Takiej wykładni w odniesieniu do polskiej sprawy frankowej nie spodziewały się ani banki, ani kredytobiorcy, ani ich obrońcy. Przypomnijmy: według Anthony'ego Collinsa, rzecznika generalnego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), w przypadku unieważnienia umowy mieszkaniowego kredytu frankowego bankom nie należy się wynagrodzenie za korzystanie z ich kapitałów. Natomiast nie widzi on przeszkód, by klienci na gruncie prawa krajowego domagali się od banków dodatkowych świadczeń za to, że korzystały z ich pieniędzy (chodzi o wpłacone raty).
Sektor postawiony do pionu
Chociaż stanowisko rzecznika z 16 lutego poprzedzające wyrok TSUE (ten zapadnie w ciągu najbliższych miesięcy i może być punktem odniesienia dla sądów powszechnych w podobnych sprawach) nie przesądza o rozstrzygnięciu, to mimo wszystko wstrząsnęło sektorem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Według naszych informacji Komisja Nadzoru Finansowego (KNF) nazajutrz po publikacji opinii rzecznika poprosiła banki o wstępne szacunki, o ile więcej może je kosztować spór z frankowiczami.
Przypomnijmy: bazowy scenariusz zakłada łączny koszt w wysokości 100 mld zł. Tyle że nie uwzględnia on dodatkowych roszczeń frankowiczów prócz darmowego kredytu, o co walczą oni obecnie w polskich sądach.
Nasze źródło zbliżone do sektora, które zastrzega sobie anonimowość, twierdzi, że banki przekazały nadzorcy szacunkowe koszty, chociaż - jak zaznacza - były one bardzo trudne do wyliczenia, bo nikt nie ma bladego pojęcia, jaki przyjąć miernik. Ponadto w ubiegłym tygodniu - dodaje nasze źródło - banki spotkały się z nadzorem w celu ujednolicenia metody liczenia.
Z pytaniem o rezultat tych działań zwróciliśmy się do biura prasowego Urzędu Komisji Nadzoru Finansowego (UKNF), lecz nie dowiedzieliśmy się nic ponadto, co już wiadomo.
"Kompleksowe stanowisko i szeroka argumentacja dotycząca motywów przystąpienia przewodniczącego KNF do sprawy C-520/21, a także szacunki dotyczące wpływu na sektor bankowy, zostały zawarte w stanowisku przygotowanym na rozprawę przed TSUE" - czytamy w odpowiedzi na pytania money.pl.
Przypomnijmy, że rozprawa odbyła się 12 października 2022 roku, o czym informowaliśmy w money.pl. Więcej można przeczytać TUTAJ.
Wody w usta nabrały również same banki. Według innego naszego źródła zbliżonego do sektora, które również zastrzega sobie anonimowość, banki są przerażone całą tą sytuacją, niemniej usiłują zachować zimną krew. Liczą bowiem, że Trybunał nie podzieli w pełni stanowiska rzecznika w swoim orzeczeniu.
Innymi słowy, sektor liczy, że sąd europejski domknie furtkę do dodatkowych roszczeń, którą uchylił przed kredytobiorcami rzecznik generalny.
Nowy rodzaj pozwów
Nie tylko bankom ciężko patrzeć w przyszłość. Analitykom bankowym, z którymi rozmawiał money.pl, również.
- Jak wskazał rzecznik generalny, podstawą do formułowania roszczeń o dodatkowe roszczenia za korzystanie z kapitału kredytobiorców jest prawo krajowe. W zasadzie takich pozwów do tej pory nie mieliśmy. Nie pamiętam, aby któraś z kancelarii chwaliła się prawomocnym wyrokiem, zgodnie z którym uzyskałaby dla swojego klienta wynagrodzenie od zapłaconych bankowi rat - mówi Andrzej Powierża, analityk Domu Maklerskiego Banku Handlowego.
Nasz rozmówca nie spodziewa się wysypu pozwów o wynagrodzenie za korzystanie z kapitału. Jego zdaniem większość kredytobiorców zadowoli się nieważnością umowy i darmowym kredytem. Dlatego też na razie nie zmienia on swoich prognoz co do kosztów sporów frankowych. Wątpliwości ma natomiast co do tego, ile klientów banków ostatecznie zdecyduje się pójść do sądu.
To ostatnia niewiadoma, która wyjaśni się po tym, gdy zapadnie orzeczenie TSUE. Zakładam, że połowa kredytobiorców pójdzie do sądu, 30 proc. zdecyduje się na ugodę, a 20 proc. nie zrobi nic. Myślę, że w połowie przyszłego roku będzie można ocenić, ilu frankowiczów czekało z pozwem na wyjaśnienie się kwestii wynagrodzenia za korzystanie z kapitału i wtedy będzie można zaktualizować prognozy ostatecznej liczby spraw sądowych - wyjaśnia Powierża.
