Na pakiet ustaw Polskiego Ładu zmieniających podatki dochodowe w Polsce składa się niemal 700 stron. Merytorycznej oceny skutków zmian nie podjęły się ani rządowe, ani sejmowe centrum legislacyjne. Urzędnicy z obu instytucji uchylili się od odpowiedzialności za następstwa wprowadzanych zmian w podatkach.
- Czy system podatkowy stanie się z dnia na dzień, od 1 stycznia sprawiedliwy? Nie, natomiast stanie się zdecydowanie sprawiedliwszy i zlikwidowana będzie ogromna ilość anomalii, które teraz sprawiają, że wyraźnie odróżnia się od innych systemów nie tylko globalnie, ale nawet w naszym regionie - mówił z sejmowej mównicy w środę Sarnowski.
- Będzie bardziej progresywny, niż jest teraz. Teraz już wiemy, że będzie to świetny krok w bardzo dobrym kierunku - stwierdził.
Czy tak faktycznie się stanie? Zacznijmy od pytania jaki system podatkowy jest sprawiedliwy?
Ten, kto zyska, również straci?
Jednak rząd i jego doradcy ekonomiczni stoją na stanowisku, że sprawiedliwe podatki to takie, że osoby biedniejsze nie płacą ich więcej niż osoby zamożne. Z tego też powodu osoby, których dochód nie przekroczy w przyszłym roku płacy minimalnej (3010 zł brutto miesięcznie), nie zapłacą podatków wcale, a osoby, których zarobki nie przekraczają średniej krajowej, czyli będą niższe niż 6 tys. zł brutto - zyskają nawet ok. 100-150 zł miesięcznie.
Przejdźmy do konkretów. Zgodnie z projektem ustawy, nową ulgę dla klasy średniej, która ma zrekompensować podatnikom wyższe podatki spowodowane tym, że nie będzie można już odliczać od podatku 9-procentowej składki na zdrowie od podatku, mają dostać tylko etatowcy.
Państwo wykluczyło z niej osoby na zleceniach, przedsiębiorców, a także emerytów, którzy dorabiają do świadczeń. Nawet jeśli zarabiają oni stosunkowo mało.
W ostatnią środę jeden z wiceministrów w rządzie PiS powiadomił za pomocą Twittera, że "rzutem na taśmę" na nową ulgę załapią się również mali przedsiębiorcy rozliczający się na zasadach ogólnych, których dochód miesięczny nie przekroczy 13 tys. zł.
Będą podania o obniżkę zarobków?
Dlaczego rząd chce ulżyć tylko wybranym podatnikom? Tego do końca nie rozumieją nawet eksperci przychylni rządowi.
- To nie jest dobry moment, by wprowadzać takie zmiany, kiedy projekt jest już na ostatniej prostej - przyznaje Andrzej Kubisiak, zastępca dyrektora z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, który dyplomatycznie mówi, że nie jest "fanem" nowej ulgi podatkowej dla klasy średniej.
Zdaniem eksperta podatnicy mogą teraz pytać rząd, dlaczego dopiero teraz wprowadza te zmiany? Przemysław Pruszyński, ekspert podatkowy Konfederacji Lewiatan odnośnie do ulgi stawia jednak inne pytania.
Ulga ma być udzielana podatnikom, którzy miesięcznie zarabiają pomiędzy 5701 zł a 11 141 zł brutto, co rocznie daje od 68 412 zł do 133 692 zł dochodu. Przekroczenie tego limitu, chociaż o złotówkę, oznaczać będzie utratę ulgi za cały rok.
- Dlaczego przepisy są skonstruowane tak, że przekroczenie nawet o 1 złoty limitu dochodowego sprawi, że podatnik straci całą ulgę? - zastanawia się doradca i dodaje, że nie wiadomo, kto będzie też naliczał nową ulgę pracownikom?
Jeśli będzie to pracodawca, pracownik będzie musiał mu meldować, gdzie jeszcze poza zakładem pracy dorabia i ile? - Może dochodzić do sytuacji, że pracownicy zatrudnieni na dwóch etatach lub w kilku miejscach, w obawie o utratę ulgi, będą prosili swoich pracodawców, by ci obniżyli im wynagrodzenia - mówi doradca podatkowy.
Z kolei Piotr Juszczyk, ekspert podatkowy z inFaktu zwraca uwagę na jeszcze bardziej kuriozalną sytuację. - Jeśli pracownik w trakcie roku zwolni się z pracy, a zarabia poniżej 68 tys. zł, to przez pryzmat naliczania takiej ulgi, również w zeznaniu rocznym powstanie niedopłata podatku dochodowym - podaje przykład.
Rodzina pełna i niepełna
Eksperci podatkowi sypią przykładami niesprawiedliwości podatkowych w Polskim Ładzie jak z rękawa. Kolejny przykład to preferencje podatkowe.
- Rząd, który podkreśla na każdym kroku, że chroni rodzinę, chroni ją bardzo wybiórczo. To znaczy chroni tylko małżeństwa, ale niepełnych rodzin już nie - mówił podczas czwartkowych obrad Komisji Finansów Publicznych poseł Adrian Zandberg.
Piotr Juszczak pokazuje w praktyce, jak zmiana podatkowa zadziała dla blisko pół miliona niepełnych rodzin w Polsce. Załóżmy, że matka samotnie wychowująca dziecko ma dochód roczny w kwocie 50 tys. zł. Po Polskim Ładzie zapłaci podatek tylko od 20 tys. zł. Będąc na stawce 17 proc., podatek wyniesie ją 3400 zł. Od tego podatku przysługuje jej nowa ulga w kwocie 1500 zł i ulga prorodzinna - 1112,04 zł. Finalnie będzie więc musiała dopłacić urzędowi skarbowemu 788 zł podatku dochodowego.
Obecnie samotna matka z takim dochodem nie płaci podatku wcale, gdyż jej dochód do opodatkowania dzielony jest na dwa. W związku z tym kwota do opodatkowania wynosi 25 tys. zł i mieści się w kwocie wolnej od podatku. Nadto korzysta ona również z ulgi prorodzinnej w kwocie 1112,04 zł.
Andrzej Kubisiak i w tym przypadku przyznaje, że pozostawienie preferencji podatkowych tylko pełnym rodzinom trudno uznać za sprawiedliwe. - Wiele osób samotnie wychowuje dzieci nie z własnej winy. Zdarzają się dramaty: śmierć, przemoc, porzucenia. Takie samotne matki i ojców należałoby raczej wspierać - przyznaje ekspert.
Nie reforma, ale marketingowa wydmuszka
Profesor Paweł Wojciechowski, wiceprezes i główny ekonomista Pracodawców RP oraz były minister finansów uważa, że Polski Ład niewiele ma wspólnego ze sprawiedliwymi podatkami. - Ze sprawiedliwości, ostał się tylko chaos - mówi dobitnie i dodaje, że to scenariusz, który był do przewidzenia, ponieważ reforma od początku nie miała charakteru systemowego.
- Już od początku nie zakładano uproszczenia systemu np. poprzez redukcję stawek podatkowych, czy ujednolicenie baz podatkowych. Wręcz odwrotnie, wprowadzono nowe ulgi, dawano z jednej kieszeni, aby zabrać z innej, tworząc jeszcze mniej przejrzysty system - podkreśla nasz rozmówca.
Dodaje, że w wyniku tych zmian prysł mit zwiększenia sprawiedliwości. Nie było bowiem żadnych uczciwych konsultacji społecznych, a rząd kluczy do tej pory z odpowiedziami na najważniejsze pytania.