Przez pandemię wiele osób już straciło – bądź straci w najbliższym czasie – pracę. W jaki sposób zapewnić pieniądze na zasiłki i wsparcie dla tych, którzy zostali bez dochodu? To proste: opodatkować szczęściarzy, którzy nie dość, że utrzymali zatrudnienie, to jeszcze mają komfort pracy z domu.
To nie żart. Eksperci Deutsche Banku proponują, by osoby, które po zakończeniu pandemii zdecydują się kontynuować pracę zdalną, płaciły dodatkowy podatek w wysokości 5 proc. wynagrodzenia - informuje BBC.
Praca zdalna pod lupę. Ruszają kontrole w domach
Bezrobotnym w USA da to wsparcie w wysokości 48 miliardów dolarów – wyliczyli analitycy. W Wielkiej Brytanii podatek wygenerowałby pulę 6,9 miliarda funtów rocznie, które mogłyby zostać przeznaczone na wypłatę miesięcznych dotacji w wysokości 2000 funtów rocznie dla pracowników o niskich dochodach i zagrożonym zwolnieniem.
Czy ów "podatek od komfortu" nie brzmi jak coś, co narodziło się w głowach młodych socjalistów? Analitycy banku, instytucji jak najbardziej wolnorynkowej, przekonują, że to dowód na społeczną solidarność. To sprawiedliwe, ponieważ ci, którzy pracują w domu, oszczędzają pieniądze (nie płacą za dojazdy, nie kupują jedzenia w firmowej kantynie, nie muszą kupować tak dużo ubrań), więc i tak zyskują. A zysk, jak wiadomo, podlega opodatkowaniu.
- Od lat potrzebowaliśmy podatku od pracowników zdalnych - napisał Luke Templeman, analityk Deutsche Bank. – Pandemia tego dowiodła.