W rozmowie z Defence24.pl szef MON Mariusz Błaszczak wskazał, że podejmując decyzję o zakupie sprzętu z Korei Południowej, musiał kierować się kilkoma aspektami m.in. skutecznością uzbrojenia, tempem dostaw czy korzyściami dla przemysłu.
– Umowa z Koreańczykami, którą udało nam się wynegocjować, łączy wszystkie te elementy. Inni producenci sprzętu nie byli w stanie dostarczyć nam uzbrojenia tej jakości, w tak krótkim czasie i przy takiej szerokiej współpracy z polską zbrojeniówką – stwierdził.
– Kontrakt na czołgi K2 podzieliliśmy na dwa etapy. W pierwszej pozyskamy 180 czołgów, dostawy rozpoczną się jeszcze w tym roku. Drugi etap to ponad 800 czołgów w standardzie K2PL, które będą już produkowane w Polsce, przez polski przemysł zbrojeniowy, dzięki transferowi technologii, który wynegocjowaliśmy. Docelowo czołgi pozyskane w ramach pierwszego etapu, też zostaną spolonizowane i doprowadzone do standardu K2PL – zapowiedział Błaszczak.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Podkreślił, że wraz z czołgami pozyskamy również z Korei Płd. sprzęt towarzyszący, czyli wozy zabezpieczenia technicznego, wsparcia inżynieryjnego i mosty towarzyszące, natomiast pozostałe elementy będą bazowały już na polskich rozwiązaniach.
"Myśliwce FA-50 wybrali polscy piloci wojskowi"
Jak zapowiedział minister, jeśli chodzi o haubice K9, zakupy odbędą się etapowo. W pierwszym kroku Polska pozyska 48 haubic, z czego część trafi do nas jeszcze w tym roku, aby uzupełnić lukę, jaka pojawiła się po przekazaniu sprzętu Ukrainie. Następnie zamówimy ponad 600 haubic, które zostaną już wyprodukowane w Polsce w standardzie K9PL.
– Warto zaznaczyć, że K9 od początku będą wyposażone w polskie systemy łączności oraz zostaną wpięte w zintegrowany system zarządzania walką Topaz. Transfer technologii dotyczący FA-50 pozwoli nam na utworzenie centrum serwisowego w Polsce. Kontrakty negocjowaliśmy we współpracy z grupą PGZ tak, aby polski przemysł maksymalnie wykorzystał tę szansę – mówił szef MON.
Błaszczak wyjaśnił, że wybierając myśliwce FA-50, opierał się na rekomendacjach polskich pilotów wojskowych. Wskazywał, że południowokoreańskie FA-50 to lekkie, wielozadaniowe maszyny bazujące na F-16, a infrastruktura, którą posiadamy, jest gotowa, by je płynnie zaadoptować.
Są w pełni interoperacyjne ze sprzętem, którym już dysponujemy i jest to platforma o dużym potencjale do dalszej modernizacji oraz integracji kolejnych nowoczesnych rodzajów uzbrojenia. Mogą być wykorzystywane bojowo, ale to też doskonała platforma szkoleniowa – ocenił.
Zdaniem wicepremiera, pilot wyszkolony na FA-50 potrzebuje zaledwie kilku godzin, żeby zacząć samodzielnie latać F-16. Jak mówił, koszty takiego szkolenia są wielokrotnie niższe, dzięki czemu będziemy mogli wyszkolić więcej pilotów.
– Używane obecnie M346 mają niestety zbyt niską sprawność – sygnalizowałem tę sprawę kilkukrotnie mojemu włoskiemu odpowiednikowi. Dlatego zdecydowaliśmy się na FA-50. Pamiętajmy, że same FA-50, na podstawie danych od obecnych użytkowników, posiadają wysoką sprawność techniczną wynoszącą ok. 85 proc. – dodał.
F-16 poza zasięgiem. Błaszczak: nie możemy czekać
Mariusz Błaszczak przekazał, że obecnie nie ma możliwości pozyskania nowych F-16 ze względu na politykę producenta, który skupił się na F-35.
– Wielokrotnie rozmawiałem na ten temat z naszymi amerykańskimi partnerami. My nie możemy czekać, a dostawy FA-50 będą już w przyszłym roku – podkreślił minister.
Zapowiedział jednocześnie, że doprowadzi do przyśpieszenia dostaw zakontraktowanych już F-35. – W dalszej perspektywie planujemy jeszcze pozyskanie dodatkowych F-35 lub F-15 i obserwujemy z uwagą, chociażby postępy prac naszych partnerów z Korei Południowej nad KF-21 Boramae – dodał.