11 stycznia 2023 r. w tekście pt. "Spór o miliony. Klienci Getin Noble Bank żądają zwrotu pieniędzy i kierują sprawę do UOKiK" opisaliśmy historię tysięcy obligatariuszy Getin Noble Banku, którzy stracili to, co pożyczyli bankowi kupując tzw. obligacje korporacyjne. Liczyli na to, że odsetki i zainwestowany kapitał zagwarantują im bezpieczną starość i dodatki do emerytury.
Odsetki i kapitał, których już nie zobaczą.
Z 330 osób, które czują się oszukane przez Getin Noble Bank, niemal 90 proc. to emeryci. Najmłodszy obligatariusz miał 18 lat, najstarsi byli pod dziewięćdziesiątkę. Średnio ludzie wpłacali po 110 tys. zł.
Jedna z klientek Getin Noble Banku, po tym, jak dowiedziała się, że straciła pieniądze, dostała zawału serca. I mamy na to dowód - lekarze na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym zaznaczyli, że stan jej zdrowia pogorszył się po informacji o stracie pieniędzy w banku.
Po publikacji naszego tekstu wokół sprawy rozpoczęła się burza medialna. Parlamentarzyści Koalicji Obywatelskiej chcą, aby Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła, czy Komisja Nadzoru Finansowego i Bankowy Fundusz Gwarancyjny działały właściwie.
KNF i BFG (który decydował o przymusowym zamknięciu części Getin Noble Banku i przeniesieniu "zdrowego" biznesu do nowo powstałego VeloBanku) wydały wspólne stanowisko. Główne tezy? Urzędnicy niczym nie zawinili, postępowali zgodnie z prawem, a obligatariusze Getin Noble Banku powinni sobie zdawać sprawę z ryzyka. Dlaczego? Bo stan banku i jego finanse miały być "wiedzą powszechną".
Wśród seniorów i seniorek w Polsce, a także innych klientów - po prostu wśród zwykłych ludzi - najwidoczniej jednak nie były.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Duża strata
Przypomnijmy: Getin Noble Bank (GNB) był 10. największym bankiem w Polsce. Przewodził mu Leszek Czarnecki, wielokrotnie umieszczany na listach najbogatszych Polaków.
Na obligacjach, oferowanych klientom zamiast lokat, mieli zyskać wszyscy: bank, bo na dłużej dostanie pieniądze klientów (co do zasady na siedem lat) i będzie mógł podnieść poziom funduszy własnych (pieniądze ze sprzedanych obligacji na to pozwalają, a przyjęte lokaty nie). Klienci - bo dostaną wyższe oprocentowanie.
Szkopuł w tym, że lokaty są objęte gwarancjami Bankowego Funduszu Gwarancyjnego do równowartości 100 tys. euro, a obligacje - nie. Posiadacze lokat w przypadku upadku banku dostaną swoje pieniądze. Posiadacze obligacji zostają z kartkami papieru wartymi okrągłe zero. Mówiąc fachowo: ich obligacje zostały umorzone.
Mimo to przedstawiciele GNB przekonywali długimi miesiącami ludzi - głównie klientów banku chcących założyć nową lokatę po wygaśnięciu poprzedniej - że nie ma żadnego ryzyka.
Z relacji ponad 330 osób, do których dotarliśmy, wynika, że przekonywano ich, iż "banki nie upadają", a "pieniądze są gwarantowane".
Jednak nie były.
Rano 30 września 2022 r. Bankowy Fundusz Gwarancyjny ogłosił, że wszczęta została przymusowa restrukturyzacja GNB. Zgodziła się na to Komisja Europejska. W przeciwnym wypadku bank najprawdopodobniej runąłby z hukiem. Państwowy organ uznał, że nie można na to pozwolić i trzeba ograniczyć straty. Za to ograniczenie strat sektor bankowy słono płaci - w sumie ponad 10 mld zł.
