Gazociąg Baltic Pipe ma nas uniezależnić od gazu z Rosji. Jego pełna przepustowość na poziomie 10 mld m sześc. rocznie ma być gotowa już w styczniu 2023 roku. Jednak mimo oficjalnych zapewnień nadal nie wiadomo skąd weźmie się gaz, który nim popłynie. Brakuje m.in. odpowiedzi na pytanie, ile gazu jest już zakontraktowane, a także, czy są zapewnione przepustowości dla tej inwestycji.
Tymczasem jeszcze w marcu premier Mateusz Morawiecki zapewniał:
Baltic Pipe umożliwi – po raz pierwszy w historii – przesyłanie gazu bezpośrednio ze złóż zlokalizowanych w Norwegii na rynki w Danii i w Polsce, a także do odbiorców w sąsiednich krajach Europy Środkowo–Wschodniej.
Baltic Pipe jak Nord Stream 2?
Problem w tym, że gazociąg Baltic Pipe nie prowadzi bezpośrednio do norweskich złóż, tylko jest wpięty do istniejącego gazociągu Europipe 2, czyli magistrali prowadzącej gaz z Norwegii bezpośrednio do Niemiec. Dodatkowo zbudowanie gazociągu i oddanie go do użytku to nie wszystko, trzeba go jeszcze wypełnić gazem, a z tym może być problem.
Przypomniał o tym niedawno Marek Kossowski, były prezes PGNiG. "Gazociągiem Europipe 2 już od dawna przetłaczany jest na rynek gaz wydobywany na Morzu Północnym. Sam fakt wybudowania Baltic Pipe nie zwiększy nawet o jeden metr sześcienny ilości gazu tłoczonego przez Europipe 2" – napisał w mediach społecznościowych.
Jego zdaniem nadal nie wiadomo, czy uda się "wypchnąć" któregoś z dotychczasowych kupujących gaz z gazociągu Europipe 2. A także, czy uda się zwiększyć wydobycie poprzez istniejące na Morzu Północnym platformy. "Czy to większe wydobycie zmieści się w Europipe 2. Na te pytania wciąż brak odpowiedzi" – napisał.
Swój komentarz podsumował stwierdzeniem: "Biorąc pod uwagę obecną sytuację na europejskim rynku gazu, może się tak się stać, że Baltic Pipe będzie pusty, podobnie jak Nord Stream 2 czy gazociąg Jamalski. Oby tak się nie stało".
Dalszy ciąg artykułu pod materiałem wideo
Pytań, na które nie ma odpowiedzi jest coraz więcej
W rozmowie z money.pl Marek Kossowski rozwija ten temat.
Europipe 2 dostarcza gaz z szelfu północnego. Już w momencie, gdy zaczęła się budowa Baltic Pipe pojawiły się wątpliwości, czy będziemy mieć zdolności przesyłowe, gdy dołączymy do tego gazociągu. W praktyce jest tak, że musi być zdolność przesyłowa w gazociągu głównym, czyli w Europipe 2, aby można było z niego sprowadzić gaz. Tymczasem my w dalszym ciągu nie znamy na to pytanie odpowiedzi – mówi.
Dodaje, że kolejną ważną kwestią jest odpowiedź na pytanie, czy wystarczy gazu dla Baltic Pipe. Czy to w ogóle możliwe? Okazuje się, że platformy, które wydobywają gaz na Morzu Północnym, mają swoje zdolności wydobywcze. Nie wiadomo więc, czy będą w stanie zwiększyć te zdolności, aby zaspokoić potrzeby, związane z funkcjonowaniem Baltic Pipe. – Niestety obawiam się, że mogą być duże problemy, by w Baltic Pipe w ogóle pojawił się gaz – ocenia były prezes.
Inni eksperci, których poprosiliśmy o komentarz, dodają, że już od dłuższego czasu zadają podobne pytania przedstawicielom PGNiG w nieoficjalnych rozmowach. W odpowiedzi dostają zapewnienie, że nie mamy się czego obawiać. – Dla naszego bezpieczeństwa energetycznego to bardzo ważne kwestie, a tymczasem my wciąż nie mamy jasnych odpowiedzi. Jednym z powodów jest fakt, że te kontrakty wciąż nie są dopięte – komentują anonimowo w rozmowie z money.pl.
PGNiG na pewno ujawni szczegóły
Jakub Wiech, redaktor serwisu Energetyka24.pl również przyznaje, że PGNiG wstrzymuje się z udzielaniem informacji na temat kontraktacji gazu dla Baltic Pipe. Jednak według niego to milczenie można wytłumaczyć zachowaniem tajemnicy handlowej oraz napiętą sytuacją na rynku gazu, a także ewentualnymi możliwymi renegocjacjami podpisanych już umów.
Ekspert nie obawia się także, że zabraknie odpowiednich przepustowości dla Baltic Pipe i przypomina, że z Baltic Pipe będą także korzystać Duńczycy.
