Mikołaj Kunica – redaktor naczelny money.pl: Obserwowany obecnie okres koniunktury w Stanach Zjednoczonych może jednych zachwycać, innych przyprawiać o zawrót głowy. Lipiec będzie prawdopodobnie 121 miesiącem nieprzerwanego wzrostu, ustanawiając tym samym rekord wszech czasów. Panie profesorze, szklanka jest do połowy pusta czy pełna? Mamy powody do obaw?
Dr hab. Dariusz Filar - ekonomista, profesor Uniwersytetu Gdańskiego, członek Rady Polityki Pieniężnej w latach 2004–2010: Od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku cykl koniunkturalny w USA cechuje się wydłużonymi fazami ekspansji. Pierwsza z nich trwała 91 miesięcy, kolejna całe lata 90. (119 miesięcy), a ta, która poprzedziła "Wielką Recesję" (okres od grudnia 2007 do czerwca 2009) była co prawda krótsza i trwała 72 miesiące, ale i tak przekraczała typowe okresy trwania ekspansji (20-40 miesięcy), jakie odnotowywano w poprzednim stuleciu.
Obecna ekspansja, liczona po "Wielkiej Recesji", trwa rekordowo długo. Jest rzeczą dosyć naturalną, że uważni obserwatorzy cyklu koniunkturalnego już od kilku miesięcy zadają sobie pytanie, czy jest możliwe dalsze utrzymanie się gospodarki USA na ścieżce wzrostu.
Zobacz: Biznes mówi - Michał Brański: Jestem wyznawcą "kościoła technologii"
Nowa „bańka spekulacyjna” dojrzewa do pęknięcia?
DF: Ostatnie ekspansje i recesje, a zwłaszcza te związane z cyklami, które przypadły już na bieżące stulecie, obok wydłużenia okresu wzrostu przyciągają uwagę jeszcze jednym zjawiskiem. Nie występuje w nich znane z przeszłości pojawianie się pod koniec ekspansji "wąskich gardeł" po stronie podażowej i wzrostów inflacji.
W latach poprzedzających "Wielką Recesję" średnioroczna amerykańska inflacja oscylowała wokół 3 proc., a jej wyraźny skok w górę nastąpił dopiero w październiku 2007 (do 3,5 proc., a w kolejnych miesiącach powyżej 4 proc.).
Podobnie i dzisiaj, od końca 2016 po maj 2019, amerykańska inflacja pozostaje stabilnie zbliżona do 2 proc. W interpretacjach końca ekspansji, który wskazywany jest na listopad 2007, pojawił się w związku z tym pogląd, że przyczyną załamania nie było klasyczne przegrzanie koniunktury i napięcia rynkowe, ale pęknięcie "bańki spekulacyjnej" na rynku nieruchomości mieszkaniowych.
Nie można wykluczyć, że w warunkach niskiego kosztu pieniądza nowa "bańka spekulacyjna" dojrzewa do pęknięcia w 2019 – tym razem na rynku giełdowym.
11 lipca 2019 indeks S&P w trakcie sesji po raz pierwszy w historii przekroczył poziom 3000 pkt., a na rekordowe poziomy wzbił się również indeks Nasdaq. Tego samego dnia FED rozpoczął sygnalizowanie powrotu do obniżania stóp procentowych, co doraźnie może odwlec wstrząs na giełdzie, ale w dłuższej perspektywie uczynić go jeszcze bardziej niebezpiecznym.
Ryzyko na Bliskim Wschodzie
MK: Oprócz czynników rynkowych, widzimy też kilka fundamentalnych czynników ryzyka. Wymienię tylko takie, jak wojna handlowa z Chinami, kryzys irański, pełzający brexit czy wciąż nie wyjaśniony kierunek polityki Zachodu wobec Korei Północnej. Jak te czynniki będą wpływać na nasze życie i tempo rozwoju na świecie?
