Ryzyko pandemii było od lat w centrum uwagi sektora ubezpieczeń, co podkreśla dr hab. Monika Wieczorek-Kosmala, prof. Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Ekspert zaznacza, że w ostatnich latach wystąpiły już epidemie, których skutki uważnie analizowano. To przede wszystkim SARS (2003 r.), świńska grypa (2009 r.), Ebola (2013 r.) czy Zika (2015 r.). Wydarzenia te skłaniały do dyskusji nad następstwami ewentualnego rozprzestrzenienia się infekcji na całym globie. Analizowano różne scenariusze nie tylko z perspektywy zdrowia publicznego, ale i możliwego załamania gospodarczego.
– W Polsce nie ma powszechnie dostępnego ubezpieczenia, które chroniłoby przedsiębiorców od następstw pandemii. Jednak w zaistniałej sytuacji nie można się spodziewać jego powstania. Nikt nie oferuje polisy ubezpieczeniowej przy właśnie palącym się budynku czy wobec nadciągającej fali powodziowej na Wiśle – stwierdza dr hab. Krzysztof Łyskawa z Katedry Ubezpieczeń Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu.
Z kolei prof. Monika Wieczorek-Kosmala podkreśla, że takie ubezpieczenia są oferowane na świecie. Przykładowo, PathogenRX to produkt wprowadzony w 2018 roku przez światowego lidera w zakresie pośrednictwa ubezpieczeniowego Marsh. Zapewnia on ochronę na wypadek strat z tytułu przerw w działalności na skutek pandemii. Rozwiązanie jest dostępne dla przedsiębiorstw z konkretnych branż, np. turystyki, edukacji czy handlu. Można z niego skorzystać w USA i w Azji.
– Dotychczas klienci nie poszukiwali i nie oczekiwali takiej kompleksowej ochrony. Pandemia i jej możliwe następstwa były dla wielu z nich pojęciem zupełnie abstrakcyjnym. Z pewnością zakres i skutki obecnej sytuacji były trudne do przewidzenia przez wszystkich. Ona już spowodowała wzrost świadomości ubezpieczeniowej wśród klientów – informuje Barbara Trojanek, starszy specjalista ds. oferty ubezpieczeniowej w pionie UNIQA dla Biznesu.
Gra z ryzykiem
Jak podkreśla dr hab. Krzysztof Łyskawa, zakłady ubezpieczeń mają duże doświadczenie w radzeniu sobie z nieprzewidzianymi wydarzeniami wpływającymi na populację. I w tym co dzieje się wokół mogą próbować tworzyć odpowiednie rozwiązania. Ekspert dodaje, że niekiedy włącza się w to, często sztucznie, władza państwowa. Przykład z ostatnich tygodni to projekt ustawy z New Jersey. Ona wprowadza konieczność pokrycia strat związanych z przerwami w działalności, prawdopodobnie sięgających setek miliardów dolarów, a będących konsekwencjami epidemii. To działoby się w okolicznościach, w których umowy nie obejmują i wyraźnie wykluczają takie straty wynikające z rozprzestrzeniania się wirusa. Zgodnie z propozycją regulacji, firmy ubezpieczeniowe, które wypłaciłyby takie odszkodowania, miałby możliwość dochodzenia tych kwot ze środków budżetowych.
– Epidemia niesie za sobą tak naprawdę ryzyko szkód ekonomicznych czy finansowych, których nie da się oszacować. A jeśli nie można tego zrobić, to analitycy nie są w stanie wycenić składki. Stąd też towarzystwa nie oferują takich ubezpieczeń. Istnieją jedynie polisy, które mogą uchronić przed utratą dochodu. Ale one dotyczą osób wykonujących tzw. wolne zawody. Jednak taka oferta zadziała tylko wtedy, kiedy ubezpieczony zachoruje i nie będzie mógł wykonywać swojej pracy – wyjaśnia Karolina Trzeciakiewicz z ANG Spółdzielnia.
Natomiast prof. Wieczorek-Kosmala podkreśla, że COVID-19 to ryzyko nowe z perspektywy sektora ubezpieczeń. Po raz pierwszy doszło do przejścia od lokalnej epidemii do globalnej pandemii. Jest to sytuacja, w której dochodzi do kumulacji ryzyka. Skutki pandemii dotknęły jednocześnie znaczną część ludzi, wiele gospodarek, branż i przedsiębiorców. Z perspektywy finansów ubezpieczycieli taka kumulacja ryzyka jest trudna, ponieważ pociąga za sobą konieczność wypłacenia sporych kwot należnych odszkodowań i świadczeń w relatywnie krótkim okresie. A dziś ostateczny rozmiar strat spowodowanych pandemią nie jest jeszcze znany. W tym momencie nawet nie możemy przewidzieć momentu jej zakończenia.
