- To podatek dla gigantów, którzy mają roczny przychód przekraczający 750 mln euro. 7 procent płacone od działalności na terenie Polski. Wielkie firmy są bardzo sprawne w omijaniu klasycznego podatku dochodowego. Dlatego skonstruowaliśmy go tak, żeby uniknięcie go było praktycznie niemożliwe - mówił w wywiadzie dla PAP Adrian Zandberg, który firmuje ten projekt.
Kryteria nowej daniny spełniają w naszym kraju Amazon, Google, Facebook i Uber. Jak tłumaczył Zandberg, propozycja Lewicy dotyczy opodatkowania tylko "grubych ryb".
- W tę sieć mają wpadać rekiny, a nie płotki. Dziś niestety jest tak, że giganci odprowadzają śmiesznie niskie podatki, a małe firmy płacą więcej niż najwięksi gracze - tłumaczył poseł.
- Lewica uważa, że to niesprawiedliwe. Chcemy, żeby ci, którzy mają olbrzymie zyski, uczciwie płacili więcej. Podatek cyfrowy wprowadziłby elementarną sprawiedliwość. Objąłby międzynarodowe korporacje, które mają dominującą pozycję w polskiej gospodarce - dodał.
Zandberg tłumaczył, że choć w czasie pandemii wiele gałęzi gospodarki traci, branża internetowa notuje wzrosty - duża część życia przeniosła się bowiem właśnie do sieci.
Jak szacuje Lewica, podatek cyfrowy przyniósłby budżetowi co najmniej 2 mld zł rocznie. Takie były obliczenia jeszcze przed pandemią. Dziś, z powodu rosnących zysków gigantów, może to być jeszcze większe.
Uzyskane w ten sposób pieniądze miałyby sfinansować gigabitową sieć światłowodową dla szkół i bibliotek. Pieniądze trafiłyby także na badania naukowe.
Zandberg przypomniał, że w wielu europejskich krajach toczy się dyskusja o wprowadzeniu podobnych podatków. W Polsce też był taki pomysł, ale premier Mateusz Morawiecki się z niego wycofał.
- To oczywiście nie tajemnica, że w sprawie podatku cyfrowego premier Mateusz Morawiecki stchórzył przez panią ambasador Georgette Mosbacher. Moja ocena tamtej rejterady jest znana: suwerenne państwo nie powinno zachowywać się jak lokaj - skwitował Zandberg.