Rząd od tygodnia zapowiadał, że jednym z głównych filarów tarczy antykryzysowej ma być ochrona miejsc pracy i wsparcie firm w wypłacie wynagrodzeń.
W czwartek wreszcie na sejmowych stronach pojawiły się projekty odpowiednich ustaw. A w nich zasady, na jakich w najbliższym czasie będą wypłacane wynagrodzenia Polaków. Sporo rozwiązań już opisywaliśmy, ale rząd zdecydował się na kilka modyfikacji.
Na początek trzeba rozróżnić dwa rodzaje pomocy w tym kontekście. Pierwszy zakłada wynagrodzenie postojowe, czyli dla pracowników, którzy nie pracują z powodu koronawirusa. Bo na przykład ich salon fryzjerski, restauracja czy kino zostały zamknięte.
Drugi zaś to pomoc dla firm, które funkcjonują normalnie lub prawie normalnie, a ich pracownicy przychodzą do pracy. Oni będą mogli mieć obciętą pensję ze względu na złą sytuację finansową pracodawcy.
W obu przypadkach finansowanie części obniżonego wynagrodzenia pracownika weźmie na siebie państwo za pośrednictwem Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Żeby skorzystać z pomocy, pracodawcy będą musieli się zgłosić do wojewódzkich urzędów pracy.
Tarcza antykryzysowa. Które firmy skorzystają?
Jak czytamy w projekcie ustawy, z powyższych możliwości będą mogły skorzystać firmy, które spełnią jedno z dwóch kryteriów. Pierwsze: odnotowały spadek przychodów ze sprzedaży przynajmniej o 15 proc. w ciągu dwóch miesięcy 2020 roku w porównaniu z ubiegłym rokiem.
Na przykład: firma wykaże, że od 26 stycznia do 26 marca 2020 roku zarobiła ze sprzedaży o 15 (lub 20, 30 czy 70) proc. mniej niż od 26 stycznia do 26 marca 2019 roku. Co istotne, wybrany okres nie musi się pokrywać z miesiącami kalendarzowymi.
Drugie kryterium dotyczy spadku przynajmniej o 25 proc. z miesiąca na miesiąc. To znaczy, że firma musi wykazać, że od 26 lutego do 26 marca 2020 roku zarobiła o 25 (lub 40, 60) proc. mniej niż od 26 stycznia do 26 lutego 2020 roku.
Ile pensji dostanę?
Jak ma to wyglądać w praktyce? Zacznijmy od pracowników objętych przestojem. To znaczy tych, którzy nie pracują przez koronawirusa.
W takich firmach pracodawca ma prawo obniżyć wymiar czasu o połowę, ale nie mniej niż do połówki etatu. Pod jednym warunkiem: wynagrodzenie po obniżce nie może być niższe niż pensja minimalna w 2020 roku, czyli 2600 zł brutto.
Ci, którzy zarabiają właśnie pensję minimalną, nie stracą więc nic. Ci, którzy do tej pory zarabiali 3000 zł brutto, mogą stracić 400 zł, a ci z pensją na poziomie 4000 zł - 1400 zł.
Połowę obniżonej pensji dla pracownika postojowego dopłaci państwo. Ale tylko w teorii. Jest bowiem limit, który wynosi 50 proc. płacy minimalnej. Państwo więc nie dołoży od siebie więcej niż 1300 zł brutto. Resztę będzie musiał wyłożyć pracodawca.
Przykład? Pracownik zarabiał 6000 zł brutto. Jego zakład pracy został zamknięty z powodu koronawirusa. Pracodawca może mu więc obniżyć pensję do 3000 zł brutto. Zrzuci się na nią państwo (dopłaci 1300 zł, czyli maksymalny limit) oraz sam pracodawca (1700 zł).
Z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych zostaną natomiast opłacone składki za pracownika. To kolejna ulga dla pracodawców.
Tarcza antykryzysowa. Co z tymi, których firmy działają?
Teraz pora na tych, którzy pracują normalnie. W ich przypadku pracodawca może obniżyć wymiar czasu pracy o 20 proc., ale nie mniej niż do połówki etatu. To oczywiście oznacza również obcięcie pensji o 20 proc.
Na obniżoną pensję po połowie zrzucą się pracodawca i państwo. I znowu - to tylko teoria. Państwo znowu wprowadza limit. Tym razem jest to 40 proc. przeciętnego wynagrodzenia w poprzednim kwartale. Ogłasza ją Główny Urząd Statystyczny.
I to jest zmiana w porównaniu z pierwotnymi zapowiedziami. Wcześniej mowa była o 40 proc. wynagrodzenia za cały 2019 rok. W ustawie jednak ostatecznie wpisano 40 proc. średniej pensji z poprzedniego kwartału. W tym przypadku pod uwagę będzie brany ostatni kwartał 2019 roku (dane za I kwartał 2020 powinny pojawić się w połowie maja).
To korzystna zmiana. Średnia pensja w IV kwartale 2019 według GUS wyniosła 5198,58 zł brutto. W całym 2019 roku - 4918,17 zł brutto.
Dla pracowników oznacza to, że państwo dopłaci nieco więcej niż w naszych wyliczeniach sprzed tygodnia.
Konkrety? Państwo dopłaci do pensji pracownika maksymalnie 2079,43 zł. Resztę będzie musiał wziąć na siebie pracodawca. I tak na przykład pracownik z pensją 6000 brutto będzie się musiał liczyć z obniżką do 4800 zł brutto.
Na te 4800 zł brutto z kolei zrzucą się: państwo (2079,43 zł) oraz pracodawca (2720,57 zł).
Co istotne, na dopłaty od państwa nie będą mogli liczyć ci, którzy zarabiają najlepiej. Rząd w ustawie wpisał limit przychodów. O pomocy państwa mogą zapomnieć ci, którzy zarabiają miesięcznie 15 681 zł brutto (300 proc. średniego prognozowanego wynagrodzenia w 2020 roku) i więcej.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl