Wzrosną, ale o ile? Tego na razie do końca nie wiadomo, bo Urząd Regulacji Energetyki, który miał dziś wydać decyzję dotyczącą poziomu wzrostu cen, przyjął nową taryfę tylko jednego sprzedawcy – Tauronu. PGE, Energa i Enea mają dwa tygodnie na zaproponowanie nowych, niższych cen, albo będą zmuszone do zamrożenia swoich cenników na kolejny rok.
Tauron Sprzedaż, PGE, Energa i Enea to tzw. sprzedawcy z urzędu. Każda z firm tytułujących się tym mianem jest w pewnym sensie kontynuatorem dawnego monopolisty na danym obszarze. Taki sprzedawca jest z automatu przydzielany odbiorcom, którzy nie skorzystali z opcji zmiany operatora na innego.
Na razie URE przyjął nową taryfę Tauronu. Według obliczeń Urzędu miesięczny rachunek wzrośnie średnio o 9 złotych, co odpowiada 12 procentom. Wynika z tego, że przeciętna faktura za prąd będzie opiewała na 75 złotych miesięcznie.
Obejrzyj też: Ceny prądu, gazu i wody. Polska na tle innych krajów UE
Co z pozostałymi sprzedawcami?
Ich nowe taryfy zostały odrzucone przez URE, bo podwyżki zostały uznane za zbyt duże.
– Nie mogłem przychylić się do wniosków przedsiębiorstw, które pomimo kilku rund negocjacji nie zdecydowały się przystać na poziom taryf akceptowalny z punktu widzenia nadrzędnych celów regulacji – wyjaśnia Rafał Gawin, Prezes URE.
– Przekazane przez sprzedawców informacje oraz porównanie warunków funkcjonowania rynku energii elektrycznej w roku 2019 z przewidywaniami na rok 2020, nie uzasadniają, w naszej ocenie, oczekiwanego przez przedsiębiorstwa wzrostu przychodu – dodaje.
W 2019 roku mieliśmy do czynienia z tzw. ustawowym zamrożeniem cen na poziomie z czerwca 2018 roku. W konsekwencji w powszechnym mniemaniu ceny nie wzrosły. Dotyczy to jednak wyłącznie ich nominalnego poziomu w rozliczeniach z odbiorcami, a nie rynkowych stawek.
- To, że odbiorcy końcowi na swoich rachunkach za energię elektryczną nie widzieli większych kosztów energii to zasługa "zamrożenia cen", które zostało wprowadzone przez ustawodawcę jako rozwiązanie wyjątkowe - tłumaczy Gawin.
- Jednak nie oznacza to, że koszty realnie ponoszone przez przedsiębiorstwa energetyczne pozostały na niezmienionym poziomie w 2019 roku. Wprost przeciwnie, ustawowe wprowadzenie systemu rekompensat było spowodowane tym, że ceny energii rosły, a rekompensaty dla przedsiębiorstw energetycznych (sprzedawców) miały pokryć różnicę pomiędzy rzeczywistymi wyższymi kosztami a niezmienionymi cenami dla odbiorców końcowych - dodaje.
Co dalej z cenami?
Władze zarzekają się, że ceny nie wzrosną. Jacek Sasin wprost deklaruje, że rząd zajmie się rekompensatami dla gospodarstw domowych. Tylko czy ten plan się powiedzie?
- Z rządu od dawna wychodzą sprzeczne sygnały na ten temat. Minister Emilewicz mówiła przecież, że nie widzi szansy na rekompensaty, minister Sasin twierdzi coś innego. Widać, że rząd nie jest w tej kwestii zgodny. To pierwsza przeszkoda. Drugą, poważniejszą, może być Unia Europejska, która na takie rekompensaty musiałaby się zgodzić – mówi nam osoba blisko związana z rynkiem energii.
Przypomina, że na obowiązujący obecnie system z rekompensatami zgodę musiały wyrazić organy UE – bo jest on traktowany jako pomoc publiczna dla firm energetycznych.
Kolejną sprawą wpływającą na podwyżki jest fakt, iż cena regulowana obowiązuje jedynie w przypadku gospodarstw domowych. URE nie ma zaś wpływu na ceny prądu dla firm, które stanowią 75 proc. odbiorców energii elektrycznej w Polsce. Rynek gospodarstw to jedynie 25 procent. Trudno się spodziewać, byśmy nie zobaczyli efektów podwyżek prądu dla firm w cenach, jakie płacimy za produkty i usługi.
– Dziś z odnawialnych źródeł energii możemy produkować energię o wiele tańszą, niż w konwencjonalnych elektrowniach – i to przy coraz mniejszych subsydiach rządu – mówi Aneta Wieczerzak-Krusińska z Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.
Przypomina, że już w ubiegłym roku inwestorzy, startując w aukcjach OZE deklarowali produkcję energii z farm wiatrowych na lądzie na poziomie poniżej 200 zł/MWh. W tamtym czasie cena rynkowa oscylowała wokół 300 zł/MWh.
- Wiatr, który jest obecnie najtańszą formą pozyskania energii, jest więc w stanie skutecznie obniżać hurtowe ceny prądu. Rozwiązaniem dla przedsiębiorców są także bezpośrednie umowy pomiędzy producentami zielonej energii a jej bezpośrednimi odbiorcami np. zakładami przemysłowymi – dodaje Aneta Wieczerzak-Krusińska.
Kiedy w 2004 roku wchodziliśmy do Unii, było wiadomo, że mamy pewne warunki do spełnienia, w tym dotyczące produkcji i konsumpcji energii. Mieliśmy na to sporo czasu. Dziś z odnawialnych źródeł energii możemy produkować energię o wiele tańszą niż w konwencjonalnych elektrowniach.
Rząd mówiący o tym, że polska energetyka startowała z zupełnie innego poziomu, ma rację. Ale jednocześnie nie wykorzystaliśmy czasu i koncyliacyjnego podejścia UE do tematu produkcji czystej energii. Możemy na tym wiele stracić – bo unijne fundusze na energetyczną transformację mogą nas po prostu za karę ominąć - przynajmniej częściowo. Mowa o miliardach euro, które prędzej czy później i tak będziemy musieli wydać na unowocześnienie produkcji prądu w Polsce.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl