Rupert Stadler stanął w środę przed Sądem Okręgowym w Monachium. Jego obrońca potwierdził, że były prezes Audi zgadza się na propozycję sądu, dotyczącą ugody. Sąd zgodził się na zawieszenie kary dla Stadlera pod warunkiem, że złoży on wyczerpujące zeznania i zapłaci 1,1 mln euro nawiązki – na co przystały już prokuratura i sąd.
Jak poinformował obrońca, Stadler stanie przed sądem i przyzna się do winy za dwa tygodnie. "Welt" przypomina, że menedżer od lat twierdził, że jest niewinny. Tymczasem sędziowie wstępnie oceniają, że kiedy pełnił on funkcję prezesa Audi, najpóźniej do lipca 2016 roku powinien wiedzieć, że wartości pomiarów spalin mogły być zmanipulowane. Mimo to nie poinformował on kontrahentów i pozwolił, by sprzedaż samochodów trwała do początku 2018 roku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W wyniku ugody sąd chce skazać Stadlera na karę od półtora do dwóch lat pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata – potwierdził sędzia. Nawiązka w wysokości 1,1 mln euro zostanie przeznaczone na cele społeczne. Bez przyznania się do winy proces trwałby znacznie dłużej, a finalnie Stadlerowi groziłaby kara pozbawienia wolności – wyjaśnił "Welt". Proces Stadlera i trzech innych byłych managerów Audi prowadzony jest w monachijskim sądzie od 2020 roku.
Największa taka afera od lat
Proces sądowy w sprawie największej niemieckiej afery gospodarczej w powojennej historii, tak zwanej Dieselgate, ciągnie się od wielu lat. W 2015 roku amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) ujawniła, że oprogramowanie sterujące silnikami Diesla w autach grupy Volkswagen wprowadza w błąd. Wykazywana wartość emisji spalin mierzona na stanowiskach testowych miała niewiele wspólnego z faktycznymi zanieczyszczeniami, emitowanymi w codziennej eksploatacji samochodów na drogach. Obietnica VW "czystych emisji" z reklam była oszustwem – zauważa "Welt". I podkreśla, że w Niemczech pociągnięcie winnych do odpowiedzialności okazało się bardzo trudne. Postępowania przed sądami cywilnymi, pracy i administracyjnymi wciąż trwają.
Rupert Stadler aż do środowej rozprawy przekonywał o swojej niewinności. Prokuratura nie oskarżała go o machinacje związane z silnikami, ale o sprzedaż pojazdów z oszukańczym oprogramowaniem. "Chociaż Stadler wiedział, że coś jest nie tak z silnikami po wybuchu skandalu w 2015 roku, nie zaprzestał sprzedaży tych samochodów" – podkreślił "Welt".
Razem ze Stadlerem oskarżeni zostali były szef działu rozwoju silników Wolfgang Hatz i konstruktor silników Giovanni Pamio. Przyznali się oni do winy już na wcześniejszej rozprawie. Hatza czeka prawdopodobnie wyrok w zawieszeniu i zapłata 400 tys. euro, Pamio będzie musiał zapłacić 50 tys. euro. Postępowanie przeciwko inżynierowi, który występował jako kluczowy świadek, zostało już umorzone.
Stadler zapłacił już swojemu byłemu pracodawcy 4,1 mln euro odszkodowania. Były prezes Audi ma pokaźny majątek - 11 mieszkań i dwa domy w Monachium i Ingolstadt.
Były prezes Volkswagena już poniósł konsekwencje
"Podobnie jak Stadler, także inni byli menedżerowie VW zgodzili się zapłacić kary finansowe, aby w ten sposób uniknąć postępowania sądowego" – wyjaśnia "Welt" i przypomina, że do tego grona należy również były prezes Volkswagena Martin Winterkorn, który zapłacił Volkswagenowi 11,2 mln euro. "Do tej pory skandal kosztował grupę w sumie ponad 30 mld euro" – podsumowuje "Welt".