Mini Cooper stał się ikoną lat 60. XX wieku, a w plebiscycie na samochód minionego stulecia, ustąpił miejsca tylko legendarnemu Fordowi T. Nic dziwnego. Był to mały, prosty w budowie, tani w produkcji i oferowany w przystępnej cenie samochód, który zdemokratyzował motoryzację w Wielkiej Brytanii. W czasach kryzysu paliwowego Mini było odpowiedzią na dominację Niemiec w segmencie małolitrażowych, oszczędnych samochodów, takich jak BMW Isetta.
O ironio, pół wieku później Mini przeszło w ręce Niemców, gdy BMW Group wykupiło markę. Dzisiejsze Mini nie jest ani małe, ani proste w budowie. Trudno mówić o nim jako o demokratyzującym cokolwiek, to raczej modny "gadżet". Nie utraciło jednak zawadiackiego charakteru i atrakcyjności. I można je mieć za relatywnie nieduże (jak na dzisiejsze warunki) pieniądze.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nowe Mini, czyli to produkowane od 2001 r., technologicznie nie ma nic wspólnego z poprzednimi generacjami. Wariant spalinowy modelu Mini Cooper dzieli płytę podłogową z BMW serii 1. Od pierwowzoru z lat 50. XX wieku jest dłuższe o 81 cm, o 8 cm wyższe, a jego rozstaw osi jest o ponad 48 cm większy. Charakterystyczna gokartowa sylwetka, przywodząca skojarzenia z oryginałem, przetrwała próbę czasu. Podobnie jak okrągłe reflektory i bardzo krótkie zwisy z przodu i z tyłu.
Kontrowersyjna okazała się decyzja projektantów, aby w czwartej generacji "nowożytnego" Mini Coopera zmienić kształt reflektorów tylnych - z obłego trapezowatego na prawie trójkątne. Tym bardziej, że w innych wersjach nadwozia, utrzymano dotychczasowy kształt.
Nowe Mini Cooper S. Wnętrze
Jednak prawdziwa rewolucja nastąpiła we wnętrzu Mini Coopera czwartej generacji. Zamiast zegarów - jeden duży płaski "talerz" na środku deski rozdzielczej i niewielki wyświetlacz Head-up przed kierowcą. Również kształt deski rozdzielczej został przeprojektowany. W połączeniu z materiałową tapicerką wygląda jak oparcie kanapy. Liczbę przycisków fizycznych ograniczono do minimum. Praktycznie wszystkim sterujemy z poziomu bardzo obrazkowego interfejsu na środkowym ekranie LCD.
Pozbyto się drążka zmiany przełożeń automatycznej skrzyni biegów. Dzięki temu nad tunelem środkowym mamy długą, otwartą szufladę, w której znalazło się miejsce na telefon z indukcyjną ładowarką, dwa porty USB-C, dwa uchwyty na napoje, zamykany schowek-pudełko. Dodatkowe dwa porty USB i uchwyt na napoje znajdziemy na końcu, dla pasażerów podróżujących z tyłu. Nad tym góruje wąski podłokietnik - nieruchomy i bez schowka.
W wersji trzydrzwiowej miejsca na tylnej kanapie są raczej symboliczne - tu nic się nie zmieniło. Zajęcie wygodnej pozycji przez dwoje dorosłych wymaga pójścia na kompromis przez pasażerów z przodu. Nieduży jest też bagażnik - 210 litrów z możliwością powiększenia przestrzeni do 725 l po złożeniu tylnej kanapy.
Przerost formy nad treścią
Interfejs na głównym ekranie jest bardzo kolorowy, obrazkowy i animowany. Choć na pierwszy rzut oka robi efekt "wow", to po dłuższym obcowaniu staje się po prostu irytujący. Przy przełączaniu różnych funkcji, włączają się animacje i dźwiękowe brzęczyki. Dzieje się to po prostu wolno i z opóźnieniem.
A gdy próbujemy się przeklikać przez menu w poszukiwaniu pożądanej opcji, system... po prostu się zawiesza. Klikamy więc przycisk drugi raz i w efekcie włączamy opcję, która zdążyła się już w tym miejscu znaleźć "pod palcem", choć nie była jeszcze widoczna.
Interfejs Mini to przykład przerostu formy nad treścią. Mając późniejsze doświadczenia z kilkoma innymi modelami Mini wiem, że nie była to "uroda" jednego egzemplarza albo chwilowy problem. Może uda się go rozwiązać aktualizacją oprogramowania.
Jak jeździ Mini Cooper?
Dobra wiadomość: nowe Mini Cooper jeździ jak Mini. Gokartowe proporcje, niskie zawieszenie, przekładające się na pozycję siedzącą prawie nad ziemią nadają dobrze znany z poprzednich generacji sportowy sznyt. Do tego silnik benzynowy 2.0 turbo z trzema cylindrami, 204 KM i 300 Nm momentu obrotowego. Nie tylko przyjemnie mruczy, ale przede wszystkim robi to, co ma robić.
Mini Cooper żwawo się zbiera, od 0 do 100 km/h przyspiesza w niewiele ponad 7 s. Pokazuje swoje możliwości nie tylko na prostej drodze, ale bardzo dobrze prowadzi się w zakrętach. Zawieszenie zachowało twarde nastawy, co przypomina o sobie na dziurawych drogach i progach zwalniających.
Bo nie narzekałem na pozycję i wygodę za kierownicą, z jednym tylko wyjątkiem - gdy jako pierwszy stałem na światłach. Pionowo ustawiona szyba ogranicza pole widzenia i przed sygnalizatorem funduje trochę "gimnastyki" karku.
Plus za lusterka boczne, które dają dobry ogląd sytuacji. W połączeniu z kamerą cofania i zgrabnymi wciąż gabarytami, Mini Cooper to świetne auto do parkowania w mieście. Ale spokojnie można nim wybrać się w dłuższą trasę i nie wysiądziemy połamani.
Dawne Mini powstało w reakcji na kryzys paliwowy, o czym wspomniałem wcześniej. W przypadku nowego trudno mówić o dużych oszczędnościach. W warunkach miejskich Mini Cooper S nierzadko spala około 10 l/100 km, i to nawet przy spokojnej jeździe. W trasie "nadrabia", bo bez większego trudu można zejść do 6 l/100 km. Mini dobrze czuje się na drogach ekspresowych i krajowych. Nie tylko zużycie paliwa będzie niższe niż na autostradzie, ale i przyjemność z jazdy zakrętach większa niż na monotonnej, prostej drodze.
Co mi się podobało?
- gokartowa charakterystyka jazdy typowa dla Mini Coopera
- nowa, minimalistyczna deska rozdzielcza
- bryła Mini Coopera, która ma w sobie to "coś"
Co mi się nie podobało?
- obrazkowy i animowany interfejs, który działa z opóźnieniem i wiesza się,
- brak regulowanego podłokietnika i schowka,
- otwarta "szuflada" na tunelu środkowym,
- tylne reflektory w prawie trójkątnym kształcie.
Nowe Mini Cooper S. Ceny na polskim rynku
Nowe Mini Cooper S w polskim cenniku startuje od 129 tys. 700 zł za bazowy wariant Essential. Linia Classic kosztuje około 10 tys. zł więcej. Jak na dzisiejsze warunki rynkowe, nie jest to wygórowana kwota.
Do usportowionego i podrasowanego również wizualnie wariantu John Cooper Works trzeba dołożyć już blisko 40 tys. zł w porównaniu do konfiguracji podstawowej. I to zanim jeszcze przejdziemy do listy opcji dodatkowych.
Marcin Walków, dziennikarz i wydawca money.pl