Wszystko zostanie na pewno wyjaśnione w momencie, gdy PGNiG ujawni szczegóły negocjacji, oraz kontrakty zawarte z dostawcami. Dopiero wówczas będziemy mogli mówić, jaka przepustowość będzie finalnie zakontraktowana, a także ile z ponad 8 mld metrów sześciennych gazu, które zarezerwowało PGNiG w gazociągu Baltic Pipe będzie zapewnione. Na razie zaczekałbym na to, co przekaże spółka. Rozmowy na pewno się toczą, ale na razie nie są ujawniane szczegóły – mówi Jakub Wiech.
Przypomnijmy, PGNiG ma obecnie zapewnione wydobycie gazu na poziomie 2,5 mld metrów sześciennych gazu rocznie w ramach koncesji, które spółka posiada w norweskich złożach. Pozostała ilość, czyli około 8,3 mld m sześć. rocznie miała być zakontraktowana dla Baltic Pipe w tzw. procedurze Open Season. Tego typu umowa lub ewentualnie kilka kontraktów miały zastąpić długoterminową umowę z rosyjskim Gazpromem, która wygasa z końcem tego roku.
Norwegowie chcą chronić własne złoża
Gdy prezesem PGNiG był Grzegorz Woźniak, wielokrotnie informował, także PGNiG pokazywał to w komunikatach giełdowych, że spółka odbierze z budowanego przez Gaz System Baltic Pipe takie ilości gazu, jakie odpowiadają kwocie 8,1 mld zł. To ważne, bo potem ta kwota zamieniła się w metry sześcienne. Próbowałem wielokrotnie to zweryfikować, ale bezskutecznie. Ani analitycy, ani sama spółka nie potrafili na to odpowiedzieć, zasłaniając się tajemnicą handlową, zapewniając, że PGNiG ma zagwarantowane takie ilości, choć nie publikowano tych informacji w komunikatach giełdowych – mówi Andrzej Sikora, prezes Instytutu Studiów Energetycznych.
Dodaje, że w oficjalnych komunikatach PGNiG nie musi jednocześnie podawać wszystkich informacji o podpisanych kontraktach. – Jako spółka giełdowa może zachowywać tajemnicę handlową, co ma znaczenie zwłaszcza w kontekście wcześniejszych działań Gazpromu, a ostatnio agresji Rosjan na Ukrainę – twierdzi.
Ekspert zwraca jednak uwagę na inny problem, dotyczący strategii energetycznej Norwegów. Zakłada ona, że złoża gazu, które są w ich posiadaniu muszą wystarczyć na kilka następnych pokoleń. – Norwegowie nie zamierzają prowadzić rabunkowej gospodarki. Po wybuchu wojny w Ukrainie i tak zwiększyli wydobycie, ale jednocześnie wyraźnie poinformowali, że na więcej już się nie zdobędą – mówi.
Andrzej Sikora przypomina jednocześnie, że PGNiG może także liczyć na blisko 2,5 mld metrów sześciennych zakontraktowanych w duńskim złożu Tyra. – Ta umowa jest formalnie podpisana. To złoże jest ponownie otwierane po 10-letniej przerwie, jego operatorem jest francuski Total – informuje ekspert.
Jednak operator Tyry już zapowiedział, że wznowi w nim wydobycie nie w połowie 2022, jak wcześniej zakładano, tylko dopiero w połowie 2023 roku.
W praktyce to oznacza, że w przyszłym roku może być trudno pozyskać łącznie 10 mld sześciennych, które trzeba będzie uzupełnić po zakończeniu jamalskiego kontraktu.
Będziemy musieli ustawić się w kolejce
Teoretycznie PGNiG może dokupić brakujące ilości gazu m.in. na rynku spot. Jednak w związku z obecnym skokiem cen, naraża to spółkę na dodatkowe ryzyko.
– Najgorsze jest to, że obecnie gazu brakuje w całej Europie, a my musimy ustawić się w kolejce. Problem w tym, że jesteśmy w niej dopiero na czwartym, lub nawet piątym miejscu. Przed nami są dużo więksi i bogatsi – komentuje Andrzej Sikora.
Ekspert przypomina w tym kontekście, słowa Ursuli von der Leyen, przewodniczącej Komisji Europejskiej, która zaapelowała, aby gaz dla Europy kupować wspólnie. - Szczyt europejski, który odbył się w marcu dał zielone światło dla takich działań. Byłoby to z korzyścią także dla nas, bo część tego gazu, który Europa kupiłaby z Norwegii, byłaby dla nas dostępna – dodaje.
Zapytaliśmy PGNiG, czy spółka ma już podpisane kontrakty, które umożliwiają dostawy gazu dla Baltic Pipe oraz czy mamy już zawarte kontrakty na dostawę gazu ze złóż norweskich, w tym ze złóż, które mają polskie spółki na norweskim szelfie kontynentalnym. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że rozmowy się toczą i są objęte tajemnicą handlową, a PGNiG nie może ich ujawniać ze względu na dobro spółki. Później jednak spółka obiecała, że w najbliższym czasie odniesie się do naszych pytań.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl