15 września o godz. 12 z Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie przed Kancelarię Prezesa Rady Ministrów wyruszy "marsz gniewu na KPRM". Organizatorzy protestu, związki zrzeszone w Forum Związków Zawodowych oraz OPZZ, spodziewają się uczestników z całej Polski.
- W naszej akcji, która jest otwarta dla wszystkich pracowników sfery publicznej, swój udział zapowiedzieli już m.in. pracownicy prokuratur, sądów, straży pożarnej oraz policji, kierowcy miejskich autobusów, pracownicy ZUS oraz Państwowej Inspekcji Pracy czy samorządowców – wylicza Urszula Łobodzińska, wiceprzewodnicząca Związku Zawodowego Pracowników Sądownictwa KNSZZ "Ad Rem" oraz przedstawicielka komitetu protestacyjnego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pracownicy sektora finansów publicznych czują się kolejny raz wystawieni przez rząd na ciężką próbę. – My swoją część umowy społecznej, że będziemy sumiennie pracować dla państwa i społeczeństwa, wypełniamy. Nasz pracodawca zobowiązał się godnie nas za to wynagradzać, ale słowa nie dotrzymał – przypomina nasza rozmówczyni i wskazuje na hasło, które widnieje na banerze protestu: "Bez nas państwo nie istnieje".
Związkowcy domagają się 20-proc. podwyżki z wyrównaniem od 1 lipca za ten rok oraz 24-proc. podwyżki od 1 stycznia 2024 r.
Co naprawdę jest w ustawach?
Jak podkreśla dyrektor ds. komunikacji w Forum Związków Zawodowych Grzegorz Sikora, proponowane przez rząd przyszłoroczne podwyżki w kwocie 12,3 proc. będą dla wielu rozczarowaniem, bo nie każdy pracownik państwowej sfery budżetowej tyle dostanie.
Przypomnijmy: w przyszłym roku podwyżki dla sektora finansów publicznych mają wynieść 12,3 proc.
31 sierpnia w Polsacie wiceminister finansów, Artur Soboń zarzucił Donaldowi Tuskowi hipokryzję, kiedy ten zaapelował do rządu o wyższe niż tylko 6,6-proc. podwyżki dla nauczycieli. Soboń przypomniał wtedy, że "premier zagwarantował podwyżki na poziomie 12,3 proc.".
Informacja wiceministra Sobonia o podwyżkach w budżetówce była nieścisła, gdyż dotyczyła ona tylko wybranych grup zawodowych - czyli m.in. nauczycieli.
Z lektury projektu ustawy budżetowej na 2024 r. oraz ustaw okołobudżetowych, które trafiły do konsultacji społecznych w Radzie Dialogu Społecznego (RDS), wynika że wspomniane wyżej 12,3 proc. zostało przez rząd rozbite na: 6,6 proc. średniorocznej podwyżki płac oraz na 5,7 proc. wzrostu funduszu wynagrodzeń.
Oznacza to, że tylko 6,6 proc. jest gwarantowaną podwyżką dla wszystkich zatrudnionych w sektorze usług publicznych, natomiast 5,7 proc. – nie jest już gwarantowane. Nie wszyscy pracownicy je dostaną.
- Podczas prac zespołu ds. budżetu RDS wiceminister finansów Sebastian Skuza wyjaśnił, że 6,6 proc. jest dla wszystkich pracowników sfery budżetowej, a pozostała część pójdzie w znacznej mierze na wzrost płacy pracowników, którzy dziś zarabiają poniżej przyszłorocznej płacy minimalnej – relacjonuje uczestnik spotkania z wiceministrem, główny ekonomista Pracodawców RP, Kamil Sobolewski.
Również Grzegorz Sikora, który uczestniczył w spotkaniu w RDS, potwierdza, że zagwarantowany jest wzrost średniorocznego wskaźnika wzrostu płac w państwowej sferze budżetowej tylko o 6,6 proc.
Natomiast środki uwolnione w wyniku wzrostu funduszu wynagrodzeń o 5,7 proc. mogą, ale nie muszą, być rozdysponowane w sposób równy dla wszystkich. To słowa wiceministra Skuzy.
Dla pracowników policji nie wystarczy?
Przewodnicząca Komisji Krajowej Związku Zawodowego Pracowników Policji Joanna Stec-Trzpil zwraca uwagę, że pracownicy policji są grupą zawodową, w której po obligatoryjnej podwyżce 6,6 proc. trzeba będzie dodatkowo sfinansować wyrównanie do wysokości płacy minimalnej.
- Całość z tych 5,7 proc. zostanie wykorzystana na ten cel - szacuje Stec -Trzpil.
Jak policzyli związkowcy, od 1 stycznia 2024 r., kiedy płaca minimalna wzrośnie z obecnych 3600 zł brutto miesięcznie do wysokości 4242 zł - w całej formacji trzeba będzie podnieść wynagrodzenie 19 tys. pracowników (na 24,4 tys. tam zatrudnionych).
- Bez kolejnego zwiększenia budżetu policji komendanci - wzorem lat ubiegłych - będą musieli wygospodarować środki na ten cel z wakatów oraz absencji macierzyńskiej i chorobowej. W efekcie pracownicy zastępujący osoby nieobecne w pracy z powodu np. długotrwałych zwolnień lekarskich będą wykonywać dodatkowe zadania bez żadnych gratyfikacji finansowych. Taki wolontariat – relacjonuje z przekąsem nasza rozmówczyni.
Jak podkreśla Stec-Trzpil, w efekcie proponowanych przez rząd podwyżek płacy minimalnej zarówno informatyk, jak i sprzątaczka w policji, zarabiać będą jednakowo, czyli płacę minimalną, łamiąc tym samym Kodeks pracy.
Przepisy wskazują, że pracownicy mają prawo do jednakowego wynagrodzenia za jednakową prac, lub za pracę o jednakowej wartości.
- Trudno mówić o jednakowej wartości pracy pracownika w służbie cywilnej na stanowisku koordynującym, gdzie przy naborze trzeba spełniać wymogi wyższego wykształcenia z zakresu finansów i mieć pięć lat doświadczenia w administracji oraz pracownika pomocniczego bez żadnych wymogów czy kwalifikacji – podaje przykład przewodnicząca.
Budżet niszczący gospodarkę?
Kamil Sobolewski zwraca z kolei uwagę, że po latach mrożenia, a potem powolnego wzrostu płac w sferze budżetowej, przy jednoczesnym gwałtownym wzroście płacy minimalnej, w tym roku płaca minimalna wzrosła o 19,6 proc., a płace w budżetówce - średnio 7,8 proc.
- To oznacza, że pracownicy z płacą minimalną dostali podwyżkę o 19,6 proc., a reszta znacznie mniej. To obraz "szczodrości płacowej" tego rządu – ocenia ekonomista.
Zdaniem Sobolewskiego, politycy nie zastanawiają się, jakie konsekwencje będzie miał wzrost w przyszłym roku płacy minimalnej do poziomu ponad 50 proc. średniego wynagrodzenia w gospodarce, czyli ponad poziom wskazywany w dyrektywie UE i ponad poziom roszczeń związkowców.
- W 2021 r. płacę minimalną dostawało 1,6 mln Polaków. Teraz jest to 3,1 mln, a w przyszłym roku - według szacunków Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej - będzie to już 3,6 mln. To oznacza, że prawie co trzeci pracownik etatowy w Polsce będzie zarabiał płacę minimalną – wylicza Sobolewski.
Według ekonomisty budżet przygotowany przez PiS tworzy przyszłe zobowiązania, które "zniszczą gospodarkę oraz odbiorą Polakom motywację do wysiłku i odpowiedzialności".
Tyle że w związku z wyborami projekt budżetu na 2024 r. nie jest jeszcze przesądzony i wiele może się zmienić. Obecny Sejm nie ma bowiem szans na uchwalenie ustawy budżetowej jeszcze przed wyborami, a zgodnie z zasadą dyskontynuacji projekty zgłoszone w jednej kadencji nie przechodzą na następną.
Zgodnie z konstytucją, po wyborach rząd będzie musiał złożyć w Sejmie nowy projekt budżetu, choćby był on tożsamy ze złożonym przed wyborami. Na uchwalenie nowego budżetu nowy Sejm będzie miał cztery miesiące.
Dlaczego związkowcy nie wstrzymują się z protestami do czasu, kiedy będzie nowy rząd?
- Można jeszcze nowelizować ustawę budżetową na ten rok. Poza tym okres przedwyborczy to święto demokracji - przekonuje Urszula Łobodzińska.
Dodaje, że celem zaplanowanej na 15 września akcji jest to, by warunki pracy i płacy w sektorze publicznym stały się również tematem przedwyborczej debaty publicznej. - Domagamy się odpowiedzi na nasze żądania płacowe od wszystkich partii politycznych. Chcemy wiedzieć, na czym będziemy stali po wyborach – mówi wprost Łobodzińska.
Katarzyna Bartman, dziennikarz money.pl