- To raczej zajęcie, niż zawód – mówi nam Marek Majewski, szyszkarz. Zbieranie szyszek jest jednym z jego zajęć. Na co dzień jest pastorem. Ale kiedy przychodzi zima, bierze sprzęt i jedzie w las. Kiedyś to zajęcie było uważane za niebezpieczne – tak jest do dziś, ale szyszkarze to rozsądni ludzie i wypadki zdarzają się bardzo rzadko.
- To zawód, nie tylko zajęcie – mówi z kolei już inny szyszkarz, Jakub Pruchniewicz. I faktycznie zajmuje się tym niemal przez połowę roku.
– Zbieramy szyszki regularnie od listopada do marca, sporo pracy jest też w innych miesiącach - sierpniu i wrześniu. Oczywiście mówimy tu o sytuacji, gdy rok jest urodzajny. To przyroda, a ona jest nieprzewidywalna – więc szyszki w sierpniu zbiera się wtedy, gdy obrodzą. Nie dzieje się to co roku. W tym sezonie plony są słabe, a więc i opłacalność jest niska. Dużo drzew ma suche szyszki, niewykształcone. To efekt suszy. Poza tym świerk i modrzew, których szyszki zbiera się jesienią, nie wypuszcza ich co rok – tłumaczy nam Pruchniewicz.
Kim są szyszkarze?
To stosunkowo niewielka grupa ludzi, których zadaniem jest wchodzenie na drzewa i zbieranie szyszek różnych drzew iglastych. Robią to na zlecenie leśników, prowadzących leśne szkółki i instytutów badawczych. Sama szyszka nie jest specjalnie ważna – liczy się to, co jest w jej wnętrzu. Nasiona. To z nich leśnicy wysadzają kolejne pokolenia drzew. A najlepsze, najdorodniejsze szyszki znajdują się na samej górze drzew.
Sposoby ich pozyskiwania są dwa. Jeden brutalny – polega na ścięciu drzewa i zebraniu nasion. Praktykuje się go rzadko i tylko w lasach gospodarczych, czyli przeznaczonych do wycinki. Drugi to wchodzenie na drzewa i zbieranie szyszek. Robi się to w specjalnych drzewostanach, nietkniętych ręką drwali i innych pracowników leśnych. Tam rosną najdorodniejsze, najzdrowsze drzewa.
Szyszkarze pracują w całym kraju. Trudno ich spotkać, bo tym fachem para się jedynie kilkaset osób w całej Polsce, z czego mniej więcej setka to zawodowcy, pracujący każdego sezonu. Reszta traktuje to jako zajęcie dorywcze.
Co ciekawe, to elitarne i bardzo egalitarne środowisko. Są tu studenci, naukowcy wszelkich specjalności – od fizyków po filozofów, a także muzycy. Pewnie niewiele osób wie, że szyszki zbierali Jacek Kleyff i Jan Krzysztof Kelus – bard opozycji, najbardziej znany chyba z piosenki „Słoiczek Tiannanmen”. Szyszkarzem jest też Wojtek Jarociński, jeden z muzyków Wolnej Grupy Bukowina.
Wszystkich łączy za to miłość do wspinaczki albo speleologii. Innych wymagań nie ma – liczą się umiejętności i zdrowie.
– Obecnie najwięcej osób z naszego kręgu to po prostu alpiniści. Wielu z nich na co dzień również pracuje na wysokości, choćby malując kominy czy myjąc okna w wieżowcach. Zajęć jest sporo, ale szyszkarstwo jest wyjątkowe – opowiada nam Marek Majewski.
Ile zbiera się szyszek?
W tym sezonie, słabym, było to ledwie ok. 15 – 20 kilo dziennie. To nie przekłada się na duże zarobki, a wysiłek ciągle jest spory.
Szyszkarze często pochodzą z dużych miast lub ich okolic, gdzie stosunkowo łatwo zebrać się w grupy o wspólnych zainteresowaniach i organizować wyprawy. Pionierami obecnego szyszkarstwa byli najprawdopodobniej poznaniacy, ale są też grupy z Warszawy czy Mazur. Stosunkowo niewielu pochodzi z północnej Polski. Ale szyszkarze pracują wszędzie, gdzie znajdą zajęcie. Również w Niemczech, choć już mniej chętnie niż kiedyś.
– Niemcy płacą podobnie jak polscy zleceniodawcy i nie są to wielkie pieniądze. To w ogóle nie jest specjalnie dochodowe zajęcie. Dobry szyszkarz może zarobić ok. 300 złotych dniówki, za zebranie kilkudziesięciu kilo szyszek – mówi Majewski.
Potwierdza to Jakub Pruchnicki. – My pochodzimy z Poznania, ale jeździmy dosłownie po całej Polsce. Od czasu do czasu wybieramy się do Niemiec, bo tam szyszek nie zbiera się zimą. Jak u nas nie ma urodzaju, to po prostu jedziemy tam. Stawki w Niemczech są wręcz niższe niż w Polsce, ale zbiera się większe ilości – tłumaczy. Dodaje, że pieniądze zależą i od szyszkarza, i od sezonu.
