Otóż panie Marku, z tym gonieniem najbogatszych krajów Europy Zachodniej to jest tak jak ze spacerem po krakowskich Plantach. Proszę sobie wyobrazić, że odwiedziłem pana w cesarsko-królewskim Krakowie i zaprosił mnie pan na obowiązkowy spacer po Plantach właśnie.
Kiedy startowaliśmy, pan miał w kieszeni 100 złotych, a ja jedną złotówkę tylko. Po przejściu 100 metrów każdy z nas znalazł po jednej złotówce. Moje zasoby finansowe zwiększyły się o 100 proc. (miałem w kieszeni już dwa złote), pana zaledwie o 1 proc. (w kieszeni miał pan 101 złotych). Po kolejnych 100 metrach znowu znaleźliśmy po jednej złotówce – moje zasoby finansowe (już 3 złote) zwiększyły się tym razem o 50 proc., pana o niespełna 1 proc. (102 złote w kieszeni). Szliśmy dalej, co 100 metrów znajdując, solidarnie, po jednej złotówce. Moje finanse poprawiały się o 33 proc., przy kolejnym znalezisku o 25 proc., 20 proc. i tak dalej. Pana ciągle mniej niż o jeden procent.
Po przejściu 10 kilometrów (trochę nam to zajęło, tym bardziej, że co 100 metrów musieliśmy się zatrzymywać i podnosić, solidarnie, po tej jednej złotówce) ja miałem w kieszeni już 101 złotych, a pan 200. Różnica między naszymi zasobami w kieszeniach wynosiła zatem 99 złotych. A pamięta pan ile wynosiła na początku drogi? Tak, też 99 złotych.
Zobacz: Spowolnienie gospodarcze w Polsce. "Widzimy niepokojącą tendencję"
Ja już miałem 100 złotych w kieszeni, nie jest źle, ale w kwestii dogonienia pana, a raczej pańskich zasobów finansowych nie poczyniłem żadnych postępów. Tak, na początku drogi był pan, można powiedzieć, 100 razy bogatszy ode mnie, teraz już tylko dwa razy, ale ciągle różnica między nami wynosiła 99 złotych. Dopiero po przejściu 100 kilometrów, kiedy już bylibyśmy niewyobrażalnie utrudzeni tym spacerem i podnoszeniem, co 100 metrów, tych złotówek, kiedy ja miałbym w kieszeni 1001 złotych, a pan swoje 1100 można by powiedzieć, że – przy różnicy na poziomie ok. 10 proc. mamy, mniej więcej, te same zasoby finansowe. Ale nieszczęsne 99 złotych różnicy pozostałoby.
Otóż, panie Marku, z krajami jest niby lepiej, a w gruncie rzeczy jeszcze gorzej. Bo po pierwsze niczego nie znajdują (chociaż odkrycie zasobów np. ropy naftowej czy złota, może to zmienić) tylko muszą sobie wszystko wypracować. Z kolei okresem kiedy podlicza się finanse i ich przybywa jest - nie 100 metrów, jak na naszym spacerze - a rok.
Do Francji wciąż daleko
I teraz weźmy taką Francję, która ostatnio nie ma u nas zbyt dobrej prasy i jest tematem dosyć niewybrednych żartów i sugestii, że jakoby to my uczyliśmy ich jeść nożem i widelcem, więc powinni skwapliwie skorzystać "z dobrej okazji do milczenia" (tak niegdyś prezydent Francji Jacques Chirac karcił nas za wyłamanie się z szeregu w sprawie amerykańskiej interwencji w Iraku), a nie dawać nam dobre rady, z jej gospodarką, która jest około 3,5-krotnie większa od naszej.
Zatem, gdybyśmy przyjęli, że nasza gospodarka to 100 (tym razem nie procent, ale jakichś jednostek), to gospodarka francuska to 350 tych jednostek.
I teraz popatrzmy na prognozy Komisji Europejskiej w sprawie wzrostu PKB. W przypadku Polski KE podniosła prognozy na 2019 r. – z 4,2 proc. do 4,4 proc. – i utrzymała na rok 2020, kiedy nasz PKB ma się zwiększyć o 3,6 proc. W przypadku Francji jest to marne 1,3 proc. w tym roku i 1,4 proc. w przyszłym.
Spójrzmy zatem jaki to będzie miało efekt dla wielkości gospodarek po tych dwóch latach (na początku, pamiętajmy, różnica jest 250 jednostek). Po 2020 roku nasza gospodarka, po wzroście o 8 proc., będzie miała wartość 108 (odrobinę więcej, ale to samo uproszczenie zastosujemy przy Francji więc to nie ma większego znaczenia), a Francji, po wzroście o zaledwie 2,7 proc., będzie miała wartość 359, 45 jednostek.
Końcowy wniosek jest dosyć smutny: po dwóch latach naszego dosyć dynamicznego wzrostu (naprawdę jest się z czego cieszyć i czym chwalić), i dwóch latach pełzania Francji, różnica w wielkości naszych gospodarek, miast się zmniejszyć, zwiększy się (359,45 – 108 = 251,45). Tak panie Marku, niestety, liczby są nieubłagane.
Dopiero po takim spojrzeniu na przebieg najprostszych i bardziej złożonych procesów matematyczno-statystycznych i gospodarczych spokojnie można przeczytać specjalny raport Grant Thorntona "Salary Catch Up Index”, w którym wyliczono, że gdyby pensje w Unii Europejskiej utrzymały obecną dynamikę (wyliczenie oparte jest na trudnym do obronienia założeniu, że w przyszłości średnie płace będą rosły w krajach UE w takim samym tempie jak w ostatnich trzech latach), Polska, pod względem zarobków, zrównałaby się ze średnią unijną za około 50 lat, w 2069 roku.
Pół wieku ścigania
W tym pościgu najszybciej dogonilibyśmy Portugalię, za osiem lat Greków, a dwa lata później Hiszpanów. Przywoływanych już Francuzów w 2045 roku, a Niemców dopiero za 38 lat - w 2057 roku.
Paradoksalnie, znacznie dłużej zajęłoby nam dogonienie krajów naszego regionu, w których płace są nieznacznie wyższe niż u nas, ale rosną w ostatnich trzech latach, tak samo szybko albo nawet szybciej niż u nas. I tak, poziom wynagrodzeń w Czechach, według tej projekcji, możemy przegonić za 80 lat, w Estonii za ponad 380, a Węgier nie dogonimy nigdy, bo tam i więcej płacą i podwyżki, w ostatnich trzech latach, są większe.
Ale nie chciałbym panie Marku, by odniósł pan wrażenie, że skoro i tak nie uda nam się tych płac dogonić, to nie należy gonić. Jak najbardziej trzeba. Tyle tylko, że nie ma żadnych dróg na skróty. I w istocie nie jest to wyścig, ale budowanie zamożności kraju.
Kilka prostych kroków
I do tego są tylko trzy, nawet dosyć proste, drogi, które podał Tomasz Wróblewski, partner zarządzający Grant Thornton:
- pracować więcej, niekoniecznie godzin w tygodniu, bo pracujemy i tak bardzo dużo, ale na przykład zwiększyć wyjątkowo niską w Polsce aktywizację zawodową (zmniejszyć liczbę osób poza rynkiem pracy) i dłużej (albo później przechodząc na emeryturę, albo upowszechnić pracę na emeryturze)
- pracować efektywniej, co nie oznacza zwiększenia wydajności pracy poprzez szybsze bieganie z taczkami, ale na przykład zastąpienie taczek koparką, wytwarzać więcej dzięki lepszej organizacji pracy, automatyzacji
- pracować bardziej innowacyjnie, osiągając większą wartość dodaną z wykonywanych prac (rentowność producenta iPhone'ów na Tajwanie wynosi kilka procent, projektanta w Stanach Zjednoczonych czy gdziekolwiek indziej może sięgać i 70 proc.).
Czy jesteśmy i jako państwo, rząd, i jako przedsiębiorcy, i jako pracownicy, na to gotowi? Czy chcemy i umiemy to zrobić? A to już, panie Marku, kolejne - wcale niełatwe - pytania. Trzeba jednak pamiętać, że to naprawdę jedyna droga (no chyba, że naprawdę znajdziemy jakąś ropę, złoto, albo komuś coś zwyczajnie zabierzemy, ale do tego ostatniego to jednak bym nie zachęcał), do tego byśmy byli państwem dobrobytu, przy tworzeniu i wykorzystywaniu którego czyhają zresztą kolejne pułapki. Ale o tym to już może następnym razem.