Powstał nowy twór - VeloBank. Przejął on część biznesu prowadzonego przez GNB oraz część zobowiązań. Ale nie wszystkie - by nie podzielić losu upadającego banku. Wynika to zresztą z przepisów: prawo zakłada, że część klientów banku na jego problemach finansowych może stracić.
W pierwszej kolejności stracili akcjonariusze i obligatariusze. 700 mln zł w jednej chwili "wyparowało".
Szukanie winnych
Przytłaczająca większość obligatariuszy nie ma najmniejszych wątpliwości, że zostali oszukani przez bank. Gdyby bowiem - co było obowiązkiem przedstawicieli GNB - rzetelnie poinformowano ich o ryzyku, obligacji by - jak zapewniają - nie kupili.
Poszkodowani są zarazem rozczarowani postawą organów państwa.
Podczas wysłuchania sejmowego, które przeprowadzono dzień po naszej pierwszej publikacji (było zapowiedziane już wcześniej), byli klienci GNB zwracali uwagę na to, że "państwo ich nie uchroniło przed oszustwem".
Ludzie nie rozumieli, jak Komisja Nadzoru Finansowego mogła dopuścić do tego, że - jak twierdzą - przez wiele lat niezgodnie z prawem "wciskano" klientom obligacje.
A przede wszystkim nie rozumieją, dlaczego w ramach restrukturyzacji banku Bankowy Fundusz Gwarancyjny poświęcił ich pieniądze, często stanowiące oszczędności życia.
Historie ludzi
- Wina? W tej sprawie jesteśmy w jakimś trójkącie bermudzkim winy. W 10 proc. winni jesteśmy sobie sami, bo wpłaciliśmy pieniądze. W 40 proc. winne jest państwo, bo pozwalało, by bank z problemami po prostu sobie działał i zachęcał ludzi do ryzykownej inwestycji. W 50 proc. to wina banku i jego zarządzających. To oni podejmowali decyzje o tym, co i jak sprzedają - mówi Alfred Laksa.
On zainwestował 200 tys. zł po tym, jak od doradców w Getin Noble Banku usłyszał, że lokata nie ma sensu - lepsza dla niego będzie oferta obligacji. Zamiast jeździć co kilka miesięcy do banku z żoną, będą mieli kilka lat spokoju.
- Jak widzę, że Komisja Nadzoru Finansowego i Bankowy Fundusz Gwarancyjny dziś przekonują, że "kondycja banku była powszechnie znana", to trochę chce mi się płakać, trochę śmiać. A w jaki sposób obie instytucje informowały o tej kondycji? W jaki sposób zadbały o klientów Getin Noble Banku? Dziś tak najłatwiej powiedzieć, że to ludzie są sobie sami winni, a urzędnicy zdali egzamin. Pusty komunikat łatwiej napisać niż pomyśleć, jak ratować pieniądze Polaków.
- Nie wiem, jak w poważnym kraju takie rzeczy mogą się dziać. Nie mam zamiaru się poddać - kończy.
Po pierwszym materiale na temat GNB otrzymaliśmy – mailowo i telefonicznie - kilkadziesiąt niemal identycznych historii od osób, które w szufladach mają jeszcze, zupełnie dziś bezwartościowe, obligacje Getin Noble Banku. Wiadomości są podobne: w banku szukaliśmy lokaty, a wyszliśmy z obligacjami, bo nas namówili. Miało być bezpiecznie, miało być pewnie, miały być zyski. W większości odezwali się do nas seniorzy.
Zysków nie mają i mieć nie będą. Zostały im za to pretensje - o to, kto zawinił - oraz pytania, czy uda się odzyskać chociażby "złotówkę".
Marian - mąż - ma 70 lat. Elżbieta - żona - 67.
On zarabiał jako marynarz, ona opiekowała się domem. Razem zdecydowali, co zrobić z oszczędnościami. - Razem ciągniemy ten wózek, więc razem decydujemy. I razem przeżywamy to, że nie ma pieniędzy – opowiada Elżbieta (pełne dane do wiadomości redakcji).