– Średnia dniówka dla dobrego szyszkarza to ok. 400 złotych. Dla ludzi z mniejszym doświadczeniem lub szczęściem – 150 - 200 złotych.
Biorąc pod uwagę, że szyszki zbiera się zimą, w środku lasu i nawet 40 metrów nad ziemią, nie jest to zbyt dużo. Trzeba też jakoś dojechać na miejsce, coś jeść i gdzieś spać. Kiedyś ten socjal był zapewniany przez zleceniodawców, dziś o wszystko trzeba zadbać samodzielnie.
Nie są to też pieniądze, które zapewniłyby przeżycie przez całą resztę roku. Dlatego też szyszkarze nie traktują tego jako swojego jedynego zajęcia.
A jest ono ważne, bo nasiona z szyszek służą nie tylko jako baza do hodowli kolejnych sosen, świerków, modrzewi czy daglezji zielonych (zwanych jedlicami). Są również cennym materiałem dla naukowców i badaczy, selekcjonujących materiał genetyczny i tworzących banki nasion. Ze 100 kilogramów szyszek daje się wyłuskać ledwie około kilograma nasionek – to oczywiście zależy od urodzaju i pogody. Ale przypomina pracę pszczół, muszących nieźle się natrudzić, by zebrać plon.
– Dlaczego tego nie zostawić i nie zająć się czymś innym? – pytam Jakuba Pruchnickiego.
– Naszymi klientami są nadleśnictwa. Zależy nam na tym, są takie, z którymi pracujemy od wielu lat. Nie możemy ich tak po prostu zostawić i przekreślić tej całej współpracy. A na dodatek wykreślić się z przyszłych zleceń – mówi.
Z dobrej sosny można zebrać ok. 30 kilogramów szyszek, ale to ponadprzeciętny plon. Dziennie trzeba obskoczyć przynajmniej kilka drzew, by wyjść na swoje. Naprzeciw szyszkarzom staje też pogoda. Zbyt wysokie temperatury jesienią powodują, że zbiory są mało obfite a szyszki porozchylane – a więc już bez nasion.
Susze powodują, że wiele szyszek jest pustych. Z kolei niskie temperatury zimą oznaczają na ogół dobre zbiory, ale i dodatkowe uciążliwości – w końcu siedzenie na czubku drzewa przy trzaskającym mrozie i wsypywanie sobie kilogramów śniegu za kołnierz nie jest jakąś wyrafinowaną pieszczotą.
Mierzeja Wiślana. Wycinka drzew zakończona
Szyszkarze pracują na ogół tylko na drzewach iglastych. Drzewa liściaste mają dużo cieńszą i bardziej wrażliwą korę, którą używane przez nich kolce mogłyby poranić. Tego problemu nie ma w przypadku choćby sosen czy świerków, mających zupełnie inny rodzaj kory, bardzo gruby i szybko zabliźniającej ewentualne uszkodzenia. Szyszkarze również muszą dbać o stan drzew – nie łamią gałęzi, nie niszczą igieł.
Potrafią przemieszczać się z drzewa na drzewo bez schodzenia na ziemię. Chociaż to akurat nie jest najlepszym pomysłem.
– Wiadomo, że wypadki się zdarzają, przy mnie z drzewa spadło dwóch kolegów, na szczęście skończyło się "tylko" złamaniami. Najczęściej giną ludzie przechodzący z drzewa na drzewo, wypinający się z uprzęży. Ostatni śmiertelny wypadek miał miejsce kilka lat temu – mówi nam Jakub Pruchnicki.
Część szyszkarzy zbiera także nasiona innych drzew, choćby klonów, jaworów, brzóz czy jesionów. To rzadsze zajęcie na letnie miesiące.
Pierwsi szyszkarze pojawili się w Polsce w latach 30. ubiegłego wieku, po pierwszej wojnie światowej. Wtedy powstawała też gospodarka leśna a naukowcy potrzebowali nasion wysokiej jakości. Zaczęli więc zatrudniać robotników. W kontynuacji tego dzieła przeszkodziła II wojna, a popyt na pracę na wysokościach pojawił się dopiero w latach 50.
W latach 70. i 80. zbieranie szyszek było świetnie płatnym zajęciem. Doszło do sytuacji, gdy zimą w lasach pracowali nawet himalaiści, a za zarobione pieniądze można było organizować wyprawy. Zarobek na szyszkach dziesięciokrotnie przewyższał średnią płacę. Nic dziwnego, że szyszki zbierał nawet śp. Jerzy Kukuczka.
Szyszkarze wypracowali sobie nawet swoją własną hierarchię. Ci z najdłuższym stażem nazywani są nadszyszkownikami, najmłodsi – podszyszkownikami.
Masz newsa? Wyślij na dziejesie.wp.pl