył we wrześniu 2023 r. Oczywiście minister takie poprawki wprowadził, bo wprowadzić musiał, żeby złożyć dokument prezydentowi Dudzie przed 31 stycznia.
Zdaje się, że olbrzymia większość komentatorów podeszła do tego tworu tak jak ja – to znaczy postanowili budżetu nie krytykować. A było co krytykować, ale nie była to wina Domańskiego – zrobił to, co mógł zrobić, bo w normalnym układzie budżet tworzy się przez cztery miesiące, a nie w cztery dni.
Nawiasem mówiąc, z tym budżetem mamy teraz niezły pasztet, bo prezydent Duda postanowił go podpisać i skierować do ciała obradującego w budynku Trybunału Konstytucyjnego. Pretekstem było to, że para Kamiński i Wąsik nie brała udziału w głosowaniu (chociaż nawet nie usiłowali wejść do Sejmu).
Nie radzę się tym przejmować. To według mnie miał być pokaz niezależności, odpowiedź na swoiste ultimatum premiera Tuska, a odczytane będzie jako miałka złośliwość.
Budżet obowiązuje, a do orzeczenia TK mogą upłynąć nawet dwa miesiące. Pojawiają się komentarze mówiące, że rząd będzie miał problemy, bo prezydent Duda będzie wszystkie ustawy słał do TK. Śmiem twierdzić, że to prezydent wpadł we własną pułapkę (częsty efekt dobrych rad).
Wystarczy teraz podsyłać prezydentowi oczywiste i dobre dla ludzi i Polski ustawy i czekać, kiedy się złamie. Prezydent może już tylko liczyć na pomoc, na orzeczenie płynące z budynku Trybunału – jeśli orzeczenie uzna, że ustawa była zgodna z Konstytucją, to prezydent odetchnie z ulgą.
Tak to wszystko odczytali inwestorzy, bo na rynku walutowym złoty przed i po decyzji prezydenta się umacniał.
"Zagranica rozumie dylematy rządu Tuska"
Wróćmy do decyzji rządu. Wiele ustaw jest dyskutowanych i szykowanych do przyjęcia, a ja nie mam zamiaru oceniać czegoś, co jeszcze nie jest obleczone w ciało ustawy.
Tym bardziej w sytuacji, kiedy taka ustawa najpewniej pójdzie śladem ustawy budżetowej. Zostawiam na boku to, co dzieje się w mediach i prokuraturze, bo nie ma to (na razie?) żadnego wpływu na zachowanie rynków finansowych i gospodarki. Docierają do mnie głosy mówiące, że zagranica doskonale rozumie dylematy rządu premiera Donalda Tuska.
Najwięcej ostatnio mówiło się o sprawie fuzji Orlen – Lotos oraz o zmianach w zarządach i radach nadzorczych spółek skarbu państwa.
Jeśli chodzi o pierwszą sprawę, to mówię o pewnym jej aspekcie od dawna, ale nikt tematu nie rozwija – jaka w umowie jest cena (wzór na cenę) dostaw ropy przez Aramco.
Aramco ma dostarczać do Polski między 200 a 330 tys. baryłek dziennie. Powiedzmy, że to około 100 mln rocznie. Wystarczy upust na przykład 8 proc. od ceny spot (przy obecnych cenach to 6 dol. = 24 zł), żeby zaoszczędzić 2,4 mld zł rocznie.
Sprawa tej fuzji wygląda bardzo podejrzanie, ale ostrzegam, że to może być as w rękawie tych, którzy decydowali o formie umów.
Spółki Skarbu Państwa. "Konkursów nie ma"
Jeśli chodzi o obsady rad nadzorczych i zarządów, to ja jestem zwolennikiem pomysłu Jana Krzysztofa Bieleckiego sprzed 12 lat. Chodziło w nim o utworzenie komitetu nominacyjnego, w którym zasiadaliby znani fachowcy i którzy nominowaliby członków rad nadzorczych. Oni zaś w konkursach wybieraliby zarządy spółek.
Jednak zarówno 12 lat temu, jak i teraz nic z tego nie wyszło. Konkursów nie ma, a w radach nadzorczych sam mogę wskazać bardzo "polityczne" osoby. Mogę, ale tego nie zrobię, bo rozumiem, że trzeba szybko odpartyjnić spółki. Odejść od tego, co za PRL nazywano nomenklaturą.
Tyle tylko, że jeśli przez wspomniane przeze mnie na początku pół roku nic się nie wydarzy i nadal obsady rad będą "po uważaniu", to ja już będę krytykować.
Czekamy więc wszyscy na kolejne pomysły rządzącej koalicji. Wskaźnik 100 konkretów Koalicji Obywatelskiej jest gdzieś na początku skali, więc dużo trzeba będzie zrobić, żeby nie narazić się na totalną krytykę – nie tylko opozycji. Faktem jest, że prezydent Duda ułatwił rządowi drogę do tych konkretów. Wystarczy przecież słać ustawy na biurko prezydenta (o ile TK uzna, że ustawa budżetowa jest niekonstytucyjna). To oczywiście raczej żart, ale może być niezbyt odległy od realiów.
Piotr Kuczyński, analityk domu inwestycyjnego Xelion