W piątek rano opisaliśmy sytuację załogi spółki Sanita z Piły. Na dzień przed Wigilią ok. 150 pracowników polskiego oddziału duńskiego producenta chodaków dowiedziało się o zamknięciu zakładu, choć wcześniej nie było żadnych sygnałów w tej sprawie. - Usłyszeliśmy, że możemy zabrać swoje rzeczy i po zaplanowanej przerwie świątecznej już nie wracać, bo nie mamy po co - stwierdziła w rozmowie z money.pl jedna z byłych już pracownic.
- Jesteśmy w zawieszeniu. My nie możemy się nawet do urzędu pracy zarejestrować jako bezrobotni (bez tego nie można m.in. starać się o zasiłek - przyp. red.). Ci, którzy nabyli już prawa emerytalne i właśnie mieli przejść na emeryturę, zostali zablokowani. Nie mamy świadectwa pracy, żadnych dokumentów. Nic nie mamy - dodała inna.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Fabryka zamknięta z dnia na dzień. "Nawet 655 tys. zł strat"
Poszkodowani mogą być też niektórzy dostawcy pilskiej fabryki. Do redakcji money.pl zgłosił się jeden z nich. Piotr Szostak, prezes zajmującej się produkcją podeszew firmy MSU i członek zarządu Polskiej Izby Przemysłu Skórzanego, twierdzi, że Sanita zamawiała u niego produkty niemal do ostatniej chwili.
Do 17 grudnia zamawiali dostarczane przeze mnie podeszwy. Nie mieliśmy z ich strony żadnych sygnałów o problemach. I nagle 23 grudnia dowiedzieliśmy się o upadłości. W efekcie moja firma może ponieść straty wynoszące nawet 655 tys. zł – twierdzi rozmówca money.pl
Polski dostawca Sanity idzie do prokuratury
Szostak ocenia, że sposób likwidacji polskiego oddziału Sanity odbiega od standardów. - Jestem właścicielem MSU od 28 lat. Współpracuję z największymi producentami obuwia w Polsce. Znam tę branżę jak własną kieszeń. Rozumiem zjawisko bankructwa, znam jego przypadki w branży obuwniczej. Ale to, co przygotowała Sanita, trudno opisać. To na pierwszy rzut oka wygląda jak próba wyprowadzenia majątku - komentuje przedsiębiorca.
Dla mnie sprawa jest ewidentna. Dlatego będziemy zgłaszać sprawę do prokuratury w Polsce. Mamy wszelkie podstawy przypuszczać, że Sanita zamówiła od nas surowce świadomie, wiedząc, że zamierza ogłosić upadłość. I ogłosiła ją w okresie świątecznym, gdy zazwyczaj wszyscy jesteśmy mniej aktywni. Ale ja jestem z tych, którzy działają. Jestem uczciwym człowiekiem, nikogo w życiu nie oszukałem na złotówkę i nie rozumiem tej sytuacji - zapowiada.
Szostak twierdzi, że nie jest jedynym poszkodowanym w tej sprawie. - Według moich ustaleń straty ponieśli również producent skór i dostawcy różnych komponentów - tłumaczy. - Od ponad 20 lat działam w Polskiej Izbie Przemysłu Skórzanego. Jestem w zarządzie i zamierzam powiadomić odpowiednie instytucje - dodaje. Mówi też, że w Danii funkcjonują trzy izby obuwnicze, które zostaną poinformowane o nieuczciwych praktykach Sanity.
Firma bankrutuje, stary zarząd w nowej spółce
Piotr Szostak podkreśla też, że osoby, które tworzyły zarząd upadającej właśnie spółki z Piły, pojawiły się w zarządzie nowego podmiotu, który dalej ma produkować te same buty. - Przeprowadziliśmy własne mini śledztwo, zebraliśmy informacje. W dobie informatyzacji nie jest to jakiś problem. Duńczyk jest w zarządzie nowej spółki, wygląda to tak, jakby towar, w tym nasze podeszwy, trafiły z jednego podmiotu do drugiego – ocenia.
Przedsiębiorca podkreśla, że w jego ocenie cała sytuacja z dużym prawdopodobieństwem została zaplanowana, a działania firmy Sanita mogły nosić znamiona celowego wyprowadzenia majątku i oszustwa wobec polskich kontrahentów.
Redakcja money.pl wysłała do duńskiej centrali pytania o zaległości wobec polskich dostawców. Odpowiedź opublikujemy, gdy tylko ją dostaniemy.
Pracownicy czekają na pensje
Załoga zamkniętej fabryki też została z niczym. W czwartek 2 stycznia część pracowników Sanity przyszła do pracy. Niektórzy spośród nich po prostu nie wiedzieli, że duńska centrala ogłosiła likwidację zakładu, inni chcieli uzyskać informacje w sprawie zaległych pensji, których przed świętami nie wypłacono.
Duńska firma potwierdziła nam, że w połowie stycznia rozpocznie proces upadłości polskiego oddziału. Nie udzielono jednak informacji na temat długości trwania procedury ani terminu wypłat dla polskich pracowników. Kierownictwo wyraziło "żal z powodu trudności, jakie ta decyzja sprawia pracownikom i ich rodzinom".
Pracownicy czują się jednak potraktowani nieuczciwie. - Byliśmy rano przed zakładem i nie rozumiemy, dlaczego dyrektor nie pojawił się, żeby wytłumaczyć co dalej. Zostawili nas, można powiedzieć, z niczym - powiedziała nam była pracownica polskiego zakładu.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl