Niecałe trzy miesiące po historycznej debacie Joe Bidena i Donalda Trumpa w Atlancie - pierwszej w historii, która w efekcie zakończyła kampanię jednego z kandydatów - we wtorek w Filadelfii odbędzie się kolejny potencjalnie decydujący pojedynek. W sytuacji "statystycznego remisu" w sondażach o wyniku wyborów może przesądzić kilka tysięcy wyborców w jednym stanie.
Debata Kamali Harris i Donalda Trumpa, na którą czekają miliony Amerykanów, odbędzie się w nocy z wtorku na środę o g. 3:00 polskiego czasu.
Chodzi o zrobienie dobrego wrażenia
Jak mówi PAP Keith Nahigian, weteran republikańskich kampanii wyborczych, który brał udział w przygotowaniach do debat sześciu kandydatów na prezydenta (w tym Johna McCaina w 2008 r.), w debacie chodzi nie tyle o pokazanie dobrego przygotowania merytorycznego czy dobre argumenty, co o zrobienie dobrego wrażenia i zapisanie się w pamięci wyborców.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Oczywiście częścią przygotowań jest podszkolenie się z wiedzy na temat poszczególnych kwestii, ale częstym błędem kandydatów jest podchodzenie do nich jak do sprawdzianu, na którym trzeba udzielić poprawnych odpowiedzi. To jest podejście z góry skazane na porażkę. Celem powinno być pokazanie się wyborcom, opowiedzenie im, czego i jak zamierza się dokonać - mówi działacz.
Medioznawca i historyk z Rutgers University w New Jersey David Greenberg zauważa, że choć debaty mają niewielką moc przekonywania wyborców, to w tegorocznym niezwykle wyrównanym wyścigu o fotel prezydencki, gdy o wyniku mogą decydować różnice rzędu tysięcy głosów, nawet małe wahania mają znaczenie.
Jeśli kandydat ma opinię niezrównoważonego, dobry i wyważony występ podczas debaty może uspokoić obawy wyborców - wskazuje.
Dodaje, że dla wyborców już przekonanych debaty są sposobem na zaangażowanie się i większe przywiązanie do kandydata.
Wtorkowa debata będzie kluczowa
Jednak zdaniem Nahigiana - który w rozmowie z PAP przed czerwcową debatą przewidział, że pogrzebie ona szanse Bidena - wtorkowe starcie będzie absolutnie kluczowe ze względu na wyjątkowe okoliczności. Jedną z nich jest rekordowo krótka kampania wyborcza Harris. Wyborcy w USA zwykle mają ponad rok na zapoznanie się z kandydatami, a jak pokazał wydany w niedzielę sondaż "New York Times", według którego niemal co trzeci wyborca wciąż czuje, że nie wie wystarczająco wiele na temat kandydatki Demokratów.
- Harris nie zdążyła zbudować trwałej relacji z wyborcami. Myślę, że gdyby pokazać jej zdjęcie przypadkowym przechodniom na ulicy, niekoniecznie byliby w stanie ją zidentyfikować" - powiedział działacz.
Jego zdaniem działa to na jej niekorzyść, bo historyczne dane wskazywały, że niezdecydowani wyborcy ostatecznie zwykle głosują na kandydata opozycji w stosunku 3 do 1. W sytuacji, kiedy w sondażach - zarówno ogólnokrajowych, jak i tych przeprowadzanych w kluczowych stanach - różnice między kandydatami mieszczą się w granicy błędu statystycznego, może to być decydujący czynnik.
- Wszystko sprowadza się do wyborców niezdecydowanych: jeśli chodzi o Harris, musi ona dać jasne odpowiedzi co do tego, gdzie stoi w najważniejszych kwestiach: gospodarki, imigracji i szczelinowania hydraulicznego - mówi Nahigian.