DF: Działania natury politycznej – tak z obszaru polityki międzynarodowej, jak i polityki wewnętrznej poszczególnych państw – stworzyły na świecie wiele punktów zapalnych. Być może najgorętszym z nich jest Bliski Wschód, gdzie USA przywróciły sankcje gospodarcze wobec Iranu, z kolei Iran zawiesił zobowiązania wynikające z zawartej w 2015 umowy nuklearnej, a istniejące od 2011 sankcje UE wobec Syrii obejmują embargo na ropę naftową i prowadzą do zatrzymywania na morzu irańskich tankowców.
Punkt zapalny powstał także w relacjach USA-Chiny, który w tle ma liczący 380 mld dolarów (dane za rok 2018) deficyt USA w wymianie handlowej z Chinami, a to dało punkt wyjścia do podjęcia wojen celnych. Specyficznym punktem zapalnym na terenie Europy jest przeciągający się brexit, który destabilizuje funkcjonowanie Unii Europejskiej.
Chaos polityczno-gospodarczy w Wenezueli spowodował emigrację 4 mln Wenezuelczyków (15 proc. ogółu ludności) i negatywnie oddziałuje na sytuację w ościennych krajach Ameryki Łacińskiej.
Podobnych punktów zapalnych można zapewne wskazać więcej, ale nie sądzę, by któryś z nich pojedynczo miał zasadniczo zmienić stan gospodarki światowej. Niebezpieczeństwo takie powstałoby tylko wtedy, gdyby z któregoś punktu zapalnego rozwinął się międzynarodowy konflikt zbrojny (takie ryzyko najbardziej prawdopodobne wydaje się na Bliskim Wschodzie).
MK: Zupełnie inaczej wygląda obraz, kiedy do ręki weźmiemy lupę i spojrzymy na polskie realia. To, co ma rosnąć, rośnie (PKB, konsumpcja, inwestycje, eksport, poziom płac). To, co powinno spadać, spada (stopa bezrobocia, podatki, ryzyko i koszt finansowania). Może, gdy nadejdzie kryzys – bo w końcu jakaś korekta jednak się pojawi - Polska, podobnie jak w 2008, będzie świecić na zielono?
DF: Od połowy 2009 trwa ekspansja w USA, a od połowy 2013 (po przezwyciężeniu drugiej recesji będącej echem globalnego kryzysu finansowego) także w Europie utrzymuje się nieprzerwany wzrost gospodarczy. W tym świetle drugie dziesięciolecie XXI wieku można uznać – jak dotąd! – za okres bardzo dobrej koniunktury. W Polsce po roku 2015 został on wykorzystany w dosyć specyficzny sposób. Nie podjęto wysiłku takiego przebudowania finansów państwa, by były bardziej odporne na wstrząsy w przypadku pogorszenia koniunktury i nie zbudowano nadwyżek, które mogłyby stanowić rezerwę na gorsze czasy.
Polska w kontrze do podręcznikowych zaleceń
DF: Wręcz przeciwnie – przez cały ten okres wzrost gospodarczy był w Polsce stymulowany poprzez pobudzanie konsumpcji (wyraźnie jest to widoczne w analizach tzw. dekompozycji wzrostu gospodarczego, które jednoznacznie pokazują, że właśnie konsumpcja była głównym motorem napędowym gospodarki). Podręcznikowo taką politykę ekonomiczną prowadzi się w okresach dekoniunktury, by powstrzymać gospodarkę przed głębszym załamaniem; można zatem powiedzieć, że polityka prowadzona w Polsce miała charakter pozostający w kontrze do podręcznikowych zaleceń.
Wyjaśnia to także przewagę tempa wzrostu PKB w Polsce nad wieloma innymi krajami europejskimi, gdzie polityka była prowadzona w myśl klasycznych reguł i mechanizm wzrostu nie został tak bardzo przechylony w stronę konsumpcji. Posłużenie się konsumpcją jako głównym mechanizmem stymulowania wzrostu gospodarczego zaowocowało wprowadzeniem do polskiego budżetu państwa bardzo wielu nowych wydatków "sztywnych". Udaje się je sfinansować w warunkach wysokiego wzrostu i istnienia nadzwyczajnych przychodów jednorazowych, jednak staną się dla finansów publicznych trudnym do udźwignięcia ciężarem, gdy szerokie otoczenie ekonomiczne stanie się mniej sprzyjające.
