Sejm przyjął przygotowany przez rząd projekt zamrożenia cen energii w 2023 r. dla gospodarstw domowych, a także odbiorców wrażliwych (szpitali, szkół itd.) oraz małych i średnich firm. Do konkretnego zużycia mają zapewnione stawki za prąd na poziomie z 2022 r.
Rozwiązanie to może jednak finalnie nie uchronić Polaków przed kolejnymi podwyżkami. 16 z 32 ekonomistów, którzy wzięli udział w panelu eksperckim "Rzeczpospolitej", uważa, że pomysł rządu utrwali wysoką inflację w kraju.
Przypomnijmy, że z ostatniego odczytu Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że we wrześniu ceny towarów i usług były o 17,2 proc. wyższe niż przed rokiem. Takiego wzrostu nie było od 25 lat.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Rząd walczy z kryzysem energetycznym, zamrażając ceny prądu
- W gospodarce nie ma cudów, tylko są twarde ograniczenia budżetowe. Jeżeli komuś daje się zniżkę, to ktoś inny musi za to zapłacić. Jeżeli wspiera się gospodarstwa domowe, to koszt takiej polityki zostanie przerzucony na firmy, które będą musiały zapłacić więcej. Oczywiście firmy podniosą ceny swoich produktów, co przełoży się na kolejny impuls inflacyjny na poziomie całej gospodarki. W rezultacie tak czy inaczej zapłacą za to konsumenci - komentuje dla "Rz" prof. Andrzej Cieślik, ekonomista z Uniwersytetu Warszawskiego.
To właśnie jeden z 16 ekspertów, którzy zgodzili się z tezą, że "zamrożenie cen energii elektrycznej w 2023 r. w proponowanej przez rząd formie w dłuższym terminie będzie proinflacyjne".
Co ważne, rządowa tarcza solidarnościowa, która zakłada m.in. sterowanie cenami prądu, nie została jednoznacznie skrytykowana przez ekonomistów. Cześć naukowców w twierdzi, że rząd powinien dopuścić podwyżki taryf odzwierciedlające warunki na rynku hurtowym i zaoferować gospodarstwom domowym dodatki kompensujące wzrost rachunków za prąd.