Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Można powiedzieć "wreszcie"? Niby tak, bo minister finansów Andrzej Domański w końcu podzielił się z nami (w wywiadzie dla "Pulsu Biznesu") swoim pomysłem na zmiany w podatku od zysków kapitałowych zwanych potocznie podatkiem Belki.
Piszę "wreszcie", bo o ile dobrze pamiętam, to założenia tej zmiany miały być podane (w celu przeprowadzenia konsultacji) do końca lutego. Teraz minister mówi, że założenia są już gotowe i jest to "kwestia najbliższych dni", żeby trafiły na Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów. Lepiej późno niż wcale.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zysk powinien być opodatkowany
Tyle wstępnej zgryźliwości, a teraz ad rem. Po pierwsze jak zawsze przypominam, że jestem zwolennikiem tego podatku, ale chciałbym jego modyfikacji. Wiem, że przysparzam sobie osób mi niechętnych, ale nic na to nie poradzę.
Taki podatek obowiązuje w większości cywilizowanych krajów globu. W Europie nie ma go pięć krajów, z których największa jest Belgia.
Posługując się zasadą brzytwy Ockhama, czyli w dużym skrócie, napiszę dlaczego według mnie podatek nie powinien być zniesiony.
Zakład produkcyjny/usługowy wypracowujący zysk płaci od niego podatek. Dla właściciela kapitału ten kapitał to ekwiwalent zakładu produkcyjnego/usługowego. Ja tak traktowałem zawsze swoje zasoby kapitałowe. Ten kapitał odpowiednio ulokowany rodzi zysk. I ten zysk powinien być opodatkowany – tak jak zysk piekarni czy innego zakładu. Wysokość podatku i jego zakres są oczywiście do dyskusji.
Od wielu lat sugerowałem w swoich wypowiedziach możliwość zmiany podatku tak, żeby inwestycje na okres dłuższy niż rok były zwolnione z podatku. Najlepiej by było, żeby takie zwolnienie dotyczyło obligacji skarbu państwa, bo wtedy rząd nie musiałby szukać zagranicznych inwestorów dla znalezienia popytu na emitowane przez skarb państwa obligacje.
Dla zasady informacja: ja mam takie obligacje w portfelu.
Im mniej zagranicy w krajowym długu, tym lepiej dla danego państwa. Wie coś o tym Japonia, która ma zadłużenie w wysokości ponad 260 proc. PKB i nie jest atakowana przez spekulantów, bo 95 proc. tego długu jest w posiadaniu Japończyków.
Podwojona kwota wolna
Niestety założenia przedstawione przez ministra finansów w tym kierunku nie idą. Jak z nich wynika, nie mamy zwolnienia z podatku z inwestycji trwającej ponad rok. Mamy do czynienia jedynie z kwota wolną od podatku. To jest duża różnica, bo taka kwota jest równa dla wszystkich bez względu na to, czy zysk był w wysokości pięciu, czy pięćdziesięciu procent.
W skrócie: kwota wolna będzie niejako podwojona, bo będzie obowiązywała osobno dla lokat bankowych (dłuższych niż rok) i osobno (tutaj cezura jednego roku ma nie obowiązywać) dla inwestycji w akcje, obligacje i fundusze. Kwota wolna ma być "wyliczana jako iloczyn 100 tys. zł i stopy depozytowej lub jej mnożnika", przy czym ten mnożnik najpewniej będzie równy jedności.
Gdyby tak było, to dla kwoty wolnej obowiązywałby wzór 19 000 x stopa depozytowa NBP x mnożnik. Gdyby uznać, że mnożnik jest równy jedności, a stopa depozytowa jest na dzisiejszym poziomie (5,25 proc.), to taki wzór dawałby wynik w wysokości 997,50 zł. Gdyby ktoś miał zarówno lokaty jak i inwestycje to mógłby tę wartość pomnożyć, co dałoby w sumie 1.995 złotych.
Dla Polaków z mniejszymi zasobami to byłaby dość znacząca ulga, ale dla większych inwestorów byłby to nic nieznaczący prezent.
Warto podkreślić, że minister nic nie mówi o sposobie rozliczania tej kwoty wolnej od podatku, a to będzie miało spore znaczenie. Można sobie bowiem wyobrazić posiadacza kapitału, który ma kilka rachunków bankowych i kilka lokat w tych bankach, a poza tym sam lub /i przez fundusze inwestuje na rynkach finansowych.
Dotychczas obliczanie podatku od lokat czy od obligacji skarbu państwa oraz od dywidend było banalnie proste (inaczej wyglądało to w przypadku inwestycji w akcje czy w fundusze). Płatnik potrącał 19 proc. z zysku i przekazywał tę kwotę urzędowi skarbowemu. Posiadacz kapitału dostawał na rachunek kwotę netto i nic nie musiał robić.
Jak to będzie wyglądało po zmianach? Czy trzeba będzie samodzielnie odprowadzać podatek, co byłoby lekko bezsensowne, czy może jak dotąd podatek byłby potrącany przez płatnika, a na koniec roku podatnik musiałby zgłosić się po zwrot nadpłaconej kwoty wolnej?
Rozwiązanie mało zadowalające
Nie chcę mnożyć różnych możliwości inwestycyjnych, ale widzę tutaj spory problem, który może nawet zniechęcać do korzystania z takiej kwoty wolnej. Ale być może Ministerstwo Finansów znajdzie sposób na proste rozwiązania tego problemu.
Reasumując, można chyba powiedzieć, że rząd – przedstawiając projekt i doprowadzając do jego przyjęcia przez Sejm i Senat – wywiąże się z przedwyborczej obietnicy, ale mam wrażenie, że mało kogo takim rozwiązaniem zadowoli. Mnie z pewnością nie zadowoli, bo nie wpłynie znacznie na zmniejszenie zadłużenia zagranicznego Polski.
Inwestorów spodziewających się dużych zysków z zainwestowanych 100 tys. zł też nie zadowoli, bo kwota wolna nie będzie zależała od wysokości tych zysków, a jedynie od stopy depozytowej NBP, która będzie przecież spadała.
Obietnica ministra, że jeśli chodzi o kwotę wolną to "na pewno będzie to nie mniej niż 2,5 proc." (czyli de facto nie mniej niż 475 zł) mało kogo zadowoli.
Plusem będzie niewątpliwie to, że część mniej zasobnych inwestorów z większą atencją będzie spoglądała na GPW, bo lokaty bankowe i inwestycje zwiększać będą kwotę wolną. Trzeba tylko życzyć wszystkim, żeby zyski były od tej kwoty większe, bo nie wyobrażam sobie, żeby niewykorzystana kwota wolna przechodziła na kolejny rok.
Piotr Kuczyński, analityk domu inwestycyjnego Xelion