Rosyjska ropa naftowa zakontraktowana przez rosyjskiego giganta Lukoil od kilku tygodni nie płynie do Węgier oraz na Słowację. To efekt zaostrzenia przez Kijów sankcji zakazujących tranzytu produktów koncernu przez ukraińskie terytorium. W efekcie dostarczana południową nitką ropociągu Drużba (Przyjaźń) rosyjska ropa nie może być dostarczana.
Choć sankcje działają od końca czerwca, to dopiero w ostatnich tygodniach sprawa nabrała szerszego kontekstu. Jak sugeruje Ośrodek Studiów Wschodnich, może to świadczyć o tym, że nie udało się po cichu rozwiązać konfliktu interesu ani ze stroną ukraińską, ani potencjalnie rosyjską.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zarówno Węgry, jak i Słowacja są oburzone decyzją Kijowa. Kraje te domagają się interwencji Brukseli, ale nie o trzymały jednego znacznego poparcia. Komisja Europejska zapowiedziała, że przyjrzy się sytuacji, ale zaznaczyła, że nie dostrzega bezpośredniego zagrożenia dla bezpieczeństwa dostaw ropy do UE.
Węgry i Słowacja miały dwa lata, aby zmniejszać zależność od Rosji. Nie widać, aby podjęły specjalne działania w tym kierunku. Przez ostatnie lata korzystały natomiast na imporcie i przerobie tańszej rosyjskiej ropy. Dziś oba kraje zasłaniają się argumentem o zagrożeniu bezpieczeństwa energetycznego - stwierdza w rozmowie z money.pl Andrzej Sadecki, kierownik zespołu środkowoeuropejskiego OSW.
Lukoil był dotychczas największym dostawcą ropy z Rosji na Słowację i Węgry. Koncern zapewniał ponad 40 proc. dostaw rosyjskiego surowca do tych państw i zaspokajał mniej więcej trzecią część ich zapotrzebowania.
- Obaj premierzy próbują u uzyskać wsparcie ze strony Unii Europejskiej. Kwestie gospodarcze są przedmiotem umowy stowarzyszeniowej między UE a Ukrainą. Nie widać jednak jednoznacznej reakcji ze strony Brukseli. To pokazuje, że ani Viktor Orban, ani Robert Fico nie mają mocnych kart - komentuje analityk.
Fico grozi, Orban atakuje
Temperatura sporu wzrosła, kiedy Viktor Orban podczas wystąpienia w Rumunii otwarcie zaatakował Polskę za krytyczną postawę.
"Polacy prowadzą dwulicową politykę. Krytykują nas za nasze relacje z Rosją, a sami prowadzą z nią interesy przez pośredników. Takiego poziomu hipokryzji ze strony państwa nigdy nie widziałem" - stwierdził premier Węgier. Dodatkowo Orban zarzucił Polsce przyczynienie się do zmiany układu sił w Europie.
W słowach nie przebierał też minister spraw zagranicznych Węgier Peter Szijjarto, który dzień później stwierdził na Facebooku: "przez długi czas znosiliśmy prowokacje i hipokryzję obecnego polskiego rządu chcąc zachować polsko-węgierskie braterstwo, ale teraz cierpliwość się wyczerpała".
- Ataki Viktora Orbana na Polskę to taktyka, którą Węgry stosują od dawna - przekonuje Andrzej Sadecki. - Kiedy są krytykowane, wytykają innym hipokryzję. W tym wypadku argument ten jest mocno przestrzelony. Polska ani nie importuje rosyjskiej ropy, ani gazu. Jedyne dostawy dotyczą LPG, a i te kończą się wraz z zapadnięciem sankcji 20 grudnia. Polska jest jednak symbolem wszystkiego tego, co krytykuję Węgrzy: współpracy z Brukselą, pomocy dla Ukrainy i twardej polityki wobec Rosji - wylicza.
Węgry szybko znalazły sojusznika w Słowacji. Tamtejszy premier Robert Fico swoje zniecierpliwienie zwrócił przeciw władzom w Kijowie. Zagroził, że skoro rafineria Slovnaft pod Bratysławą nie otrzymuje zakontraktowanej rosyjskiej ropy, nie będzie też wysyłać oleju naftowego do Ukrainy. Te dostawy zabezpieczają około piątą część ukraińskich potrzeb.
- Warto jednak zaznaczyć, że Słowacja na tych dostawach zarabia. To ryzykowne groźby. Oczywiście dla Ukrainy to ważne dostawy, ale nie charytatywne. Z tego powodu można mieć duże wątpliwości, czy są to groźby mają pokrycie - zaznacza Sadecki.
Kwestia rosyjskiej ropy z Ukrainy to wspólny interes Węgier i Słowacji. Oba kraje łączy ścisła współpraca poprzez koncern MOL, który jest właścicielem również firmy Slovnaft.
