Estoński CIT bardzo głośno wybrzmiał jesienią ubiegłego roku, a temat wrócił podczas pierwszej fazy walki z kryzysem gospodarczym.
Premier Mateusz Morawiecki już w swoim expose zapowiadał rewolucję w opodatkowaniu dla firm, rozliczających się podatkiem CIT. Dzięki nowemu rozwiązaniu nie płaciłyby one podatku, gdy inwestują swoje zyski. Dopiero przy ich wypłacie trzeba by było podzielić się z państwem.
W teorii - świetne rozwiązanie dla obu stron. Firmy inwestują, by nie płacić podatku. Dzięki temu napędzają gospodarkę. Wszyscy zadowoleni.
Tyle teoria, bo praktyka - jak pisze "Rzeczpospolita" - to zupełnie co innego. Z projektu zmian wynika bowiem, że z estońskiego CIT-u skorzystają nieliczni. Według zapowiedzi sprzed kilku miesięcy słyszeliśmy o nawet 200 tys. firm. Teraz okazuje się, że może ich być raptem 30 tys.
Wszystko przez długą listę warunków, które stawia resort finansów. Po pierwsze, rozwiązanie będzie tylko dla firm z przynajmniej trzema etatowymi pracownikami. Odpada więc mnóstwo startupów i małych firm, w których innowacyjność jest przecież na najwyższym poziomie, więc i inwestycji nie powinno tam zabraknąć.
Rząd chciałby w ten sposób upiec dwie pieczenie na jednym ogniu - zapewnić inwestycje, ale jednocześnie pobudzić rynek pracy. Eksperci jednak zapewniają, że tak się nie da.
– Nie sądzę, że przedsiębiorstwa będą przyjmować do pracy nowe osoby tylko po to, aby skorzystać z estońskiego CIT. A przejście na etat samozatrudnionych czy zleceniobiorców to jednak istotna zmiana modelu prowadzenia biznesu i nie każdemu się opłaca – mówi "Rzeczpospolitej" Łukasz Czucharski, ekspert Pracodawców RP.
Warunków jest więcej. Przychody nie mogą przekroczyć 50 mln zł, inwestycje muszą dotyczyć konkretnych obszarów (nie będzie można kupić do firmy samochodu osobowego, ale również dóbr niematerialnych, czyli patentów czy licencji).
Z estońskiego CIT wykluczone będą grupy kapitałowe, bo firmy muszą należeć do osób fizycznych. Również wiele startupów nie spełnia tego warunku, bo udziały w nich mają zagraniczne fundusze.
– Estoński CIT jest dobrym rozwiązaniem dla przedsiębiorców, trzeba jednak zmniejszyć wymagania, żeby nie stał się ulgą dla nielicznych – podsumowuje na łamach "Rz" Michał Borowski, doradca podatkowy i partner w Crido, ekspert BCC..