Gazeta przypomina, że potrzebę budowy nowoczesnego systemu monitoringu rzek i jezior pokazała katastrofa na Odrze w 2022 r. Minister klimatu Anna Moskwa ogłosiła wówczas, że Polska będzie miała najbardziej nowoczesny system monitorowania. Projekt miał być finansowany przez podlegający jej Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej. Efektem miało być 825 stacji pomiarowych, w tym 305 na rzekach, 20 na jeziorach i 500 mobilnych stacji pomiarowych. Projekt został rozpisany na pięć lat. W 2023 r. do jego realizacji został wybrany Instytut Rybactwa Śródlądowego (IRŚ).
Na co pójdą pieniądze
Z dokumentów, do których dotarła gazeta, wynika, że z planowanej kwoty 250 mln zł na stacje pomiarowo-kontrolne miało trafić jedynie 128 mln zł. 18 mln zł planowano przeznaczyć na pojazdy (osobowe i terenowe), niemal 37,6 mln na pracowników, 28,5 mln na oprogramowanie, a 11 mln zł na biura i koszty delegacji pracowników.
Wiceministra klimatu i środowiska Urszula Zielińska przyznała w rozmowie z "DGP", że planowane jest rozwiązanie umowy z IRŚ za porozumieniem stron. "Sama umowa ma wątpliwą konstrukcję prawną. Co do zasady, monitoring środowiska jest prowadzony na bazie bardzo szczegółowej ustawy. Tymczasem nagle za bardzo wysoką kwotę powstał równoległy twór, w dodatku realizowany z opóźnieniami" – oceniła Zielińska.
Dziennik zauważa, że do monitoringu środowiska ustawowo zobowiązana jest Główna Inspekcja Ochrony Środowiska, a za reakcję na zagrożenie związane z rzekami odpowiadają regionalne centra zarządzania kryzysowego. Żadna z tych instytucji nie ma nic wspólnego z IRŚ - podkreśla "DGP".