W umowie, która określa zasady wykorzystania funduszy UE na lata 2021-2027, rząd postawił sobie kilka ambitnych celów do osiągnięcia w 2030 r. Jednym z nich jest szybkie dogonienie Unii Europejskiej pod względem średniego poziomu zamożności – informuje "Rzeczpospolita" i zastanawia się, czy to w ogóle możliwe.
Startujemy z poziomu 73 proc. PKB w przeliczeniu na mieszkańca (z uwzględnieniem siły nabywczej), więc czy w ciągu niespełna dekady uda się dojść do poziomu 95 proc.?
Piotr Bujak, główny ekonomista PKO BP uważa, że cel jest możliwy do osiągnięcia, ale przy spełnieniu kilku warunków. Pierwszym jest zapewnienie szybkiego rozwoju w granicach 4-5 proc. i to przy założeniu, że inne państwa UE będą się rozwijały wolniej, ważne będzie też pobudzenie inwestycji.
I jak najmniej państwa w gospodarce. Sławomir Dudek, główny ekonomista Pracodawców RP zauważa w rozmowie z "Rz", że ze strony rządu widzimy wyraźne dążenie do etatyzacji gospodarki, zwiększenia kontroli i regulowania procesów gospodarczych. Do tego rośnie obciążenie przedsiębiorców, są kłopoty z praworządnością. W obliczu tego wszystkiego trudno stać się "europejskim krezusem".
Z kolei Rafał Benecki, główny ekonomista ING Banku Śląskiego przypomina, że tylko w pierwszych latach członkostwa w UE udawało się nam bardzo szybko nadrabiać odległość do bogatszych kolegów z UE (goniliśmy UE po średnio 2 pkt proc. rocznie), później takiego wyniku już nie powtórzyliśmy.
Uważa, że do osiągnięcia celu zaproponowanego przez rząd potrzebujemy jakiegoś szoku ekonomicznego lub technologicznego, który by przestawił naszą gospodarkę na wyższe tory. A takiego czynnika brak na horyzoncie.