Cena wywoławcza pochodzącego z XVII wieku talara koronnego Jana III Sobieskiego wynosi 375 tys. zł. Natomiast centa wywoławcza dwudukata Trzech Braci z tego samego wieku startuje z poziomu 100 tys. zł. Mimo wysokich cen braku chętnych podczas aukcji 1 czerwca nie obawia się przedstawiciel Domu Aukcyjnego Marciniak.
- To największa aukcja wolumenem i wartością ze wszystkich, jakie do tej pory mieliśmy. Na licytację wystawiono ponad 6,6 tys. przedmiotów. Zajmuję się numizmatyką od 20 lat i czegoś takiego nie widziałem - mówi w rozmowie z money.pl Damian Marciniak.
Dodaje, że ktoś porównał talar Sobieskiego do ceny kawalerki w Warszawie. - Znam osoby posiadające po kilkanaście kawalerek, ale żadnej, która ma dwa talary koronne Sobieskiego. Taki talar jest jeden i może być dobrą opcją na lokatę kapitału dla osób znudzonych kupowaniem kolejnych mieszkań i aut - uważa ekspert.
Dukaty i dwudukaty w przeszłości miały dużą siłę nabywczą i raczej nie były w codziennym obiegu na bazarze. Większość społeczeństwa nie miała go w rękach, więc zachowanie go w bardzo dobrym stanie przez kilkaset lat było znacznie łatwiejsze, a to zdaniem naszego rozmówcy jest klucz w wycenie wartości danej monety.
- Emisja tego pieniądza była bardzo mała. Nie mieliśmy swoich złóż srebra i złota, to Niemcy i Austriacy emitowali dużo grubej monety. U nas dominowały holenderskie pieniądze, którymi płacono za zboże To istotne, gdyż zainteresowanie numizmatyką rośnie, a w szczególności droższym wolumenem, traktowanym jako lokata kapitału - wyjaśnia Marciniak wysokie ceny tych monet.
Monety zyskują w kryzysie, ale nie wszystkie
Klienci, chcąc ochronić wartość swojego pieniądza, wchodzą w monety.
- Lokowanie kapitału w monety z powodu rosnącej inflacji dostrzegliśmy już dwa lata temu. Teraz doszedł kolejny czynnik. Bankructwa banków w USA wywołały rekordowy popyt na rynku antykwarycznym. Impuls ten odczuwamy też w Polsce - mówi Marciniak.
Według eksperta rynek numizmatyczny jest powiązany ze światowymi rynkami finansowymi. Tak było w 2008 r., gdy upadał bank Lehman Brothers i doszło do globalnego kryzysu. W Stanach Zjednoczonych są fundusze inwestycyjne, które budują swój portfel na rynku antykwarycznym. Istnieją też niezależne firmy oceniające jakość numizmatów.
- Kryzys uderzył w numizmatykę współczesną. Zanotowano drastyczne spadki na nowych monetach, natomiast na starych była odwrotna sytuacja i hossa trwała do 2011 r. Jeśli ktoś szukał ratunku, to sprzedawał całe pudełka nowych monet po niższych cenach. Niektórzy potracili olbrzymie pieniądze - wspomina Marciniak.
Wyjaśnia, że rynek zalała fala nowych monet i podaż była wyższa od popytu. Zaznacza, że nie oznacza to, że na nowych monetach nie da się zarobić. Przykładem jest srebrna i złota kula na 100. rocznicę odzyskania niepodległości. W pierwszym przypadku nakład wyniósł 1918 egzemplarzy przy cenie nominalnej 2,4 tys. zł. Natomiast złotą monetę wybito w liczbie stu sztuk przy cenie emisyjnej 54 tys. zł. Teraz na rynku można znaleźć te monety w cenie ok. 20 tys. zł (srebrną) i 200 tys. zł (złotą). To są jednak produkcje wyjątkowe, przede wszystkim ze względu na swój kształt.
Przy nowych monetach jest ryzyko, że ktoś wykupił np. 20 proc. całego nakładu i trzyma monety w celach spekulacyjno-inwestycyjnych. Nagle na rynek może wpuścić część zapasów, przez co wpłynie na ceny - opowiada Marciniak.
Zarobić można też na monetach emitowanych przez NBP. Przykładem jest m.in. moneta Szlak Bursztynowy o nominale 20 zł, która trafiła na rynek w 2001 r. Siedem lat później w szczytowym okresie cena dochodziła do 4 tys. zł. Teraz można ją dostać za ok. 1,5 tys. zł. Najdroższa polska moneta wyceniana jest na 2 mln dol. To wybite w złocie 100 dukatów Zygmunta III Wazy.
Moda na inwestycje w monety
Pierwsza fala popularności numizmatyki miała miejsce na początku XXI wieku. W opinii Marciniaka monety to łatwy i osiągalny sposób obcowania z historią. Wystarczy usiąść przed komputerem i licytować. Druga fala wzrostów nastąpiła w 2020 r. podczas pandemii COVID-19.
- W czasie lockdownu siedzieliśmy w domach i nagle rynek numizmatyczny zaczął rosnąć. Pojawił się duży portfel inwestycyjny, klienci zaczęli kupować tańsze rzeczy, jednocześnie podnosząc ich wartość - wspomina Marciniak.
Wspomina też, że pojawiały się osoby, które wydały kilkadziesiąt tysięcy złotych i przy odbiorze monet prosiły o spotkanie. Pytały, czy dobrze zrobiły, bo nie do końca wiedziały, co kupiły.
- Kiedyś dużo kosztowały np. banknoty z II wojny światowej, gdyż uznano, że jeśli mają 70 lat, to są cenne. A jest ich dużo w świetnej jakości, dlatego podaż powoduje, że cena jest niższa. Teraz polski rynek jest znacznie bardziej dojrzały i świadomy - dodaje nasz rozmówca.
Niechciane monety z Rosji
Spektakularne przełożenia cenowe w trakcie licytacji - zdaniem naszego eksperta - mogą pojawić się przede wszystkim w przedmiotach z czasów II RP.
- To historia mająca powyżej 100 lat, ale jest jednocześnie zrozumiała. W sesji specjalnej przedmiotów po 1916 r. jest srebrna moneta z Piłsudskim w cenie wywoławczej 25 tys. zł. Myślę, że cena może szybko przekroczyć 50 tys. zł - zapowiada Marciniak.
- Polacy lubią rzeczy związane ze swoją historią. Królowie czy Piłsudski są pożądani na rynku. Obecnie jest z kolei problem np. z monetami z zaboru rosyjskiego. Inwazja na Ukrainę spowodowała, że "nie chcemy mieć nic wspólnego z ruskimi monetami" - dodaje, powołując się na słowa jednego z kolekcjonerów.
Monety jako pieniądz kruszcowy zastąpiły w XVIII wieku banknoty, których wartość na rynku kolekcjonerskim rośnie. Przykładem są dwa talary Księstwa Warszawskiego z 1810 r. Tutaj cena wywoławcza to 5 tys. zł, ale w opinii eksperta i 30 tys. zł może nie wystarczyć.
- Rynek numizmatyczny jest na najwyższych obrotach, ale nie zalecam nowicjuszom inwestowania dużych środków. Lepiej na początek zainwestować w wiedzę. To najpewniejsza lokata kapitału - podsumowuje Marciniak.
Piotr Bera, dziennikarz money.pl