- Kurczę, wpadliśmy jak śliwka w kompot. Tylko nie pójdziemy się powiesić na sośnie, trzeba to wszystko jakoś przeżyć. 160 tys. zł po prostu przepadło. Oferta brzmiała sensownie, choć przyszliśmy zakładać lokatę. Miało być lepiej niż na lokacie, miały być większe zyski, a miało być tak samo bezpiecznie.
- Dziś chyba muszę powiedzieć, że na całe szczęście nie byliśmy tak głupi, żeby oddać w jedno miejsce wszystkie swoje oszczędności. A tu bach, z dnia na dzień nie ma nic, nie ma powiadomienia, nie ma ostrzeżenia, nic.
Kogo obwinia? Sama nie wie. Pracowników banku, którzy ich namawiali na obligacje Getin Noble Banku? - Chyba najmniej. Sami tego nie wymyślili przecież. A wiem, jak się pracuje w takim miejscu. Masz klienta, to mu wciskasz wszystko, bo będzie z tego prowizja. Ale naprawdę nie było w tym całym banku ani jednej osoby, która by wiedziała, że to wpuszczanie ludzi w maliny? Żadnego dyrektora, żadnego prezesa? Nikt? Na państwo to nie ma co liczyć, ale na przyzwoitość to chyba byśmy chcieli… - opowiada Elżbieta.
Jej mąż do słuchawki dodaje: - Chcemy walczyć o nasze oszczędności.
Liliana (pełne dane do wiadomości redakcji) - nauczycielka - ma 64 lata.
"Świetna oferta na 7 lat", "odsetki każdego roku", "obligacje to wiarygodny produkt", "jest tak dużo chętnych, że nie da się zainwestować całej kwoty", a "o bank to dba pan Leszek Czarnecki" - takie hasła pamięta.
Była pazerna na zyski?
- Niech pan nie żartuje. Dostałam 30 tys. zł nagrody jubileuszowej za lata pracy w edukacji. W tych oddziałach to doradzały mi moje byłe podopieczne… Coś z tymi pieniędzmi chciałam zrobić, a klientką banku jestem w zasadzie od stu lat. Mało kto pewnie pamięta, że to kiedyś był Górnośląski Bank Gospodarczy. Nie byłam informowana, że to ryzykowna inwestycja. Nie byłam informowana o tym, że może się tak skończyć. W naiwności ducha uwierzyłam. I błąd.
- Winni? Chyba wszyscy. Państwo, bo niewiele potrafiło upilnować. I bank oraz Leszek Czarnecki, bo taki ryzykowny produkt oferowali. A może i ja? Bo nie sprawdziłam, co to za produkt. Nie potrafię krytykować ludzi, więc nie mam pretensji do doradców. Pewnie na szkoleniu usłyszeli, co mają mówić i tak mówili - wspomina.
I zapowiada: - Będę walczyć.
Zbigniew, 69 lat.
"Mój przypadek jest identyczny. Oszczędności ulokowałem na lokacie, a po zakończeniu pracownik GNB namówił mnie na obligacje. Gwarantując, że jest to bezpieczna i pewna inwestycja. Kupiłem za 160 tys. zł".
Piotr.
"Jedną decyzją straciłem wszystkie oszczędności życia, zabezpieczające egzystencję moją oraz mojej rodziny. Codziennie mam przez to myśli samobójcze".
Anna.
"Gdy kupowałam obligacje byłam zapewniana przez pracownika banku o bezpieczeństwie inwestycji. (…) Poza tym pracownik banku poinformował mnie, że obligacje są dostępne tylko dla najlepszych klientów banku, czyli dla tzw. VIP-ów. (…) Z wielką chęcią wezmę udział w walce o odzyskanie życiowych oszczędności".
Elżbieta, 70 lat.