Boleśnie przekonali się o tym Grecy, którzy w okresie koniunkturalnego szczytu przed 2008 prowadzili podobną, "niepodręcznikową" politykę ekonomiczną, by kilka lat później być zmuszeni do znaczącego obniżenia emerytur i płac w sektorze publicznym. A biorąc pod uwagę intensywność powiązań gospodarki polskiej z gospodarkami Unii Europejskiej, należy liczyć się z tym, że wyraźniejsze pogorszenie koniunktury europejskiej znajdzie mocne odzwierciedlenie w wynikach gospodarki polskiej.
MK: Warunki są jednak inne niż kilkanaście lat temu. Mam na myśli nie tylko transfery socjalne, o których pan wspomniał, ale przede wszystkim fundamentalną zmianę czy transformację. Dynamicznie wchodzimy w erę gospodarki cyfrowej, świat usług i przemysłu 4.0, w którym obok nieznanych wcześniej modeli biznesowych pojawia się nowa waluta – informacja. Duże zbiory danych i narzędzia do ich obróbki stają się paliwem zupełnie innego wzrostu. Może właśnie dlatego dotychczasowe modele, za pomocą których ekonomiści starają się projektować przyszłość, stają się bezużyteczne?
DF: Gospodarki krajów najwyżej zaawansowanych od początku XXI wieku znajdują się w fazie bardzo znacznego przyspieszenia rozwoju wysokich technologii, co bywa określane mianem czwartej rewolucji przemysłowej albo gospodarki 4.0.
Symbolem tego przyspieszenia jest sztuczna inteligencja, a także bio- i nanotechnologie, coraz powszechniejsza robotyzacja, a także pojawianie się nowych form korzystania z zasobów – gospodarki współdzielenia (sharing economy), Internetu Rzeczy (Internet of Things), różnego rodzaju sieci społecznościowych.
Procesy te pozwalają na elastyczne i bardzo szybkie powiększanie oferty podażowej (w krótkim czasie można dostarczyć dowolną ilość każdego produktu) i być może właśnie ta obfitość i łatwość dostawy sprawia, że powiększony popyt konsumpcyjny nie pociąga za sobą wyraźniejszego wzrostu inflacji.
Antykruchość, głupcze
DF: Tempo dokonujących się zmian podnosi poziom niepewności i ryzyko popełnienia błędów – tak w działaniach biznesowych, jak i w strategii gospodarczej państw. Przyznam, że najbardziej przemawiającą do mnie propozycję odpowiedzi na te wyzwania sformułował Nassim Nicholas Taleb, autor głośnej książki "Czarny łabędź", w której zwrócił uwagę na właściwe naszym czasom wydarzenia rzadkie, trudne do przewidzenia i niepoddające się kalkulacji ryzyka.
Na tle tak opisanej współczesności Taleb prezentuje opozycję kruchość/antykruchość.
Kruche są systemy o wielkich rozmiarach, głębokiej centralizacji, jednostronności w modelach zarządzania i powolności w podejmowaniu decyzji. Takie systemy łatwo załamują się pod wpływem nieoczekiwanych wydarzeń.
Natomiast systemy antykruche to te, które są zdecentralizowane, cechują się rozproszeniem swoich części składowych i sieciowymi powiązaniami między nimi, otwartością na wielość opcji i szybkimi decyzjami. Rozwój takich systemów w warunkach wstrząsów może nawet ulegać przyspieszeniu, bo przypadkowość i niepewność tworzą środowisko, które im służy. Być może rozwijanie zdolności do elastycznego reagowania na zaskakujące wydarzenia jest dzisiaj ważniejsze od prób ich przewidywania.
MK: Dziękuję za rozmowę.