Najbliższa zmiana czasu w Polsce nastąpi w nocy z soboty 27 marca na niedzielę 28 marca. O godz. 2.00 przestawimy zegarki do do przodu, czyli na godz. 3.00. Wtedy zacznie obowiązywać czas letni.
Warto przypomnieć, że miała to być ostatnia zmiana czasu. Tak bowiem przewiduje unijna dyrektywa z 2019 roku. Problem w tym, że od tamtego czasu nic się nie zmieniło.
Przedstawiciele Komisji Europejskiej tłumaczą, że inicjatywa leży teraz po stronie państw członkowskich. Trzeba jednak pamiętać, że wiele krajów ma w tym momencie większe zmartwienia, czyli np. wychodzenie z kryzysu wywołanego pandemią.
W Polsce zmianę czasu reguluje rozporządzenie prezesa Rady Ministrów. Ostatnie pochodzi z 2016 roku. Wiceminister rozwoju Olga Semeniuk mówiła, że losy nowego dokumentu są na razie niepewne.
Zmiany czasu letniego zostały wprowadzone przez państwa europejskie w ubiegłym wieku. Chodziło o to, aby zaoszczędzić energię, w szczególności w czasie wojny i podczas kryzysu naftowego w latach 70. XX wieku.
Jak to wygląda dziś? Zdaniem ekspertów, zmiana czasu nie wpływa istotnie na oszczędność energii, a generuje dodatkowe koszty, choćby dla pracodawców.
Dla osób pracujących na nocną zmianę to godzina dłużej w pracy. W związku z tym przysługuje im dodatkowy czas wolny albo wynagrodzenie za pracę w nadgodzinach.
Na tym nie koniec. Jak podkreśla Fundacja Republikańska, negatywnym skutkiem dla pracodawcy jest również fakt, że pracownik w okresie aklimatyzacji do zmiany czasu – który może potrwać nawet do kilku tygodni – jest mniej wydajny.