Norwegowie tną wydatki publiczne i podnoszą podatki. Dzięki temu w pierwszym kwartale 2021 r. ich zadłużenie publiczne zmalało łącznie o 7,8 miliarda koron, czyli 4,8 proc. Całkowity dług mieszkańców kraju fiordów wynosi obecnie prawie 153 miliardy koron w porównaniu z niemal 172 miliardami w 2020 r. i jest rekordowo niski.
Nie inaczej ma być również w przyszłym roku. Ustępujący po przegranych wyborach konserwatyści zostawili bowiem socjaldemokratom projekt bardzo restrykcyjnego budżetu. Zakłada on zmieszczenie w stosunku do tego roku aż o 84 mld koron wykorzystania środków pochodzących z Norweskiego Państwowego Funduszu Emerytalnego (zwanego też Funduszem Naftowym).
Norwegowie dmuchają na zimne
Z pieniędzy tego Funduszu Norwegia finansowała wydatki pandemiczne. Jest on zasilany z nadwyżek wpływów ze sprzedaży ropy naftowej i gazu ziemnego. Kapitał powstaje nie tyle z pieniędzy pochodzących bezpośrednio z handlu ropą, ile z szeroko zakrojonych inwestycji na międzynarodowych rynkach kapitałowych.
Władze norweskie zaplanowały przyszłoroczne wydatki tak, by w razie kolejnego kataklizmu, mieć żelazną rezerwę. Ta gotowość na kolejny kryzys oznacza jednak konieczność zaciskania pasa i wyrzeczenia.
Mniej pieniędzy publicznych ma wpłynąć m.in. do gmin, które z kolei będą musiały ograniczać swoje usługi pomocy. Cięcia wydatków uderzą również w Narodowy Instytut Zdrowia Publicznego i szpitale.
Zgodnie z założeniami konserwatystów, od przyszłego roku w Norwegii podrożeją za to znacząco: paliwa, alkohol, tytoń, opłaty za przedszkola, opłaty drogowe oraz roczne za samochody elektryczne. Posiadacze dwóch mieszkań oraz domków letniskowych też muszą się spodziewać większych obciążeń podatkowych.
Nawet zapowiadana na przyszły rok przez rząd obniżka podatków od energii okazała się wydmuszką. Podatnicy nie odczują bowiem tej ulgi w kieszeniach znacząco, gdyż do podatku tego doliczany jest jeszcze VAT, a stawka tego z kolei podatku w Norwegii wzrosła.
Nowy rząd socjaldemokratów, choćby chciał, nie zdąży już wywrócić przyszłorocznego budżetu do góry nogami i sprawić by był on mniej fiskalny. Jest na to już za późno. Możliwe będę tylko jego korekty. Według ekspertów – raczej nieznaczące.
Budżet PiS jest inny...
Droga, którą prowadził Norwegów ich rząd po pandemii, jest skrajnie różna od tej, którą proponuje Polakom rząd PiS-u w przyszłorocznym budżecie.
Zarówno budżet, jak i Polski Ład zakładają bowiem powszechną obniżkę podatków dla najmniej zarabiających i emerytów, ale też utrzymanie na dotychczasowych warunkach potężnych programów socjalnych (jak 500 plus czy 13. emerytura).
Co więcej, rząd uruchamia kolejne transfery socjalne w postaci dopłat do kredytów mieszkaniowych, czy zasiłków na dzieci z kapitału rodzinnego. I to wszystko w warunkach dynamicznie przyrastającego długu publicznego, który sięga już 1,5 bln zł.
Żaden z krajów UE nie ograniczył sobie dochodów, poprzez zmniejszenie podatków i nie zwiększył równocześnie wydatków publicznych. Czy droga, którą obrał rząd jest bezpieczna?
- Polska ustawa budżetowa idzie zupełnie w odwrotnych kierunku niż znane mi założenie budżetowe innych państw europejskich – mówi wprost prof. Paweł Wojciechowski, główny ekonomista Pracodawców RP i były minister finansów.
