Od 1 lipca platformy pośredniczące w handlu online – m.in. Allegro, Vinted i OLX – będą musiały w określonych okolicznościach zbierać i przesyłać do urzędów skarbowych informacje o transakcjach użytkowników.
Wdrożenie tych przepisów wymusza przyjęta przez PE dyrektywa DAC7. Początkowo miała wejść w życie w roku 2022, ale prace nad nią opóźniły się m.in. ze względu na pandemię.
Rząd Prawa i Sprawiedliwości ostatecznie nie uchwalił nowych regulacji, ale gabinet Donalda Tuska ma wrócić do nich już w lutym. Jak informuje serwis prawo.pl, przepisy mają wejść w życie w lipcu 2024 roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dokonywanie sprzedaży raz na jakiś czas nie powinno być uznawane jako działalność. Podobnie sytuacja, gdy dokonujemy tzw. wietrzenia szafy i pozbywamy się np. na Vinted naszej garderoby. Takie porządki również nie powinny przysporzyć nam problemów podatkowych – uspokaja Piotr Juszczyk, główny doradca podatkowy w firmie inFakt.
Natomiast ci, którzy już dziś sprzedają w sieci ponadprzeciętne liczby przedmiotów, powinni mieć świadomość, że kiedy nowe prawo zacznie obowiązywać, platformy cyfrowe będą też przesyłać dane zebrane w 2023 r.
Jedyne co nie jest jeszcze pewne, to terminy, w jakich będą musiały się zmieścić. Według aktualnych ustaleń na przesłanie informacji za zeszły i obecny rok będzie czas do stycznia 2025 r.
Fiskus dowie się nie tylko o handlu w sieci
Piotr Juszczyk podkreśla, że raportowanie wynikające z wdrożenia unijnej dyrektywy DAC7 nie dotyczy tylko e-handlu.
Także najmu przez internet lokali mieszkalnych, miejsc parkingowych, samochodów czy innych środków transportu – wyjaśnia.
Jakie konkretnie obowiązki będą miały firmy pośredniczące w handlu w sieci?
– Platforma taka jak np. Allegro będzie zobowiązana do prowadzenia wykazu sprzedawców, w którym rejestrowane są kwoty dokonywanych przez nich transakcji. Sprzedawcy oczywiście muszą być poinformowani o zakresie danych gromadzonych przez administratorów platform. Informacje takie będzie można znaleźć np. w zasadach lub regulaminach danych platform – wyjaśnia Piotr Juszczyk.
Po co to wszystko? Jak tłumaczy ekspert, chodzi o to, by móc lepiej monitorować dochody sprzedających – czy wywiązują się oni z obowiązku opłacania podatków, a także czy nie prowadzą działalności bez jej rejestracji.
Wystarczy więcej niż 30 transakcji sprzedaży w roku
Obecnie przepisy są w konsultacjach. Jak tłumaczy nasz rozmówca, powołując się na informacje przekazywane przez Ministerstwo Finansów, o dane będziemy proszeni i zostaniemy poddani raportowaniu, jeśli nasza sprzedaż przekroczy 2000 euro (ok. 8700 zł) lub liczba transakcji będzie większa niż 30 w ciągu roku.
Z najnowszych informacji wynika, że platformy nie będą musiały prosić o dane osób, które nie przekraczają (wskazanej wyżej – przyp. red.) liczby transakcji lub kwoty transakcji. Ma to na celu wykluczenie okazjonalnych sprzedaży – najczęściej prywatnych rzeczy, jak ubrania lub książki - mówi Piotr Juszczyk.
Jak to raportowanie będzie wyglądało w praktyce? Ekspert inFaktu wyjaśnia, że do Szefa Krajowej Administracji Skarbowej (KAS) trafiać będą zbiorcze informacje na temat sprzedawcy lub sprzedawców zawierających transakcje za pomocą platformy. W tym celu powstanie dedykowany interfejs.
Kiedy fiskus może uznać Kowalskiego za firmę?
Przyjęcie wspomnianych przepisów może mieć też dalej idące konsekwencje. Urzędy skarbowe zyskają bowiem narzędzie, które pozwoli sprawdzić, czy nasza działalność w sieci mieści się w wyznaczonych ramach.
Jeśli faktycznie będziemy zajmować się w internecie sprzedażą w sposób ciągły, zorganizowany i w celach zarobkowych, to zostaniemy uznani za takich, którzy prowadzą działalność gospodarczą – mówi Piotr Juszczyk.
Warto pamiętać też o obowiązkach podatkowych. Dla fiskusa kluczowe znaczenie ma to, po jakim czasie od zakupu coś sprzedajemy.
– Co do zasady towary używane sprzedajemy taniej niż kupiliśmy. Jednak gdybyśmy sprzedali drożej, to może wystąpić u nas podatek dochodowy, pod warunkiem, że sprzedaż nastąpi w ciągu sześciu miesięcy od zakupu. Przykładowo: kupiliśmy buty za 500 zł z limitowanej kolekcji. Po tygodniu dokonaliśmy ich sprzedaży za 800 zł. W tym przypadku wystąpi dochód do opodatkowania w kwocie 300 zł. Ale gdybyśmy te same buty sprzedali po sześciu miesiącach – licząc od końca miesiąca zakupu – nie zapłacilibyśmy podatku – wylicza ekspert.
Nowe narzędzia do śledzenia. Podatnicy już są wzywani
Piotr Juszczyk zauważa, że osoby, które często sprzedają przedmioty w sieci i zarabiają na tym już dziś muszą liczyć się z konsekwencjami. Na wyciągnięcie podatkowych konsekwencji fiskus nie musi czekać do 1 lipca.
– Wprowadzone raportowania da po prostu administracji skarbowej narzędzie do śledzenia. Obecnie fiskus może śledzić podatników i dokonywać czynności sprawdzających, jednak jest to utrudnione. Niemniej podatnicy niejednokrotnie dostają pisma o wyjaśnienie, czy nie prowadzą działalności gospodarczej, gdyż widoczna jest ich aktywność np. ogłaszają się na Facebooku. Raportowanie zaoszczędzi skarbówce czasu na weryfikacji – podkreśla rozmówca money.pl.
W przypadku dyrektywy DAC7 też można zakładać, że podatnicy będą dostawać pisma. Ci, co do których fiskus będzie miał podejrzenie o niezarejestrowanie działalności – dodaje.
Dyrektywa DAC7 działa już w niektórych krajach Europy
Dyrektywę wprowadziło już kilka krajów. Dania zrobiła to we wrześniu 2022 r., a Austria, Łotwa, Rumunia i Malta dostosowały do niej przepisy w styczniu 2023 r.
Część krajów przyjęła dyrektywę, ale jeszcze jej nie wdrożyła. Są to między innymi: Belgia, Bułgaria, Chorwacja, Czechy, Francja, Niemcy, Węgry, Irlandia, Włochy, Litwa, Holandia, Słowacja i Słowenia. Te kraje opublikowały lub przyjęły odpowiednie ustawodawstwo między czerwcem 2022 a styczniem 2023 roku, ale przepisy nie weszły tam jeszcze w życie.
Jest też grupa krajów, które jeszcze nie wykonały wszystkich wymaganych kroków. Należy do niej Polska, a także: Cypr, Estonia, Grecja, Luksemburg, Portugalia, Rumunia, Hiszpania i Szwecja. Te kraje są w różnych fazach procesu – od braku projektu aktu prawnego do zatwierdzenia projektu ustawy przez parlament.
Robert Kędzierski, dziennikarz money.pl