Skąd rząd weźmie 150 mld zł na ekstrawydatki (m.in. na obronność i ochronę zdrowia, pomoc Ukraińcom, tarcze antyinflacyjne, dodatkowe świadczenia emerytalne itd.)?
Mimo rekordowych wpływów do budżetu, które gwarantuje PiS-owi dwucyfrowa inflacja podczepiona pod VAT, oraz wyższa płaca minimalna (zatem i wyższe wpływy do ZUS), te dodatkowe kilkadziesiąt miliardów złotych, które wpłyną do państwowej kasy, nie pokryją wszystkich zobowiązań.
Tymczasem zagranicznych inwestorów, którzy byliby zainteresowani zakupem naszego długu, na razie nie ma. Banki krajowe, które do tej pory skupowały obligacje skarbowe, by uniknąć płacenia podatku bankowego, również osiągnęły już taki poziom nasycenia papierami skarbowymi, że dalsze skupowanie obligacji poważnie by im zagroziło. Rząd wpadł w sidła, które sam zastawił.
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Inflacja ma swoje plusy. Widzi je głównie rząd
Zobowiązań jest ogrom, a polskiego długu na razie nikt nie chce kupić. Jaką strategię przyjmie teraz rząd?
Według ekonomistów, z którymi rozmawiał money.pl, możliwych jest kilka scenariuszy, ale każdy – jak w greckiej tragedii – może doprowadzić nas nad gospodarczą przepaść.
Teoretycznie PiS mógłby się wycofać z części wydatków publicznych – szczególnie jeśli chodzi o dodatkowe świadczenia rentowo-emerytalne oraz 500+, ale tego nie zrobi. Zbliżają się wybory. Odebranie elektoratowi świadczeń socjalnych skończyłoby się polityczną klęską. Opozycja zresztą też się na taki krok nie odważy.
Natomiast ze zwiększonych wydatków na obronność i ochronę zdrowia rząd wycofać się nie może. Co do pomocy dla Ukrainy – tu politycy PiS stawiają sprawę jasno: zostanie nam ona w całości zrekompensowana, ale nie z Unii Europejskiej. Przelew zrobią Stany Zjednoczone. Pierwsza transza dla Polski – ok. 2 mld dol. ma wkrótce wpłynąć do naszej kasy (jeśli już nie wpłynęła).
Na razie dzięki podniesionej inflacji – której szczyt dopiero przed nami – rząd zyskuje kilkanaście miliardów złotych ekstra. Ma dziś 9 mld zł "księgowej" nadwyżki budżetowej i potężną poduszkę finansową w Narodowym Banku Polskim. To powinno starczyć mu na kilka najbliższych miesięcy rządzenia. A co potem? Jak długo będzie grał wysoką inflacją?
Wysoka inflacja służy państwu do ucieczki z długu. Rządowi – przy nowych proinflacyjnych cenach – łatwiej dług jest spłacać, bo realnie jest on mniej wart – tłumaczy Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej i były wiceminister finansów.
Dodaje, że "ucieczka z długu" poprzez wysoką inflację daje również rządowi pole do dalszego zadłużania się, ponieważ dług w relacji do PKB jest niższy i limit długu, który można jeszcze wykorzystać, jest większy.
Również pakiety socjalne w postaci m.in. świadczeń 500+ i dodatkowych emerytur, dzięki dwucyfrowej inflacji, "ważą" dużo mniej w wydatkach budżetowych.
Utrzymując wysoką inflację, państwo również "gra" płacami. Osłabienie złotówki powoduje, że realna cena pracy jest coraz niższa, a to sprawia, że nasza gospodarka znowu jest "konkurencyjna" dzięki niskim płacom.
Ciemna strona inflacji. W kogo uderza najbardziej?
Tyle że jest też druga, ta bardziej mroczna strona "inflacyjnego Księżyca". – Wysoka inflacja demoluje zgromadzone z trudem przez lata zasoby kadrowe i finansowe znacznej części firm – przypomina Soroczyński.
To samo zresztą dotyczy oszczędności zwykłych ludzi. Co ciekawe, jedną z ważniejszych grup deponentów w Polsce są osoby starsze, które mają odłożone na tzw. czarną godzinę ok. 20 tys. zł. Przy obecnej inflacji ich zasoby zostaną pomniejszone o 1,5-2 tys. zł.
Sławomir Dudek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju i wieloletni dyrektor Departamentu Analiz Makroekonomicznych Ministerstwa Finansów, przyznaje, że w kraju, gdzie ponad 52 proc. podatkowego dochodu państwa stanowią wpływy z VAT, pokusa utrzymywania wysokiej inflacji, która jest podpięta pod ten podatek, jest wysoka.
Ale to jest jak jakaś piramida finansowa, a wszyscy pamiętamy, jak się skończyło z Amber Gold – mówi ekonomista.
Przypomina, że uporczywa i wysoka inflacja prowadzi do tego, że będziemy w końcu konsumować mniej. Firmy przestaną inwestować, ich zyski będą coraz niższe i w końcu również wpływy z podatków dochodowych się obniżą.
