Zlikwidowanie takich nonsensów, jak płacenie składki zdrowotnej od sprzedanego samochodu firmowego czy innego środka trwałego zostało wpisane do "100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów".
W punkcie 34. tego dokumentu czytamy: "wrócimy do zryczałtowanego systemu rozliczania składki zdrowotnej. Skończymy z absurdem od sprzedaży środków trwałych".
Czy rząd Donalda Tuska dotrzyma danej przedsiębiorcom obietnicy? Zapytaliśmy o to ministra finansów Andrzeja Domańskiego. W odpowiedzi usłyszeliśmy zapewnienie, że podległy mu resort będzie gotowy z propozycją zmian w przepisach przed upływem stu dni od objęcia rządów przez Donalda Tuska.
Prowadzimy prace nad redefinicją dochodu, który stanowić będzie podstawę do naliczania składki zdrowotnej dla przedsiębiorców. Tak, by skończyć z odprowadzeniem składek od sprzedaży środków trwałych – poinformował money.pl minister Domański.
Dodał, że ministerstwo pracuje również nad kompleksowymi rozwiązaniami dotyczącymi składki zdrowotnej dla przedsiębiorców.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zrobili błąd, ale w niego brnęli?
W którym kierunku pójdą zmiany, tego na razie resort nie ujawnia. Na rynku nie brakuje jednak pomysłów, jak naprawić błąd popełniony wobec części przedsiębiorców w Polskim Ładzie przez ekipę Mateusza Morawieckiego.
Ekspert od ubezpieczeń i prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego dr Tomasz Lasocki uważa, że najprostszym rozwiązaniem, które można byłoby dość szybko wprowadzić w życie, byłoby ustalanie składki zdrowotnej na podstawie dochodu ustalonego na potrzeby PIT z poprzedniego roku, ponieważ mechanizmy podatkowe przewidują odpowiednie rozliczanie takich komponentów jak nabycie i zbycie środków trwałych. – uważa prawnik.
Money.pl dotarł do informacji, z których wynika, że jeszcze za rządów PiS Ministerstwo Finansów opracowano kilka rozwiązań tego problemu, ale nie spotkały się one z przychylnością premiera Morawieckiego.
– Chciano m.in. wdrożyć model wzorowany na systemie estońskim. Zakładał wprowadzenie funduszu na cele inwestycyjne do PIT – relacjonuje nasz informator, który chce pozostać anonimowy.
W dużym uproszczeniu polegałoby to na tym, że dochody ze sprzedaży środków trwałych w jednoosobowych działalnościach gospodarczych (JDG) nie podlegałyby oskładkowaniu składką zdrowotną, o ile byłyby one przeznaczane później na rozwój biznesu, czyli inwestycje.
– Wprowadzenie zasady niepłacenia podatku i składki zdrowotnej od dochodu, który nie jest konsumowany prywatnie, to prorozwojowe rozwiązanie – ocenia główny doradca podatkowy InFaktu Piotr Juszczyk.
Wyjaśnia, że przedsiębiorcy prowadzący JDG otrzymaliby rozwiązanie funkcjonujące obecnie w CIT. Oznaczałoby, że dopóty przedsiębiorca nie dokonuje zakupów prywatnych, dopóty nie płaci danin.
Przy takim rozwiązaniu przedsiębiorcy musieliby posiadać specjalne rachunki inwestycyjne obok tych firmowych, a wpłacony tam dochód nie podlegałby opodatkowaniu. Jednocześnie zakupy z tego konta nie byłby kosztem.
Ze względu na skomplikowany stopień rozliczeń, rozwiązanie takie musiałoby być – zdaniem Juszczyka – poddane wielu analizom i szerokim konsultacjom społecznym.
Jak ustaliliśmy, ministerstwo zaproponowało też inne rozwiązanie, ale i ono nie spotkało się z przychylnością poprzedniej ekipy rządzącej. Chodziło o pozostawienie składki zdrowotnej w formie takiej, jaka jest obecnie, wraz ze składką minimalną, ale dodatkowo podstawa do rozliczania podatku dochodowego oraz wymiaru składki zdrowotnej zawsze byłaby taka sama.
Dziś podstawy dla podatku dochodowego i składki zdrowotnej mogą być i są różne.
I w końcu trzecia opcja – zaproponowana przez tych, którzy współtworzyli Polski Ład – była taka, aby ustalić górną granicę podstawy składki zdrowotnej.
– Dziś jest ona nielimitowana. Prowadzi to do tego, że przedsiębiorcy z wysokimi dochodami płacą nawet po kilkanaście tysięcy złotych składki zdrowotnej miesięcznie. Brak tego limitu spowodował, że składka zdrowotna stała się dodatkowym podatkiem – podkreśla Juszczyk.
Izabela Leszczyna: Nie jestem ministrą na pół roku
Zmiany systemowe będą trudne
Zmiany w określeniu dochodu, od którego przedsiębiorcy zapłacą składkę zdrowotną, są stosunkowo proste i mogą wejść w życie jeszcze w ciągu tego roku podatkowego. Ale kompleksowa reforma składki – o której mówił nam minister Domański – to według ekspertów praca na długie miesiące, a nawet dwa lata.
– Jeśli czegoś nauczył nas Polski Ład, to tego, że pośpiech w sprawach podatkowo-składkowych jest fatalnym doradcą – przypomina Tomasz Lasocki. – Nie oczekujmy od rządu działań szybkich, ale przemyślanych – dodaje.
Prawnik ostrzega, że wyjęcie jednego elementu z konstrukcji, jaką jest składka zdrowotna i cały system podatkowo-składkowy, może spowodować zawalanie się tej budowli.
Wprowadzenie takich głębokich zmian w 100 dni mogłoby być wręcz lekkomyślne – mówi wprost ekspert.
Większy klin, albo wyższe podatki?
Zdaniem naszego rozmówcy, "szybka ścieżka" to uchwalenie przepisów do 2025 r. i roczne vacatio legis na przygotowanie się rynku, przygotowanie przepisów wykonawczych, poprawki. Realnie oznacza to, że reforma mogłaby wejść w życie dopiero od 2026 r.
Jak podkreśla dr Lasocki, w przypadku całościowej reformy składki zdrowotnej nie ma oczywistych rozwiązań, politycy będą musieli bowiem zdecydować, "kto jakie ciężary będzie musiał ponosić".
Przywrócenie zryczałtowane składki zdrowotnej dla wszystkich przedsiębiorców oznaczałaby drastyczne zwiększenie i tak już dużych różnic w opodatkowaniu osób prowadzących działalność gospodarczą i reszty pracujących.
– Potrzebna byłaby wobec tego duża reforma "odtworzeniowa" polegająca na przywróceniu wraz z ryczałtową składką dla firm, również odliczania składki zdrowotnej od podatku dla wszystkich pozostałych (czyli pracowników czy zleceniobiorców – przyp. red.) – uważa dr Lasocki.
Co by to oznaczało w praktyce? W pierwszym progu podatkowym PIT wynosi aktualnie 12 proc. Odliczenie od tych 12 proc. 9 proc. składki na NFZ oznaczałoby, że płacilibyśmy efektywnie tylko 3 proc. PIT.
– Te 3 proc. musiałby podzielić pomiędzy sobą budżet państwa i samorządy. Możliwe, że wówczas okazałoby się, że trzeba wszystkim przywrócić wyższą stawkę podatkową – ostrzega nasz rozmówca.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl