"Precz z Unią Europejską" - takie hasła można było m.in. usłyszeć podczas Marszu Niepodległości, który 11 listopada przeszedł ulicami Warszawy.
Za konfrontacyjne wobec Unii uznano również przemówienie premiera Morawieckiego w Krakowie. Szef rządu mówił w Święto Niepodległości, że od dawna uczono nas, "abyśmy słuchali innych przez dziesiątki i setki lat, a my chcemy w Polsce rządzić się po naszemu, po polsku".
- Chcemy pozbyć się tych nawyków odpowiadania przed innymi za nasze i nie nasze winy, za nasze i nie nasze grzechy, odpowiadania przed innymi trybunałami. Jest tylko jeden trybunał, przed którym odpowiadamy, to trybunał naszej historii i naszej przyszłości - powiedział Morawiecki, nawiązując pośrednio do orzeczeń Trybunału Sprawiedliwości UE.
Antyunijne głosy słychać też w innych miejscach na prawicy. Największe kontrowersje wywołał ostatnio eurosceptyczny poseł Solidarnej Polski Janusz Kowalski. W programie "Onet Opinie" wyraził opinię, że Polska powinna "grać twardo w relacjach z Unią Europejską", a 2027 r. będzie czasem, "kiedy może być referendum w sprawie wyjścia Polski z UE". – 2027 r., gdy zakończy się obecna perspektywa budżetowa, to będzie czas, kiedy może być referendum w sprawie wyjścia Polski z UE. Jeśli nie zatrzymamy eurokratów, koszty życia w Polsce będą zbyt duże. Wyjście Polski z UE uderzy w gospodarkę niemiecką, dlatego musimy zacząć grać twardo. Polska nie może być żebrakiem UE – mówił Kowalski.
Z kolei we wrześniu, gdy w sporze o Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego Komisja Europejska zwróciła się do TSUE o nałożenie kar finansowych na Polskę, swoje trzy grosze do sprawy dorzucił wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki.
Podczas dyskusji na Forum Ekonomicznym w Karpaczu polityk stwierdził, że "jeżeli pójdzie tak, jak się zanosi, to musimy szukać drastycznych rozwiązań". - Brytyjczycy pokazali, że dyktatura brukselskiej demokracji im nie odpowiada. Odwrócili się i wyszli. My nie chcemy wychodzić, u nas poparcie dla uczestnictwa w UE jest bardzo silne. No ale nie możemy dać się zapędzić w coś, co ograniczy naszą wolność i nasz rozwój - mówił polityk.
Polexit. Konsekwencje debaty w Polsce
I choć czołowi politycy PiS, z premierem Morawieckim na czele, podkreślają za każdym razem, że nie ma możliwości, abyśmy opuścili Unię Europejską, to jednak Polacy dostrzegają takie zagrożenie. Z październikowego sondażu United Surveys dla RMF FM i "Dziennika Gazety Prawnej" wynika, że zwiększyła się liczba osób, które uważają, iż wyjście naszego kraju z Unii to realny scenariusz. Tego zdania jest ponad 42 proc. badanych. Co istotne, miesiąc wcześniej wyjście Polski z UE za realne uznawało prawie 30 proc. respondentów.
Prof. Witold Orłowski przyznał w rozmowie z money.pl, że po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE wszyscy znacznie poważniej podchodzą do nawet najskromniejszych rozważań na temat ewentualnego opuszczenia wspólnoty. - Przykład Wielkiej Brytanii pokazał nam, że jak już zacznie się ten proces, to w pewnym momencie może się okazać, że nie ma się jak cofnąć - podkreślił ekonomista.
Zwrócił w tym kontekście uwagę na kwestię wpływu powracającej co rusz polexitowej debaty na inwestycje zagraniczne w Polsce. - Polska musi za każdym razem rywalizować o inwestycje z innymi krajami. Pamiętajmy, że niewielkie rzeczy mogą zdecydować o tym, że fabryka samochodów elektrycznych czy komputerów nie powstanie w Polsce, tylko w innym państwie. Im więcej będzie padać słów na temat polexitu, tym jest większe ryzyko, że firmy, planując nowe inwestycje, będą omijały nasz kraj z uwagi na niepewną przyszłość - zauważył.
Polexit. Polska idzie drogą Wielkiej Brytanii?
Wspomniany przykład brexitu jest w tym kontekście znamienny. Coraz częściej wskazuje się bowiem na podobieństwo między Polską a Wielką Brytanią. Przypomnijmy tylko, że brytyjski premier David Cameron, chcąc przed wyborami w 2015 r. pozyskać głosy wyborców eurosceptycznej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa Nigela Farage'a, obiecał przeprowadzenie referendum ws. wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. W efekcie, wbrew swojej woli, bo sam był zwolennikiem pozostania we wspólnocie, wyciągnął swój kraj z Unii.
Politolog Jacques Rupnik, cytowany przez dziennik "Le Figaro", przyznał, że "podobnie jak Brytyjczycy Polacy rozpoczęli proces artykułowania pod adresem UE napomnień i żądań, o których sądzą, że mogą je całkowicie kontrolować". - Ryzyko jest takie, że ten proces wymknie im się z rąk, tak jak wymknął się Cameronowi - zauważył.
Brudne członkostwo bardziej szkodliwe niż polexit
Trudno w obecnej chwili spodziewać się, że rząd Mateusza Morawieckiego zdecyduje się na referendum ws. opuszczenia UE. Jest jednak inna droga.
Jak dobrze pamiętamy, wiele czasu poświęcono na dyskusję o ramach rozstania się Wielkiej Brytanii z Unią Europejską. Tygodnik "The Economist" zauważył, że tak jak istnieje wiele sposobów na opuszczenie UE, tak też jest wiele sposobów na pozostanie w niej. "Jest wersja czysta, w której kraje po cichu akceptują unijne reguły. Jest też wersja "brudna", w której rządy mogą od wewnątrz niszczyć wspólnotę" - czytamy.
Pisząc o "brudnym trwaniu" gazeta przywołała przykład Polski, której Trybunał Konstytucyjny orzekł, że fundamentalne części prawa UE nie są sprzeczne z polską konstytucją. "Wyrok, dokładnie taki, jakiego oczekiwał rząd, przekreślił sześć dekad europejskiego orzecznictwa. Reasumując, sąd najwyższy UE nie jest już najwyższy, a przynajmniej jeśli chodzi o Polskę" – pisze "The Economist".
Daniel Sarmiento z Uniwersytetu Complutense w Madrycie powiedział gazecie, że "brudne członkostwo" jest czymś bardziej szkodliwym niż sam polexit. - Ryzyko polega na tym, że porządek prawny UE w Polsce powoli będzie zanikać - podkreślił.
A to może sprawić, że pojawi się efekt domina. "Skoro sądy w całej UE nie będą mogły ufać swoim polskim kolegom, to system prawny Unii zacznie się psuć. Nakaz aresztowania wydany w jednym miejscu nie będzie honorowany w innym. Licencja bankowa wydana w jednym kraju może nie być honorowana w kolejnym. Z czasem obszar, na którym ludzie, towary, kapitał i usługi mogą swobodnie przepływać, zmieni się w obszar, na którym mogą się poruszać, ale z problemami" - zaalarmował tygodnik.
Wskazał również na Francję, gdzie mniej lub bardziej eurosceptyczni kandydaci w wyborach prezydenckich występują z pomysłami, by przywrócić prymat francuskiego prawa nad unijnym. Za ich głosem mogą natomiast pójść politycy z innych krajów. Wszak jeśli rząd dowolnego unijnego państwa może odmówić podporządkowania się decyzjom UE, nie obawiając się jednocześnie kar, to proceder ten może stać się kuszącą opcją dla wszystkich.
Korzyści członkostwa w UE
Zdaniem prof. Orłowskiego, dyskusja o ewentualnym polexicie może jednak paradoksalnie przynieść pewne korzyści, polegające na większym zrozumieniu przez Polaków profitów wynikających z członkostwa w UE. - Być może to sprawi, że jeszcze bardziej uświadomimy sobie, do jakiej ruiny doprowadzi nas polexit - zaznaczył ekonomista.
Jak wynika z badań CBOS, 90 proc. Polaków popiera naszą obecność w Unii Europejskiej, a za największe korzyści Polacy uznają fundusze unijne i otwarte granice. W podejściu Polaków do Unii jest jednak pewien problem.
W raporcie przygotowanym na zlecenie Fundacji Schumana i Fundacji Konrada Adenauera eksperci wykazali, że główną gospodarczą korzyścią członkostwa w UE jest bowiem wspólny rynek (JRE), zapewniający swobodny przepływ towarów, osób, usług i kapitału oraz nieskrępowany dostęp do gigantycznej liczby potencjalnych odbiorców (do czasu brexitu ponad 500 mln, obecnie 450 mln konsumentów).
Autorzy raportu wyliczyli, że dostęp do wspólnego rynku doprowadził do przyspieszenia tempa wzrostu polskiego PKB szacunkowo o 1,6–2,1 punktu procentowego średniorocznie. Z kolei fundusze unijne zwiększyły tempo wzrostu PKB o ok. 0,3–0,5 punktu procentowego średniorocznie.
Co jeszcze ważniejsze - odnotowują autorzy raportu - efekty udziału w JRE mają charakter trwały i mogą kumulować się w przyszłości, podczas gdy efekty napływu do Polski funduszy unijnych będą się zmniejszać. - Fundusze europejskie, wbrew obiegowej opinii, pełnią jedynie funkcję pomocniczą. Efekty udziału w jednolitym rynku są co najmniej trzykrotnie większe niż powszechnie dostrzegane korzyści z tytułu napływu do Polski funduszy unijnych – podkreślił prof. Witold Orłowski, który jest koordynatorem naukowym raportu.
Dlaczego więc Polacy nie wiedzą, gdzie leżą główne korzyści z członkostwa w UE? Zdaniem ekspertów, paradoksalnie, wpływ na to mogła mieć prounijna kampania informacyjna ze strony władz. "Łatwiej było wytłumaczyć społeczeństwu proste korzyści budżetowe niż wymagające większego zrozumienia mechanizmów ekonomicznych gospodarcze korzyści udziału w JRE. Uciekając przed kwestiami trudniejszymi do wytłumaczenia, politycy woleli wskazywać korzyści najbardziej widoczne dla ludzi, w tym zwłaszcza unijne fundusze oraz swobodę podróży i podejmowania pracy" - wyjaśnili.
Dodali, że pokazanie nie do końca prawdziwego obrazu korzyści jest ryzykowne, bo prowadzi do oczywistego pytania: czy jeśli w przyszłości Polska przestanie być beneficjentem netto budżetu UE, to nasze członkostwo straci sens? Jak zauważają eksperci, widać już wyraźnie, że taka teza może stać się jednym z głównych narzędzi sił antyeuropejskich, dążących do wyprowadzenia Polski z Unii.
- Bardzo ważne jest, żeby uświadamiać, że nawet gdyby budżet unijny nie dopłacał do Polski, to i tak warto byłoby w Unii być. Przecież większość krajów więcej dopłaca do budżetu niż otrzymuje w postaci funduszy, a mimo to korzystają one z członkostwa, ponieważ główne konfitury są w kwestii gospodarczej i rynkowej, a nie w budżecie - podsumował prof. Witold Orłowski.