W czwartek "Solidarność" w trakcie "Marszu Godności" będzie domagać się systemowego powstrzymania wzrostu cen energii. Związkowcy żądają także wzrostu wynagrodzeń pracowników budżetówki, ale nie tylko. Upominają się również o pensje m.in. dla pracowników samorządowych czy ludzi kultury. Związkowcy chcą podwyżek w 2023 r. na poziomie 20 proc., a nie - jak proponuje rząd - 7,8 proc. Przekonują jednocześnie, że propozycja Zjednoczonej Prawicy w dobie ogromnej inflacji to nie podwyżka, a "regulacja płacowa częściowo rekompensująca wzrost kosztów inflacji".
Trzeci postulat to przyjęcie ustawy dotyczącej tzw. emerytur stażowych. Obecnie w Sejmie leżą dwa projekty w tej sprawie - prezydencki i autorstwa "Solidarności". Andrzej Duda proponuje, żeby emerytura stażowa przysługiwała kobietom po 39 latach pracy, a mężczyznom - po 44 latach. Z kolei "Solidarność" oczekuje limitów na poziomie 35 i 40 lat.
Manifestacja Solidarności. "Dialog zakończył się fiaskiem"
Marek Lewandowski, rzecznik prasowy NSZZ "Solidarność" przekonuje w rozmowie z money.pl, że do tej pory z rządem PiS "udało się wiele zdziałać". Wymienia m.in. wzrost płacy minimalnej czy wolne niedziele dla pracowników handlu.
Przyznaje jednak, że obecne propozycje rządu dotyczące rozwiązania spornych kwestii nie zadowalają "Solidarności".
Dialog przy stole zakończył się fiaskiem, dlatego wychodzimy na ulicę. Nie jesteśmy po to, żeby się lubić, ale żeby rozwiązywać problemy. Bardzo niedobrze mieć "Solidarność" za przeciwnika, bardzo niedobrze jest pomijać nasze zdanie, bo reprezentujemy interes co najmniej 16 mln pracowników - mówi w rozmowie z money.pl Marek Lewandowski.
Rząd tymczasem nie ma sobie nic do zarzucenia. - Chronimy Polaków, przedsiębiorstwa oraz podmioty użyteczności publicznej przed skutkami inflacji oraz wzrostem cen surowców i energii, które są wynikiem rosyjskiej agresji na Ukrainę. Dzięki rządowym tarczom - antyinflacyjnej, energetycznej i solidarnościowej - Polacy otrzymują realną pomoc i wsparcie - przekonywał kilka dni temu premier Mateusz Morawiecki.
Przypomniał m.in. o zamrożeniu stawek za energię elektryczną. Cena maksymalna dla podmiotów wrażliwych, samorządów oraz przedsiębiorstw wyniesie 785 zł za MWh. Dla gospodarstw domowych stawka została zamrożona na poziomie 693 zł za MWh.
Rząd chwali się także niskim bezrobociem i podkreśla, że Polska jest "jednym z unijnych prymusów" w tej kwestii. Minister rodziny i polityki społecznej Marlena Maląg informowała niedawno, że w październiku stopa bezrobocia rejestrowanego wyniosła 5,1 proc. W porównaniu z poprzednim miesiącem liczba osób poszukujących pracy spadła o 4,2 tys. i wyniosła 797,5 tys.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Górnicy kontra PiS. "Kto przegrywa na Śląsku, ten traci władzę w całym kraju"
Pogarszające się stosunki na linii PiS - "Solidarność" doskonale widać na Śląsku. Związkowcy nie kryli oburzenia wypowiedziami prezesa PiS na temat górnictwa. Chodzi o słowa Jarosława Kaczyńskiego z 26 października, które padły podczas spotkania w Radomiu. Prezes PiS mówił wówczas m.in., że "nie można w ramach gospodarki rynkowej utrzymywać kopalń, które przynoszą stałe straty" oraz że "węgiel ze Śląska jest w tej chwili średniej jakości, często nawet słabszej". Ocenił również, że "cena węgla spada i można sądzić, że będzie spadała". Zaznaczył, że rząd zamierza inwestować w energetykę wiatrową i atomową.
Na reakcję nie trzeba było długo czekać. "Opowiadając publicznie kompletne niedorzeczności na temat węgla, lider rządzącej partii wykazał się nie tylko brakiem wiedzy, ale przede wszystkim skrajną arogancją" - czytamy w liście otwartym do prezesa PiS, pod którym podpisał się m.in. lider śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominik Kolorz.
Związkowcy mają także ostrzeżenie dla partii Jarosława Kaczyńskiego: doświadczenie pokazuje, że kto przegrywa na Śląsku, ten traci władzę w całym kraju. Tak było w 2015 r. Zdaniem związkowców, jeśli Zjednoczona Prawica się nie opamięta, tak będzie również w 2023 r.
Ekspert: prezes ma doradców, którzy go okłamują
Były wiceminister gospodarki Jerzy Markowski, który sam był dyrektorem kopalni, przez 29 lat pracował pod ziemią i współpracował z pięcioma związkami zawodowymi, uważa, że "Solidarność" oczywiście ma dużą siłę do mobilizacji, ale według niego aktualnie górnicy nie mają takiej siły, aby przesądzić o wynikach wyborów.
- Nie biorę tego pod uwagę, bo obecnie w górnictwie pracuje 70 tys. osób, a nie 450 tys. jak kiedyś. Teraz jest to siła nieporównywalnie mniejsza niż przed laty. 450 tys. pracowników z rodzinami to było mniej więcej 2 mln wyborców, a dziś możemy mówić o ok. 200 tys. osób. Politycznie więc jest to argumentacja historyczna - przekonuje w rozmowie z money.pl Jerzy Markowski.
Ekspert zgadza się za to ze związkowcami w kwestii wypowiedzi prezesa PiS dotyczącej węgla i górników.
Ubolewam nad tym, że prezes ma doradców, którzy go okłamują. Nie trzeba być wybitnym specjalistą, żeby wiedzieć, że polski węgiel jest węglem wysokiej jakości. Jest wysokokaloryczny, przy niskiej zawartości siarki. Jedyne, co może mu przeszkadzać, to trudne warunki wydobycia. Z kolei przez jakość węgiel w warunkach handlowych uzyskuje bardzo wysoką cenę, więc argument o nierentowności jest błędny - przekonuje ekspert.
Jerzy Markowski dodaje, że kopalnie odnotowują obecnie zysk, ale według niego to nie jest kwestia "genialnego" zarządzania, tylko konsekwencja wzrostu cen surowców.
- Dziś trudno nie osiągać zysków w górnictwie, ale trzeba mieć świadomość, że to nie zasługa rządzących - dodaje.
Malwina Gadawa, dziennikarka i wydawca money.pl