Na tym polu Fico i Orban jadą na jednym wózku. Jednak Robert Fico jest znacznie bardziej pragmatyczny. Zależy mu na zachowaniu dobrych stosunków z UE. Choć Słowacja już nie wysyła wsparcia militarnego dla Kijowa, to komercyjne dostawy wciąż idą. Orban natomiast jest renegatem europejskim i wydaje się, że dobrze czuje się w tej roli. Trafia też na podatny grunt w kraju, bo spór węgiersko-ukraiński ma daleko głębsze korzenie - wyjaśnia Sadecki.
Bezpieczeństwo czy interes?
Ograniczenia tranzytu rosyjskiej ropy przez terytorium Ukrainy dotyczą dużego rosyjskiego dostawcy, ale nie oznaczają całkowitego zakręcenia kurka. Jak pisaliśmy w money.pl Lukoil jest największym dostawcą ropy naftowej dla węgierskiego koncernu MOL i według danych Bloomberga tylko w styczniu 2024 r. Budapeszt zapłacił rosyjskiemu dostawcy za ropę 343 mln dol.
Poza nim MOL kupuje ropę również od również rosyjskiego Rosnieftu i w jego przypadku wolumeny są dostarczane, bo wciąż obowiązuje wyłączenie w ramach europejskich sankcji dostaw ropociągowych dla Węgier, Słowacji i Czech.
Moskwę i Budapeszt od lat łączą wspólne interesy, z których Orban rezygnować jednak nie zamierza. W 2023 roku Rosja dostarczyła na Węgry 3,3 mln ton ropy naftowej oraz 4,2 mld m sześc. gazu ziemnego. Rok wcześniej wolumen rosyjskiej ropy dostarczanej przez Transnieft wynosił 4,9 mln ton surowca.
Jak dowodziliśmy w money.pl, rosyjska ropa to wybór, a nie konieczność. Jak zwraca uwagę Kamil Lipiński z Polskiego Instytutu Ekonomicznego, nawet przed wstrzymaniem dostaw, blisko 40 proc. dostaw do węgierskiej grupy MOL stanowiła nierosyjska ropa.
Podczas gdy na początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę kwestia nagłej zmiany kierunku dostaw i odcięcia od "putinówki" były niemożliwe i faktycznie zagrażały bezpieczeństwu krajów, które nie mają dostępu do morskich terminali, tak po ponad dwóch latach ta kwestia zdecydowanie powinna ulec zmianie.
Dla przykładu Czechy, które również wciąż korzystają z rosyjskich dostaw, od kilkunastu miesięcy rozbudowują połączenie nitką TAL do terminala naftowego we Włoszech, by zrezygnować z ropy z Rosji od 2025 r. Już dziś udało im się znacznie zmniejszyć zależność do 40 proc. (w I połowie tego roku) - co, jak zauważa OSW, jest najniższym udziałem od co najmniej 15 lat.
Tymczasem działania Słowacji i Węgier w kwestii dywersyfikacji dostaw są znacznie mniej skuteczne. "Bratysława zmniejszyła uzależnienie od niej ze 100 proc. w 2021 r. do 67-75 proc. w pierwszej połowie tego roku, a Budapeszt podtrzymał poziom importu sprzed rosyjskiej inwazji (ok. 70 proc.)" - wskazuje OSW. Dodatkowo zainwestował za sprawą MOL-a choćby w przedłużeniu ropociągu Drużba, którym transportowana będzie rosyjska ropa z Serbii.
Czy nie mają alternatywy? Mają. Słowacja ma połączenie rurociągiem z Czechami i Węgrami. Węgrzy natomiast dysponują ropociągiem z Chorwacją (możliwość przesyłu to 200 tys. baryłek dziennie).
Rozmowy między Węgrami, Słowacją a Chorwacją są skompilowane. Chorwaci szukają w tym okazji do zarobku. Jednak droższy kierunek dostaw jest do pewnego stopnia wygodną wymówką dla Orbana i Fico - podkreśla Sadecki.
Oprócz tych ropociągów istnieje też możliwość importu transportem kolejowym i kołowym. To oczywiście rozwiązania droższe.
Kupując rosyjską ropę z (regulowaną przez sankcje) 5–30 dol. przeceną względem gatunku Brent, zyskiwał koncern MOL. Prócz większych przychodów cieszył się przewagą nad regionalną konkurencją. Dodatkowo do budżetu Węgier trafiał wyższy podatek od nadmiarowych zysków spółki, a Orban mógł utrzymywać względnie niższe ceny na stacjach. Na Słowacji działało to podobnie. Slovnaft w ostatnich latach notował rekordowe zyski, co też przekładało się na wpływy do kasy dla państwa. Wybór rosyjskiej ropy to dziś przede wszystkim wynik biznesowej kalkulacji.
Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl