Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Ultrabogatych jest po prostu za mało. Ale to nie znaczy, że nie należałoby ich solidnie opodatkować. Właśnie po to, aby niezamożnym - zarówno w poszczególnych państwach, jak i w perspektywie globalnej - ulżyć. Zobaczmy więc, jak wyglądają liczby.
Według stworzonego przez bank UBS opracowania Global Wealth Report 2023 w 2022 r. na świecie było niecałe 60 mln ludzi o majątku równym bądź większym milionowi dolarów. Chodzi o majątki netto, czyli o zasoby pomniejszone o długi. Nie chodzi tu oczywiście tylko o środki na kontach.
Wspomniane 60 milionów może się wydawać dużą liczbą - mniej więcej właśnie tyle mieszkańców mają Włochy. Z drugiej strony niech nam nie umkną proporcje - na globie żyje ponad 8 miliardów ludzi. Dolarowi milionerzy stanowią niewiele ponad jeden procent dorosłej populacji świata.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W tej grupie znakomitą większość stanowią "biedni milionerzy", czyli tacy, których wartość majątków jest wyceniana na 1-5 mln dolarów. Takich osób jest na świecie 51,5 mln. Górę drabiny majątkowej okupują ci, których UBS określa jako ultra-high-net-worth, czyli wolnym tłumaczeniu "ultrabogacze".
Progiem wejścia do tej grupy są zasoby w wysokości 50 mln dol., po przeliczeniu po dzisiejszym kursie około 200 mln zł. Tu warto zaznaczyć, że kurs dolara względem złotówki był inny w roku 2022, czyli w momencie tworzenia raportu. Bardziej nam jednak chodzi o pokazanie skali zamożności i przedziałów wyceny majątków niż o bardzo konkretne liczby. Ultrabogaczy na całym świecie było niecałe 250 tys., czyli mniej więcej tyle ile mieszkańców liczy Gdynia.
Na samym czubku piramidy znajduje się absurdalnie zamożna grupa miliarderów. Obecnie na świecie osób mogących pochwalić się takim majątkiem jest około 3 tysięcy.
To może jeszcze jedna ciekawostka. Jak wygląda "dystrybucja" milionerów na świecie? Największy odsetek z nich - 38 proc. - mieszka w USA. Na drugim miejscu znajdują się Chiny, gdzie mieszka 11 proc. milionerów (pamiętajmy jednak, że Państwo Środka jest ponad cztery razy bardziej liczne niż Stany Zjednoczone). Dalej znajdują się Japonia (5 proc.), Francja (5 proc.), Niemcy (4 proc.) i Wielka Brytania (5 proc.).
Oto ilu milionerów mieszka nad Wisłą
A jak sytuacja wygląda w Polsce? Według opracowania UBS w naszym kraju mieszka około 90 tys. osób, których majątek jest równy lub wyższy milionowi dolarów. Osób, które z kolei można było przypisać do grupy "ultrabogatych", czyli - przypomnijmy - posiadających majątki o wielkości 50 mln dolarów lub więcej - w Polsce w 2022 roku było mniej niż 300. Wszystkie je więc można byłoby zmieścić w jednym, sporej wielkości samolocie rejsowym.
Jak to wygląda od strony nierówności - to znaczy, jaka część światowego majątku jest w rękach poszczególnych grup?
Warto zaznaczyć, że wyżej wspomniany próg wejścia zaczepiony na poziomie 100 tys. dol. gwarantuje miejsce w tej uprzywilejowanej grupie bardzo wielu Polakom. Owe 100 tys. dolarów to po dzisiejszym kursie około 400 tys. zł. Jeżeli więc ktoś jest właścicielem małego (i spłaconego) mieszkania w dużej miejscowości (lub dużego mieszkania w małej miejscowości) to już znajduje się w gronie 13 proc. mieszkańców świata, który kontrolują ogromną większość majątków. Jaki z tego wniosek? Cóż, dość prosty: świat wciąż jest bardzo biedny.
Jak to zaś wygląda od strony danych historycznych? Światowa mediana wartości majątków w 2000 r. wynosiła niecałe 1600 dol. W 2022 r. było to już ponad 9 tys. dol. Przypomnijmy, że mediana to wartość dzieląca jakiś zbiór danych na równe połowy. W przypadku tej ostatniej miary chodzi o to, że połowa dorosłych na świecie miała majątki wyższe, a połowa niższe niż wspomniane 9 tys. dolarów. Skąd taka ogromna zmiana?
Częścią wyjaśnienia jest oczywiście inflacja. 1600 dol. ponad 20 lat temu było "warte" znacznie więcej niż dzisiaj. Ale większość trendu wynika z globalnego wzrostu gospodarczego, w dużej części wzrostu Chin, które wyciągnęły przez ten czas setki milionów ludzi z biedy.
Podobny trend widać zresztą i w przypadku osób z majątkami mieszczącymi się w przedziale 10 tys. - 100 tys. dolarów. Na początku wieku było ich około 500 milionów, dzisiaj - niemal 2 miliardy. Ludzkość się bogaci - właśnie tak wygląda ów trend. Jest to zjawisko zdecydowanie pozytywne i jednocześnie takie, o którym zdecydowanie za mało się mówi. Oczywiście, jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia. I właśnie teraz warto przejść do postawionych na początku pytania. A jakby tak "rozkułaczyć" najzamożniejszych? Czy to wystarczyłoby, aby wyciągnąć z biedy najbiedniejszych?
Zerknijmy raz jeszcze do danych UBS. Skumulowany majątek dolarowych milionerów wynosi nieco ponad 200 bilionów dolarów (tak, bilionów!). Załóżmy, że w jakiś magiczny sposób wywłaszczamy ów najbogatszy 1 proc. z ich majątków. Załóżmy również, że podczas tej transakcji nie mamy do czynienia z radykalnym spadkiem wartości ich majątków. A realnie tak by się właśnie stało - duża część zasobów najbogatszych to wycena firm i akcji, których są właścicielami. Duże ruchy, jeśli chodzi o redystrybucję, oznaczałyby gwałtowny spadek owej wyceny.
Złóżmy jednak, że tak się nie dzieje. Podzielmy więc wspomnianą kwotę przez 8 miliardów ludzi na świecie. Co nam wychodzi? Jednorazowy zastrzyk w wysokości 25 tys. dolarów. Dla najbiedniejszych osób na świecie to z pewnością ogromna suma. Ale jeśli mówimy o stworzeniu globalnej zamożności, to są to, delikatnie mówiąc, dalece niesatysfakcjonujące środki. Rozkułaczanie 1 proc. najzamożniejszych więc - poza tym, że z powodów politycznych i prawnych praktycznie niewykonalne, i poza tym, że sam taki proces spowodowałby topnienie owych majątków - to po prostu nie załatwia sprawy.
Czego więc potrzebujemy? Dwóch rzeczy - ogromnego wzrostu gospodarczego oraz podatków (od wyżej wspomnianych bogatych). Dzięki tym ostatnim ów wzrost byłby równomierniej "rozsmarowywany". Jest to niezbędne, aby możliwie najbardziej na wzroście korzystali ci, którzy go najbardziej potrzebują, czyli właśnie biedni.
Max Roser, twórca platformy Our World in Data policzył, ile potrzebujemy wzrostu PBK, żeby cały świat żył na poziomie Danii. Nie jest to najzamożniejszy kraj świata, ale jeden z bogatszych i jednocześnie taki, którego bogactwo gwarantuje ogromnej większości jego mieszkańców godne życie. Ile więc potrzebujemy? Około 400 proc. więcej niż mamy. I to przy założeniu, że nierówności ekonomiczne globalnie udałoby nam się zbić do poziomu duńskiego.
Globalny podatek od miliarderów
A co z podatkami? Podczas kwietniowego szczytu G20 pojawił się pomysł wprowadzenia globalnego minimalnego podatku od miliarderów. Miałby on wynosić 2 proc. wartości ich majątków.
Po co miałby być wprowadzony? EU Tax Observatory, organizacja zrzeszająca dziesiątki wybitnych ekonomistów zauważa po pierwsze, że miliarderzy płacą śmiesznie niskie podatki w porównaniu do osób pracujących na etatach. Co już samo w sobie powinno oburzać, bo kogo jak kogo, ale najbogatszych akurat stać na to, żeby więcej dorzucać się do wspólnej kiesy.
Po drugie, środki w ten sposób pozyskane mogłyby być przeznaczone na niezbędną transformację energetyczną, wzmocnienie usług publicznych i programy socjalne pozwalające najbiedniejszym wykaraskać się z mizernej kondycji ekonomicznej. Według pomysłodawców podatek rocznie przynosiłby około 250 mld dolarów wpływów budżetowych.
W spolaryzowanym świecie, w którym jedna strona mówi tylko o wzroście gospodarczym jako o panaceum na wszystkie bolączki, a druga jedynie o redystrybucji, potrzebne jest uznanie tego, że o ile naprawdę zależy nam na postępie gospodarczym i społecznym (oba są ze sobą silnie sprzężone), to potrzebne jest dbanie o oba te procesy. Potrzebujemy i wzrostu, i znacznie większego opodatkowania najzamożniejszych.
Autorem opinii jest Kamil Fejfer