– Początkowo można zwiększać ceny sprzedaży, marże, ale to też działanie na krótką metę, bo w końcu konsumenci mogą przestać kupować drogie towary, a zyski firm będą spadać, a wraz z nimi wpływy do budżetu państwa – ocenia Dudek.
Nasz rozmówca podkreśla, że nadmierna inflacja nie jest i nie może być źródłem dochodów.
Niektórzy politycy mówią, że można coś sfinansować inflacją. To absurd ekonomiczny. Inflacja to wróg publiczny. Nie można opierać polityki gospodarczej na czymś, co niszczy gospodarkę. Źródłem dochodów służących finansowaniu usług publicznych jest jedynie trwały realny wzrost gospodarki. A inflacja dobija ten wzrost – zaznacza dr Dudek.
Po jakie narzędzia sięgnie rząd? Wyjść jest kilka
Jednak, jak przypomina Piotr Soroczyński, "potrzebujemy lawiny środków" m.in. na poprawę obronności kraju i poprawę odporności gospodarczej państwa, ale i odporności firm i gospodarstw domowych. I to jest potrzeba na poziomie zachowania egzystencji.
Podstawą dochodów państwa pozostaną podatki pośrednie (VAT i akcyza), ale również podatki, od których można było "uciec" zostały już wyeliminowane, lub mocno je ograniczono.
– Przepisy idą w taką stronę, by nie było można nowych opłat uniknąć. Mamy np. wysyp parapodatków środowiskowych, a z drugiej strony przepisy zniechęcające ludzi do inwestycji w panele, farmy wiatrowe czy recykling odpadów. Jeszcze trochę, a własnej wody też nie będzie można mieć. Paliwa z biogazu nie będzie, wodoru własnego do samochodu też nie można, prąd do samochodu elektrycznego najlepiej tylko z państwowej elektrowni, a żywność tylko od dużego dostawcy – wylicza Soroczyński.
Zdaniem naszego rozmówcy, przychody z VAT będzie rządowi dość łatwo podnieść nie tylko poprzez zwiększenie stawki podstawowej (i oczywiście opodatkowanych obrotów), ale też poprzez zmniejszanie zakresu towarów i usług, które są objęte stawkami preferencyjnymi (łatwiej to zrobić, gdy obciążenie w PIT dla najmniej zarabiających spada). To jednorazowo jednak tylko przyspieszy inflację.
Poza podnoszeniem stawek VAT i wymyślaniem nowych podatków rząd może sprzedać też część zadłużenia zarówno inwestorom zagranicznym, jak i obywatelom. Z tym że na razie jest z tym pewien problem. Chodzi o cenę nabycia tego długu.
Zdaniem ekonomisty i analityka rynków finansowych Marka Zubera, inwestorzy zagraniczni – których obecnie nie ma – przyjdą, kiedy skończy się proces podnoszenia stóp procentowych przez NBP. Z nieoficjalnych informacji płynących z banku centralnego wynika, że ma to nastąpić latem tego roku.
– Inwestorzy zagraniczni, głównie fundusze emerytalne czekają, aż obligacje skarbowe osiągną swoje maksymalne rentowności, wtedy je kupią. Po co mają teraz kupować nasze obligacje, kiedy ich rentowności wynoszą ok. 7 proc., a latem będzie to już ok. 9 proc. – pyta retorycznie Marek Zuber.
Dodaje, że rząd zamierza zadłużyć się również u obywateli, emitując obligacje detaliczne z 5 proc. rentownością. Tyle że tu znowu – z takimi warunkami nie skusi wielu do ich zakupu. – Rentowności tych obligacji powinny być indeksowane o stopy referencyjne NBP plus 1,5 proc. Wówczas rząd zapewni sobie nie miliardy, ale dodatkowe dziesiątki miliardów złotych wpływów do budżetu – uważa ekonomista.
Jest jeszcze jeden – najtrudniejszy chyba – sposób pozyskania dodatkowych wpływów do budżetu, który nie obciążyłby wszystkich podatników, a budżetowi przyniósłby potężne wpływy. To aktywizacja osób biernych zawodowo.
W Polsce w wieku produkcyjnym poza rynkiem pracy pozostaje aż 5,5 mln osób. W domu zatrzymują je obowiązki rodzinne, stan zdrowia, przejście na emeryturę lub zniechęcenie w poszukiwaniu zatrudnienia.
– Nie wszyscy bierni zawodowo mogą wrócić na rynek pracy. Podobnie, jak nie wszyscy emeryci mogą zostać na rynku dłużej z powodu np. swojego stanu zdrowia, ale tego procesu przywracania budżetowi płatników nie unikniemy – uważa ekonomista i wykładowca Szkoły Głównej Handlowej dr Jarosław Janecki.
Po wyborach rząd wydłuży w Polsce np. wiek emerytalny? Zdaniem dra Janeckiego taki ruch ze strony PiS raczej jest mało prawdopodobny. – Z powodu bardzo niskich świadczeń z ZUS osoby starsze będą ekonomicznie przymuszone do tego, by pozostać w pracy dłużej, bo za emerytury po prostu nie przeżyją – ocenia ekonomista.
Katarzyna Bartman, dziennikarka money.pl