"Podobnie jak inni obligatariusze miałam nadzieje na dokładanie do emerytury. Niestety, jak w polskim przysłowiu: nadzieja jest matką głupich".
Arkadiusz.
"Wierzę w to, że skradzione pieniądze zostaną nam zwrócone, a winni tej afery zostaną ukarani. Nic nie zwróci zdrowia tym ludziom, którzy zostali okradzeni w majestacie prawa przez bezduszne instytucje".
Jadwiga, 77 lat.
"Pewnie już nawet nie dożyję rozwiązania tej sprawy".
Do wyjaśnienia
Posłowie Koalicji Obywatelskiej - Krystyna Skowrońska, Konrad Frysztak i Piotr Borys - złożyli 13 stycznia 2023 r. wniosek do Najwyższej Izby Kontroli o przeprowadzenie sprawdzenia w Bankowym Funduszu Gwarancyjnym, Komisji Nadzoru Finansowego, a także Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz Ministerstwie Finansów w sprawie przymusowej restrukturyzacji GNB.
Parlamentarzyści, powołując się we wniosku na nasz artykuł, wskazują, że obligatariusze zostali pozbawieni swoich środków finansowych, które "często były wszystkimi oszczędnościami życia".
Frankowicze Getinu mają problem. Mija ważny termin
Radca prawny Beata Strzyżowska poinformowała, że działając w imieniu 299 pokrzywdzonych 17 stycznia 2023 r. złożyła do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przez funkcjonariuszy Bankowego Funduszu Gwarancyjnego oraz Komisji Nadzoru Finansowego przestępstwa na szkodę zawiadamiających, polegającego na wydaniu decyzji udaremniającej dochodzenie wobec Getin Noble Bank roszczeń, a tym samym naruszającej interes publiczny zawiadamiających.
Bankowy Fundusz Gwarancyjny oraz Komisja Nadzoru Finansowego po wysłuchaniu w Sejmie oświadczyły, że restrukturyzacja GNB "odbyła się na podstawie i w zgodzie z przepisami polskiego i unijnego prawa".
"Straty poniesione przez akcjonariuszy i obligatariuszy (…) wynikają bezpośrednio z sytuacji ekonomiczno-finansowej samego banku oraz z działań dominującego akcjonariusza banku, tj. pana Leszka Czarneckiego, a nie z działań instytucji państwa" - oświadczyły instytucje państwa.
Wskazano też - co rozwścieczyło poszkodowanych - że trudna sytuacja ekonomiczno-finansowa GNB była powszechnie znana.
"Informacje finansowe Banku były każdorazowo przedstawiane w prospekcie, zamieszczane tam były także stosowne czynniki ryzyka (np. ryzyko płynności, ryzyko operacyjne, ryzyko niewypełniania wymogów regulacyjnych w zakresie wymaganych kapitałów, itp.). Bardzo istotny jest fakt, że GNB był notowany na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie S.A., a więc podlegał w związku z tym szczególnym obowiązkom informacyjnym. GNB w raportach bieżących i okresowych przekazywanych do publicznej wiadomości, informował inwestorów o swojej trudnej sytuacji ekonomiczno-finansowej oraz realizowanych przez niego działaniach naprawczych w kontekście poprawy sytuacji finansowej" - zaznaczają BFG i KNF.
Poszkodowanych to nie przekonuje.
Gromadzą się w portalach społecznościowych, przede wszystkim na Facebooku, i informują się wzajemnie, do których polityków, mediów i dziennikarzy napisali w ostatnich dniach, by zainteresować ich swoją sytuacją.
Często zaznaczają, że politycy i dziennikarze nie są zainteresowani tematem.
I nie rozumieją, jak można nie być zainteresowanym tym, że 700 mln zł "wyparowało".
Mateusz Ratajczak, Patryk Słowik, dziennikarze Wirtualnej Polski
Napisz do autorów:
Mateusz Ratajczak - Mateusz.ratajczak@grupawp.pl
Patryk Słowik - Patryk.slowik@grupawp.pl