– Jedynym rozwiązaniem, które można byłoby próbować rozszerzyć na obecną sytuację, jest ubezpieczenie utraty zysku. To wariant, w którym zakład ubezpieczeń pokrywa utracony zysk i koszty stałe po zaistnieniu innego zdarzenia losowego, np. pożaru. Potrzebujemy czasu na odbudowę, straciliśmy obroty, nie mamy z czego płacić naszym pracownikom czy też nie posiadamy środków na pokrycie kosztów kredytu, leasingu itp. Ale bazą do tego jest ubezpieczenie mienia od ognia i innych zdarzeń lub od wszystkich ryzyk (AR). Jednak w czystej formie i bez szczególnych rozszerzeń nie ma odpowiedzialności za skutki pandemii – dodaje dr hab. Krzysztof Łyskawa.
Przyszłościowy kierunek
Według eksperta z Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, w kolejnych latach powszechniejsze stanie się ubezpieczenie strat spowodowanych przerwą w działaniu na skutek pandemii. Będzie to naturalna odpowiedź rynku ubezpieczeń na zapotrzebowanie przedsiębiorstw, które teraz uświadomiły sobie skalę problemów. Z kolei Barbara Trojanek stwierdza, że branża już zapewne podjęła prace nad dostosowaniem oferty dla przedsiębiorstw do sytuacji spowodowanej pandemią. Również UNIQA analizuje te możliwości. Jest jednak za wcześnie, aby mówić o konkretnych rozwiązaniach, jak i o finalnym koszcie takiej ochrony.
– Ubezpieczenia to produkty zabezpieczające zdarzenia przyszłe i niepewne, a nie teraźniejsze. Towarzystwa raczej nie wprowadzają produktów, którymi z premedytacją naraziłyby się na wysokie i bardzo prawdopodobne ryzyko. Ideą ubezpieczenia jest rozmycie ryzyka na szerszą populację, co pozwala na zabezpieczenie jednostkowych wypadków. Teraz mielibyśmy do czynienia z odwrotną sytuacją, tzn. więcej ubezpieczonych odnotowałoby szkodę, a promil – nie. To byłaby już dotacja czy subwencja i tarcza antykryzysowa, a nie klasyczna forma ubezpieczenia – podkreśla Michał Kwasek z zarządu ANG Spółdzielnia.
Jak zaznacza prof. Wieczorek-Kosmala, w dyskusjach branżowych coraz częściej pojawiają się głosy, iż oferowanie ubezpieczeń dotyczących ryzyka pandemii będzie wymagało wypracowania nowych rozwiązań. One mogą opierać się np. na wykorzystaniu innowacyjnych mechanizmów transferu ryzyka na rynek kapitałowy bądź niestandardowego, długoterminowego okresu ochrony. Natomiast już teraz pojawiają się pytania o koncepcję utworzenia funduszu na szczeblu centralnym. W nim gromadzone byłyby środki, a przedsiębiorcy mogliby liczyć na wsparcie finansowe w kryzysowych sytuacjach, np. w przypadku pandemii. Wysokość składek byłaby relatywnie niewielka, np. uzależniona od osiąganego dochodu lub zwyczajnie zryczałtowana.
– Od tego powinny być podatki. Gdybyśmy przez kilka ostatnich lat kumulowali zapasy i tworzyli rezerwy zamiast je przejadać, to dzisiaj te pieniądze byłyby w systemie. Różnego rodzaju dodatkowe opłaty w ostatnim czasie są mocno spotęgowane. Wprowadzenie takiego rozwiązania w okresie prosperity mogłoby zadziałać, ale dzisiaj w to wątpię. Przedsiębiorcy nie mają zbyt dużego zaufania do ustawodawcy. Ponadto każdy raczej walczy dzisiaj o swoje przeżycie niż o dobro ogółu. Nie jest to wcale pozytywnym rozwiązaniem, ale niestety jest faktem – podkreśla Michał Kwasek.
Z kolei jak przekonuje prof. Wieczorek-Kosmala, obecnie dostrzegamy rolę pomocy państwa, oczekujemy wprowadzenia odpowiednich mechanizmów kompensacyjnych. Trudno powiedzieć jednak, czy po okresie pandemii, znajdzie się przestrzeń do dyskusji politycznej nad zaprojektowaniem tego typu rozwiązań. To mogłoby być postrzegane jako kolejny element obciążeń o charakterze podatkowym. Jeżeli rynek ubezpieczeniowy zdoła zaprojektować i zaproponować rozwiązania satysfakcjonujące przedsiębiorstwa, tworzenie funduszu na szczeblu centralnym nie będzie potrzebne.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Obejrzyj i dowiedz się, jak chronić się przed koronawirusem