Jak podkreśla profesor, w budżetach włoskim, irlandzkim czy estońskim, widać pełną zgodność planów finansowych państwa z krajowymi planami odbudowy i zwiększania odporności, które związane są z głównymi wyzwaniami takimi jak: zmiany klimatyczne, konieczność zwiększenia nakładów na opiekę zdrowotną, czy cyfryzację.
Polski budżet pomija Krajowy Plan Odbudowy. Nie wspiera inwestycji, ale popyt wewnętrzny.
- Poprzez popytowy Polski Ład mają być stymulowane dochody ludności, które mają przynieść wzrost gospodarczy. Owszem taki efekt wystąpi w granicach 0,7 pkt proc. PKB, ale rozsądniej byłoby pobudzać popyt inwestycyjny, a nie konsumpcję – uważa prof. Wojciechowski i dodaje - Zwłaszcza, że inwestycje prywatne są na rekordowo niskim poziomie w Polsce, najniższym od 20 lat i dużo niższym niż średnia unijna.
Prof. Wojciechowski zwraca również uwagę, że w planach budżetowych innych państw UE widać nakłady na transformację energetyczną, zarówno po stronie dochodowej (np. podatek węglowy), jak i wydatkowej. W polskim budżecie nie ma słowa na ten temat.
Ostrożna jazda środkiem drogi
Z kolei Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii w Polskim Instytucie Ekonomicznym zwraca uwagę, że wydatków na energetykę w budżecie uwzględnionych być nie może, gdyż – jak np. w przypadku budowy elektrowni atomowej – będzie to inwestycja spółek Skarbu Państwa i prywatnych inwestorów.
Przyznaje jednak, że w kwestiach kluczowych dla całej dekady, jak starzenie się społeczeństwa, państwo może i powinno takie wydatki w budżecie uwzględniać i to robi. Przykładem jest przede wszystkim wzrost nakładów na ochronę zdrowia oraz, w mniejszym stopniu, programy typu 500 plus, rodzinny kapitał opiekuńczy czy wsparcie mieszkalnictwa.
- Konsensus w Europie jest w tej chwili taki, by przy wychodzeniu z kryzysu nie ciąć gwałtownie wydatków socjalnych. Jest raczej narracja, by inwestować. W ten sposób łatwiej jest przywrócić gospodarkę na właściwe tory, to znaczy na ścieżkę szybkiego rozwoju – podkreśla Sawulski.
Ekspert uważa, że nie ma powodu do bicia na alarm. Wielkie programy społeczne – mimo że dojdą w 2022 r. nowe – mogą relatywnie mniej kosztować w przyszłym roku, niż obecnie. Wszystko dzięki planowanemu wzrostowi gospodarczemu i wysokiej inflacji, w konsekwencji których PKB będzie rosło szybciej niż wydatki socjalne.
Zdaniem naszego rozmówcy czarnowidztwo dotyczące przyszłości finansów publicznych nie ma sensu i nie należy straszyć Polaków ostrym hamowaniem gospodarki za 2-3 lata.
– Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co do tego czasu się wydarzy. Równie dobrze możemy mieć wzrost gospodarczy na poziomie 5 proc., ale też i 2 proc. Ekonomiści mogą znaleźć argumenty na obie te dane – podsumowuje Sawulski.
Również ekonomista, prof. Ryszard Bugaj przyznaje, że polityka fiskalna jest sztuką obarczoną dużym ryzykiem błędu.
- W Polsce, gdzie budżet państwa jest naginany do politycznych celów, doraźnych interesów partyjnych, dokładanie wydatków socjalnych, na których nie ma pokrycia w dochodach, może być niebezpieczne – ocenia prof. Bugaj, ale też dodaje, że gdyby było naprawdę źle, agencje ratingowe wyłapałyby to szybko. A żadnych niepokojących informacji na temat polskiej gospodarki nie ma.
Na pytanie, czy powinniśmy iść drogą Norwegii, czyli zaciskania pasa, czy raczej drogą, którą wskazuje PiS, prof. Bugaj odpowiada, że najbezpieczniejsza będzie "jazda środkiem drogi".
– Zalecałbym jednak dużą ostrożność w wydatkach publicznych, zwłaszcza, że mogą pojawić się nowe, nieprzewidziane okoliczności, chociażby duża presja związana z cenami energii – ostrzega nasz rozmówca.