"Przebierańcy" – tym mianem "Puls Biznesu" określa oszustów, którzy podawali się za przedstawiciele różnych służb (ABW, CBA, SKW), w zależności od potrzeb. Proces przeciwko nim toczy się w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Z akt sprawy wynika, że to nie byli pierwsi lepsi oszuści, liczący na naiwność swoich ofiar. "Przebierańcy" zrobili bardzo wiele, by się uwiarygodnić w oczach firm, od których pobierali pieniądze na przykład za obietnicę odpuszczenia jakichś win podatkowych.
Najważniejszą rolę w gangu odgrywali Przemysław W., ratownik medyczny, i Adam W., fotograf. Wśród oskarżonych są też były minister sprawiedliwości za rządów SLD i znany warszawski adwokat oraz byli funkcjonariusze prawdziwych służb – informuje "PB".
Zaufany człowiek w inspektoracie
Przemysław W. przedstawiał się jako "podpułkownik" SKW. Zdobył tak duże zaufanie Głównego Inspektora Farmaceutycznego, że ten zgodził się, by w jego siedzibie gang organizował spotkania z różnego rodzaju "partnerami" i "kontrahentami". Tym samym pod dachem państwowej instytucji padały oferty bez pokrycia, powoływano się na nieistniejące wpływy, umawiano łapówki.
W jaki sposób drobny przestępca i fałszerz dokumentów Przemysław W. dostał się w łaski GIF? Z akt sprawy wynika, że zupełnie przypadkowo poznał kiedyś rzecznika tej instytucji, który zwierzył mu się z problemów, jakie GIF i w ogóle rynek mają z mafią lekową. Przemysław W. ujawnił w zaufaniu, że jest oficerem CBA. Obiecał pomoc i tak dostał się "na salony". Polubiło go dwoje kolejnych Głównych Inspektorów. Obdarzyli go takim zaufaniem, że "Przemek" z czasem zaczął wchodzić do urzędu bez przepustki, kolegować się z częścią pracowników. Został nawet ojcem chrzestnym dziecka jednego z pracowników Inspektoratu.
Z zeznań pracowników GIF wynika, że w tamtym czasie, czyli około 2014 roku (przyjmuje się, że wtedy gang rozpoczął swoją aktywność) kierownictwo Inspektoratu obawiało się, że nie wszyscy urzędnicy są lojalni i część współpracuje z mafią lekową. Regularna obecność kogoś ze służb miała zniechęcić kolaborantów i przestraszyć ich. Stąd im częściej Przemysław W. pojawiał się w urzędzie na Senatorskiej w Warszawie, tym lepiej dla bezpieczeństwa Polski, uważali niektórzy.
Przemysław W. wykorzystywał zaufanie, którym go obdarzono. W urzędzie spotkał się m.in. z polskim producentem leków, który miał problem z rejestracją specyfiku swojej produkcji. „Pułkownik” obiecał pomoc w zamian za zatrudnienie wskazanych przez oszusta osób i oddanie części akcji. Producent dał się zwieść opowieściom Przemysława W. o tym, jaki to on nie jest skuteczny. Zrobi, o co został poproszony; wynegocjował tylko mniejszy pakiet akcji niż oczekiwał Przemysław W.
Do sali konferencyjnej GIF przybywali coraz to kolejni przedsiębiorcy, którzy napotkali problemy (ze skarbówką, z urzędami, z konkurencją) i tak się składa, że ktoś polecił im pomoc skutecznego człowieka ze służb. Gang nie czekał jednak biernie na możliwość zarobienia. "PB" opisuje przypadek polskiego biznesmena, który prowadzi w Niemczech firmę paliwową.
Przestępcy mieli świetne rozeznanie "rynku"
W 2017 roku przyleciał do Polski i na lotnisku został przechwycony przez nieznanych sobie ludzi, którzy machnęli legitymacją ABW i kazali wsiąść do samochodu. Jeszcze w drodze wyjaśnili, że polskie służby wiedzą, iż przedsiębiorca oszukuje na VAT, ale nie chcą zbyt dotkliwie go karać, bo to jednak Polak, a swoich trzeba wspierać. Przekonują go, że sprawę można uznać za niebyła, jeśli przedsiębiorca wpłaci kilka milionów złotych na rzecz powstania narodowego koncernu paliwowego. Przedsiębiorca wprawdzie o żadnych przekrętach na VAT nie wie, ale dla świętego spokoju wpłaca wyznaczona kwotę.
Najwyraźniej zaskoczenie odjęło mu zdolność logicznego myślenia. Nie zaniepokoiło go na przykład, że wbrew zapewnieniom agentów, że wiozą go do Ministerstwa Finansów, spotkanie odbyło się w siedzibie GIF.
Taka maskarada trwała przez trzy lata. Wszystkie wątki tej niewiarygodnej sprawy bada teraz sąd. Będzie musiał między innymi odpowiedzieć na pytanie, kim tak naprawdę był mózg całej operacji, Przemysław W. "PB" próbował to ustalić w rozmowach z różnymi osobami, które zostały wciągnięte w działania gangu. "Są tacy, którzy do dzisiaj uważają, że naprawdę był agentem, który w pewnym momencie stracił kontakt z rzeczywistością" – czytamy.