Kto miałby wygrać starcie na linii PiS - nauczyciele? To im obojętne. Byleby uczniowie wrócili do przedszkoli i szkół. Nikt z nich nie wyobraża sobie, że protest potrwa do wakacji.
- Każdy kolejny dzień strajku w szkołach to niestety kolejny dzień przestoju w firmie - przyznaje wprost Łukasz Staniak, który od ośmiu lat prowadzi w Warszawie firmę cateringową Staniak Catering. Dostarcza posiłki do trzech warszawskich szkół: dwóch podstawowych i jednego gimnazjum.
W wielu placówkach nie funkcjonują już znane z dawnych lat stołówki, w których pracownicy szkoły przygotowywali posiłki. Są za to firmy, które dostarczają gotowe zestawy: na przykład śniadanie - obiad - podwieczorek. To oszczędność dla szkół, które nie muszą utrzymywać kuchni, i oszczędność dla rodziców - firmy działają w wielu placówkach, te mogą lepiej negocjować ceny produktów.
- Moi pracownicy są w pełnej gotowości, tylko nie ma dla kogo gotować. Nie ma uczniów, bo obsługiwane przez nas szkoły są zamknięte. Oczywiście, że jest to problem, bo w biznesie musi się zgadzać każda złotówka. Części zamówień po prostu nie mamy jak zrealizować - opowiada.
O kwotach nie chce mówić. Przyznaje jednak, że sporą część dostarczanych posiłków stanowią właśnie te dla dzieci. Reszta - to dostawy do firm i wydarzenia okolicznościowe. Tu wesele, tu chrzciny, biznes się kręci. I to go w tej chwili ratuje.
Wyczekiwanie na porozumienie
W normalnym trybie każdego dnia dostarcza dla blisko tysiąca uczniów posiłki na cały dzień. Teraz tej części biznesu po prostu nie ma. - A pensje pracowników i zobowiązania wobec dostawców trzeba realizować na bieżąco. Nikt nie czeka, strajk nie jest przecież wytłumaczeniem - opowiada Staniak.
Jak zatem działa? - Nikogo nie zwalniam i nie planuję. Po prostu delikatnie zmieniliśmy tryb pracy i czekamy na rozwiązanie konfliktu. W pierwszych tygodniach kwietnia w naszej branży i tak jest mniej ruchu. Po pierwsze w tym czasie trwają egzaminy, więc siłą rzeczy posiłków dostarcza się mniej. Zaraz jednak ten czas minie. Co wtedy? To zagadka. Na razie trzymam kciuki za porozumienie - mówi.
- Firmy, które dostarczają jedzenie tylko do szkół i przedszkoli, na pewno już trzymają się za portfel. Nie zazdroszczę im - dodaje. W spór polityczny wchodzić nie chce. Z jednej strony ma przedsiębiorstwo uzależnione od pracy szkół, ale z drugiej sam jest ojcem i rozumie problemy w edukacji. Podkreśla tylko kilka razy, że dzieci nie powinny być stroną w sporze.
Staniak jest jednym z nielicznych przedsiębiorców, którzy godzą się rozmawiać pod nazwiskiem. Reszta obawia się wciągnięcia ich działalności w sam środek politycznego sporu. Oficjalnie wypowiadać się nie chcą, boją się internetowego hejtu. Nieoficjalnie przyznają, że każdego dnia czekają na koniec strajku.
- O nas nikt nie pomyślał, nikt się nami nie przejmuje. Nauczyciele walczą o swoje, a ja liczę straty - opowiada Ewa, która prowadzi sklepik szkolny od blisko 20 lat w szkole podstawowej i gimnazjum w województwie łódzkim. Nie kryje żalu. - Jedna sprawa to towar, który ma konkretną datę ważności. Druga sprawa to czynsz, który na czas strajku nie jest mniejszy - żałuje. Negocjować tę kwestię będzie już po egzaminach, bo jak sama podkreśla "nie chce dokładać problemów dyrekcji".
"Fiskus nie poczeka"
- Czy strajk jest problemem? Jest. Liczę, że spór szybko się skończy - mówi właściciel innej firmy cateringowej, która dostarcza jedzenie do 5 warszawskich szkół. W sumie posiłki przygotowuje u niego zespół blisko 30 osób. - Gdyby nie zestawy jedzenia dostarczane dla firm, to mielibyśmy kłopoty. Teraz się tym ratujemy - przyznaje.
Co ciekawe, brak dostaw do szkoły oznacza też… brak posiłków dla kadry nauczycielskiej. Dowożenie im kilkunastu zestawów po prostu się nie opłaca.
- Firm, które czekają na koniec strajku, jest sporo. Organizujący jedzenie, dostawcy, kontrahenci odpowiedzialni za składniki czy nawet sklepikarze szkolni. Strajk to dla tej grupy strata, a przecież pracownicy nie będą czekać na wypłaty, fiskus nie poczeka na podatki - podkreśla. - Nawet sobie nie wyobrażam, co by było, gdyby firmy były zamknięte do wakacji - mówi.
Takich osób jest więcej. - Szkoda gadać - tylko tyle mówi kolejny właściciel firmy dostarczającej posiłki w Poznaniu. Ma to szczęście, że jego rodzinna firma obsługuje też placówki niepubliczne. Te są otwarte.
O pieniądzach nikt nie chce mówić. Ale łatwo to sobie policzyć - średnio w polskich szkołach jest po około 200 uczniów. Stawka za trzydaniowy pakiet to nie więcej 10 zł. Każdy dzień to blisko 2 tys. zł mniej w kasie. Oczywiście od tego należy odliczyć koszt produkcji. Gdy nie działa szkoła, nie ma dla kogo gotować, więc nikt nie zamawia składników. W najlepszym układzie to i tak kilkaset złotych każdego dnia, które trzeba wydać na pracowników, a zysków nie ma.
Catering dla przedszkoli i szkół nie jest biznesem na cały rok. Po pierwsze - dwumiesięczne wakacje strącają sezon do 10 miesięcy. Do tego ferie, wszystkie święta i egzaminy, podczas których w szkołach robi się pusto. W sumie dni szkolnych jest tylko 180 w ciągu roku. Efekt? Na cateringu trzeba zarabiać przez 6 miesięcy, a firmę utrzymywać przez cały rok. Stąd niewiele przedsiębiorstw ma margines.