W Parku Zdrojowym im. Jana Pawła II nic nie przypomina o tym, że przez Lądek-Zdrój przeszła wielka fala, niszcząc wszystko na swojej drodze. Trawniki są tu zadbane, kwiaty wypielęgnowane, a z niewielkich fontann tryska woda. Wydaje się, że nawet promienie słońca są tu jaśniejsze niż na oddalonej o kilka minut spaceru ul. Kościuszki, gdzie mieszkańcy, wolontariusze, strażacy oraz wojsko walczą z tym, co pozostawił po sobie żywioł.
Mieszkańcy uważają, że to dobry znak.
- Kuracjusze utrzymywali nas, żyliśmy z nich. To dla nich mieliśmy sklepik z niezbędnymi rzeczami. Kupowali grzebienie, szczoteczki do zębów, gazety, gumy do żucia, kremik do twarzy. Po co to pakować, jak można kupić na miejscu? - opowiada nam Adam Baran, który z żoną prowadził sklepik przy zniszczonej ul. Kościuszki. Od nich jest rzut beretem do parku zdrojowego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Przemysłu nie ma, byli kuracjusze
- Niektórzy kuracjusze przyjeżdżali tu od lat i cieszyli się, że jesteśmy, to bardzo miłe. Czasem nas szukali, bo zmienialiśmy lokalizację w obrębie ulicy, gdyż lokal wynajmujemy od miasta i jak kończyła się umowa oraz ogłaszano nowe przetargi, to się przenosiliśmy. Ale jak nie będą teraz przyjeżdżać, to myślę, że Lądek szybko się nie pozbiera - opowiada Baran. I dodaje: - Nie ma tu przemysłu, rolnictwo jest bardzo słabe, bo nie ma terenów ornych, można jedynie krowy wypasać. To wszystko słabo wygląda.
Na brak dużych zakładów zwraca też uwagę inny mieszkaniec, pan Waldemar.
Kuracjusze są bardzo ważni, to miasteczko uzdrowiskowe, z tego mieszkańcy żyją, tu nie ma żadnego przemysłu. Ciężko będzie, jak państwo nie pomoże... To tak duże szkody. Sporo lat minęło, zanim Lądek podniósł się po 97 r. Widzi pan, tu na rogu, co robią? Wszystko wynoszą, wszystko im zalało - zaznacza pan Waldemar, z którym rozmawialiśmy w pobliżu Pralni Frania, gdzie wydawano środki czystości dla potrzebujących.
Uzdrowisko jest lokalną perłą i wizytówką. Najstarszy zakład przyrodoleczniczy powstał tu w 1498 r. Los Lądka-Zdroju jest nierozerwalnie połączony z uzdrowiskiem. Gmina ma jednoznacznie potwierdzone m.in. właściwości lecznicze klimatu.
Kuracjusze wyjechali
- Ok. 150-200 kuracjuszy ewakuowało autobusami wojsko. Teraz kwaterujemy żołnierzy i nie znamy swojej przyszłości, nie wiem, kiedy wznowimy działalność uzdrowiskową. Nie jest to szybka perspektywa, ale udostępniamy, co możemy dla służb, które pomagają nam się dźwignąć z tego, co się stało. Czekamy na oficjalne komunikaty - wyjaśnia Daniel Chybowski, kierownik Zakładu Przyrodoleczniczego "Wojciech".
Tłumaczy, że najważniejsze jest przetrwanie. A w tym pomagają służby, których "z każdym dniem jest coraz więcej".
Napływa do nas wsparcie z całej Polski. Daje to nadzieję, że podniesiemy się z ruin, miejscowość znów będzie popularna i pojawi się więcej turystów - dodaje Chybowski.
Chybowski ocenia, że przez jakiś czas kuracjuszy nie będzie. Może miejsce wojska w uzdrowisku zastąpią powodzianie, którzy nie mają dachu nad głową, a zima zbliża się wielkimi krokami?
- Niedawno odbył się tutaj Festiwal Górski, który przyciągał wielu pasjonatów gór i miłośników Lądka i okolic. Na razie próbujemy posprzątać ten bałagan, pomagamy sobie i żyjemy z dnia na dzień - kontynuuje. Uzdrowisko udostępnia też natryski z ciepłą wodą.
W Zakładzie Przyrodoleczniczym "Wojciech" wykonywane są zabiegi kąpielowe na bazie surowców naturalnych, wody siarkowo-fluorkowej, zabiegi z borowiną, prowadzona jest rehabilitacja, fizykoterapia. Ale problem z brakiem kuracjuszy dotyczy też innych ośrodków, także prywatnych.
Daniel Chybowski wspomina też o pracownikach. Chce, żeby "poszli na postojowe". A te należy się wszystkim pracownikom na umowie o pracę, jeśli dochodzi do przestoju. "Wynagrodzenie postojowe przysługuje w wysokości określonej przepisami Kodeksu pracy. Przede wszystkim wysokość wynagrodzenia postojowego nie może być niższa niż minimalne wynagrodzenie za pracę. Od 1 lipca jego wysokość wynosi 4,3 tys. zł" - czytamy w serwisie kadry.infor.pl.
- Podczas pandemii COVID-19 było postojowe. W samej bazie zabiegowej zarządzam ok. 40 osobami, ale jest ich więcej - tłumaczy Chybowski.
Liczą na Unię Europejską
Powodzianie liczą na pieniądze z Unii Europejskiej, bo inaczej "Lądek upadnie i nie podniesie się". - Zależy, jakie środki zostaną tu wpompowane, jesteśmy w UE, może będzie więcej pieniędzy? - zastanawia się Adam Baran.
Te słowa wypowiada, zanim szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen obiecała we Wrocławiu finansowe wsparcie dla regionów dotkniętych powodzią. Polska ma na preferencyjnych warunkach otrzymać 5 mld euro z Funduszu Spójności. Jednak, jak powiedziała nam anonimowo osoba z rządu, "to nie są żadne nowe pieniądze, to możliwość przeprogramowania pieniędzy z Funduszu Spójności, tych środków, które mamy".
Pewne jest jedno - bez dodatkowych pieniędzy Lądek sobie nie poradzi.
Takiej skali zniszczeń nie mieliśmy chyba po II wojnie światowej nigdy na terenie naszego kraju. Nie tylko na Ziemi Kłodzkiej - ocenił w rozmowie z "Rzeczpospolitą" Tobiasz Nowicki, burmistrz Lądka-Zdroju.
Jego zdaniem przez gminę przeszły "apokalipsa, armagedon i tsunami", a odbudowa miasta pochłonie kilkaset milionów złotych, o ile nie więcej. Nowicki nie wie, ile potrwa odbudowa. - Skala zniszczeń jest u nas ogromna. Wszystko będzie uzależnione od strumienia pieniędzy, na który ja bardzo, bardzo mocno liczę - podsumował w rozmowie z "Rz".
Piotr Bera, dziennikarz money.pl