Odważniej prognozuje Łukasz Jańczak, analityk Erste Securites. Nie spodziewa się co prawda na razie fali pozwów o dodatkowe świadczenia, ale uważa, że wzrośnie zainteresowanie pozywaniem banków w ogóle.
Obecnie ponad 90 proc. spraw wygrywają frankowicze, przy czym większość wyroków to wyroki sądów pierwszej instancji.
Widzę ryzyko zwiększenia się łącznych kosztów dla sektora o kilka, może kilkanaście miliardów, przy czym są to bardzo wstępne i luźne szacunki. Ponadto problemy sektora związane z kredytami frankowymi mogą ciągnąć się za bankami znacznie dłużej, niż nam się wydawało - mówi nam analityk Erste Securites.
Raj dla prawników
Pomysłów nie brakuje za to obrońcom kredytobiorców. Główkują, jak formułować pozwy o dodatkowe roszczenia.
- Najprościej byłoby odbić piłeczkę bankom, czyli żądać od nich zapłaty za bezpodstawne wzbogacenie się kosztem klienta w wyniku obracania jego środkami pieniężnymi - mówi w rozmowie z money.pl radca prawny Wojciech Bochenek.
Pytanie: jak obliczyć wysokość takiego roszczenia? Według naszego rozmówcy można wykorzystać na przykład wskaźnik odsetkowy lub inne parametry umożliwiające określenie wartości pieniądza w czasie.
Druga możliwość, na którą wskazuje prawnik, polega na waloryzacji kapitału uiszczonego przez kredytobiorcę m.in. na podstawie wskaźnika inflacyjnego GUS-u. Jego zdaniem pozwoliłoby to w obiektywny sposób określić zmianę wartości pieniądza w ściśle określonym czasie, czyli de facto oszacować wysokość roszczenie należnego klientowi.
Trzeci sposób to dochodzenie klasycznego odszkodowania lub zadośćuczynienia za szkody powstałe wskutek zaciągnięcia kredytu walutowego.
Tutaj możemy mówić o np. rozstroju zdrowia lub innych uciążliwościach, które należy jasno wyartykułować i udowodnić - uściśla nasz rozmówca.
Ponadto radca prawny podkreśla, że każdą z powyższych podstaw prawnych trzeba byłoby oczywiście udowodnić przed sądem, co z pewnością nie będzie łatwe. Nie wyklucza on, że najbardziej zdeterminowani kredytobiorcy zaryzykują i pójdą do sądu z takim roszczeniem jeszcze przed wydaniem orzeczenia przez TSUE.
- Ostateczny wyrok może zneutralizować stanowisko rzecznika generalnego, ale może je też utrzymać. Jeśli tak się stanie, to zachęci kolejnych frankowiczów do podjęcia działań w swojej sprawie - dodaje mecenas Bochenek.
Ryzyko dociskania banków
Wątpliwości co do tego, że kredytobiorcy będą próbować pozywać banki o dodatkowe świadczenia rekompensacyjne, nie ma dr hab. Krzysztof Koźmiński, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Jego zdaniem pomysł, by kredytodawca "dopłacił" kredytobiorcy za usługę jest absurdalny.
Oszacowanie potencjalnych kosztów jest na tym etapie niemożliwe. Analiza dostarczona przez KNF daje zaledwie ogólne wyobrażenie szacunkowe rozmiarów tych kwot. Nawet jeśli poprosilibyśmy o wyliczenia ekonometryków, to nie będą oni w stanie tego zrobić, bo nie mamy danych wyjściowych. Na przykład nie wiemy, jakich dodatkowych roszczeń mogą próbować kredytobiorcy, a także, w jaki sposób zachowają się banki - uważa ekspert.
Wskazuje, że nawet jeśli banki będą zawiązywały dodatkowe rezerwy na zabezpieczenie tych potencjalnych roszczeń, to stanie się to kosztem gospodarki.
- Część banków sygnalizuje, że świadczenie usług na rzecz konsumenta staje się coraz bardziej ryzykowne, a przecież mają inne możliwości zarabiania niż na kredytach hipotecznych udzielanych osobom fizycznym - mówi Koźmiński.
- Regulacje oraz praktyka stosowania prawa w związku z kondycją banków powinny mieć na względzie niebezpieczeństwo, jakim jest załamanie sektora finansowego - podkreśla nasz rozmówca.
Tymczasem w Polsce - ocenia ekspert - obraliśmy przeciwny kurs. Według niego zapłaci za to każdy z nas, w tym politycy, przedsiębiorcy, konsumenci - niezależnie od tego, czy mieli kredyt frankowy czy nie.
Karolina Wysota, dziennikarka money.pl
Jeśli chcesz być na bieżąco z najnowszymi wydarzeniami ekonomicznymi i biznesowymi, skorzystaj z naszego Chatbota, klikając tutaj.