Ministerstwo Klimatu i Środowiska (MKiŚ) zaprezentowało ocenę skutków ustawy o bonie energetycznym. Wynika z niej, że w drugiej połowie tego roku ceny prądu wzrosną w porównaniu z pierwszą połową o blisko 30 proc.
Tymczasem jeszcze miesiąc temu minister klimatu zapewniała, że "nie będzie żadnego wzrostu cen energii na poziomie 50 proc. czy nawet 40 proc.", a podwyżki sięgną co najwyżej 30 zł.
- Nie straszmy ludzi. Zmiany rachunków będą rzędu 30 zł - przekonywała.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Skala podwyżek od lipca będzie też wyższa niż szacowali eksperci.
Z analizy banku BNP Paribas, zaprezentowanej w marcu tego roku, wynikało, że w drugiej połowie 2024 r. rachunki za prąd wzrosną o około 15-25 proc.
"Z kolei pełne uwolnienie cen od lipca do poziomu zgodnego z zatwierdzoną przez URE w grudniu ubiegłego roku taryfą (739 zł), oznaczałoby wzrost rachunków o około 65 proc. (z uwzględnieniem kosztów dystrybucji i podatków)" - wskazywali w analizie ekonomiści.
Skąd w takim razie wzięła się tak duża rozbieżność w kwestii skali podwyżki za energię?
Podwyżka o 30 zł. Co miała na myśli minister?
- Kiedy szefowa MKiŚ po raz pierwszy podała wartość 30 zł, nie umieściła jej w kontekście. Nie wiadomo było więc, czy chodziło o podwyżkę 30 zł za megawatogodzinę, czy o 30 zł na rachunku gospodarstwa domowego (jeśli tak, to jakiego i w jakim okresie rozliczeniowym) czy o 30 zł na głowę - mówi Jakub Wiech, redaktor naczelny serwisu Energetyka 24.
Dopiero później minister przyznała, że chodziło jej o to, by "po 1 lipca miesięczny rachunek za prąd dla gospodarstwa domowego nie wzrósł o więcej niż 30 zł".
Ale zdaniem Wiecha to również może być mylące i nieprecyzyjne. - Różne gospodarstwa domowe mają bowiem różny dochód rozporządzalny, budżet energetyczny oraz potrzeby w tym zakresie. Dlatego znacznie lepiej podawać spodziewaną skalę wzrostów cen energii w odniesieniu do ceny za kilowatogodzinę brutto. W ten sposób każdy może oszacować, jakich podwyżek ma się spodziewać, a następnie może odliczyć od nich np. wartość bonu energetycznego - wskazuje.
Inni nasi rozmówcy zwracają z kolei uwagę na to, że już pierwsze informacje podane przez rząd w kwietniu na temat ustawy o bonie energetycznym, wskazywały na wiele niewiadomych.
- Nie wiadomo było, czy taryfy dystrybucyjne, które są doliczane do rachunku, będą naliczane według taryf zatwierdzonych na rok 2024 czy według stawek zamrożonych, a jeśli tak, to według jakich limitów - mówi Łukasz Czekała, prezes Optimal Energy, porównywarki cen energii.
Według niego teoretycznie - przy założeniu, że opłaty dystrybucyjne nie wzrosną - można byłoby przyjąć, że deklaracja minister klimatu jest możliwa do spełnienia.
Warto jednak pamiętać, że cena prądu jest tylko jednym ze składników rachunku bez kosztów dystrybucji. Nie chcę się bawić we wróżbitę, ale podejrzewam, że deklaracja pani minister nie obejmowała tych elementów rachunku - zastrzega nasz rozmówca.
Łukasz Czekała przypomina, że na naszym rachunku znajduje się osiem różnych opłat dystrybucyjnych i to one wzrosną: opłata sieciowa, stawka opłaty przejściowej, opłata abonamentowa, składnik zmienny stawki sieciowej, stawka jakościowa, stawka OZE, stawka kogeneracyjna, stawka mocowa.
Derski: przez ostatnie lata żyliśmy w "matriksie"
Bartłomiej Derski z serwisu WysokieNapiecie.pl przewiduje, że główną przyczyną wzrostu rachunków będzie odmrożenie cen dystrybucji energii.
To przyniesie wzrost o ok. 17 groszy. Ceny samej energii wciąż są jeszcze częściowo mrożone, dlatego wzrost wyniesie tu ok. 10 groszy. Reszta wynika z wyższego podatku VAT - tłumaczy.
Dlaczego opłaty za prąd znów idą w górę? - Przez ostatnie lata żyliśmy w swego rodzaju "matriksie", myśląc, że ceny energii nie rosną. Tymczasem one rosły, tyle że tego nie odczuwaliśmy, ponieważ państwo wprowadziło mechanizm dopłat i rekompensowało producentom energii wyższe ceny. W głównej mierze działo się to jednak poprzez opodatkowanie wytwórców energii odnawialnej – farm słonecznych i wiatrowych - zaznacza.
Dalsze mrożenie cen niezgodne z prawem UE?
Wyższa skala podwyżek, niż wynikało to z wcześniejszych zapowiedzi, to niejedyny problem, z którym przyjdzie nam się zmierzyć nad Wisłą. Przedłużenie maksymalnych cen za energię elektryczną od połowy lipca 2024 roku dla gospodarstw domowych i mikroprzedsiębiorstw może być niezgodne z prawem UE.
Paulina Grądzik, ekspertka Lewiatana, zwraca uwagę, że umowy sprzedaży energii zawierane przez konsumentów w Polsce przestały obowiązywać najpóźniej z końcem ubiegłego roku. Wtedy wygasło unijne rozporządzenie w sprawie interwencji w sytuacji nadzwyczajnej, by rozwiązać problemu wysokich cen energii.
Jej zdaniem nie ma więc podstaw do dalszej ingerencji prawnej państwa w temat cen energii.
Takie działania mogą więc skutkować karami finansowymi nałożonymi na Polskę przez Europejski Trybunał Sprawiedliwości. Kolejną kwestią może być nakaz wypłaty odszkodowań za szkody, jakie ponieśli sprzedawcy energii - wskazuje ekspertka.
Podwyżki energii jedynie odsunięte w czasie
Wojciech Graczyk, prezes Związku Pracodawców Prywatnych Energetyki, uważa z kolei, że dalsze przedłużanie systemu mrożenia cen będzie mieć negatywny wpływ na zadłużenie państwa oraz kondycję firm energetycznych.
Przypomnijmy: koszty związanie z mrożeniem cen energii w ciągu ostatnich dwóch lat wyniosły 200 mld zł. Projekt ustawy o bonie energetycznym zwiększa to zadłużenie o ponad 8 mld zł.
Tymczasem dopłacanie do cen energii nie rozwiązuje problemu rosnących cen, wzrost rachunków zostaje tylko odłożony w czasie. Z ostatnich zapowiedzi rządu wynika, że tarcze i osłony przestaną obowiązywać od połowy 2025 roku. Obecne obniżki zostaną więc pokryte z rekompensat i wyższej ceny prądu w 2025 roku.
- Nie ma wątpliwości, że spłata tego zadłużenia odbywać się będzie z podatków płaconych przez konsumentów i przedsiębiorców w kolejnych latach - komentuje Wojciech Graczyk.
Agnieszka Zielińska, dziennikarka money.pl