Z analiz przeprowadzonych przez Facebooka wynika, że aż 87 proc. badanych zainteresowało się jakąś marką, odwiedziło jej stronę internetową lub kupiło jej produkt przez internet po tym, jak zostało do tego zachęconych w social mediach - pisze CNN. To pokazuje, jak duże jest oddziaływanie takich serwisów, jak Instagram czy TikTok. Firmy wiedzą o tym od dawna i płacą popularnym twórcom treści za zachęcanie swoich fanów do zakupów.
Moda na odradzanie
Zjawisko to ma ogromną skalę i doczekało się już trendu przeciwnego. W ostatnich miesiącach rośnie popularność deinfluencerów, czyli tych twórców, którzy w mediach społecznościowych zniechęcają do zakupów. Z majowych danych TikToka, na które powołuje się CNN, wynika, że filmiki z hashtagiem #deinfluencing zostały w tym serwisie wyświetlone już 584 miliony razy, z czego aż 582 miliony w ciągu ostatnich 12 miesięcy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Część deinfluencerów zniechęca do rozbuchanego konsumpcjonizmu w ogóle. Tłumaczy, że można mieć mniej i podaje argumenty za takim podejściem - chociażby takie, że pomaga to w oszczędzaniu.
Deinfluencer czy nie?
Część odradza natomiast zakup konkretnego przedmiotu czy przedmiotów danej marki, czasami w zamian poleca inny produkt. Nie jest do końca jasne, czy robią to za darmo, czy dostają za to pieniądze od konkurencyjnych firm, którym zależy na złej prasie rywala - zwracają uwagę działający w mediach społecznościowych twórcy, z którymi rozmawiał CNN.
Specjaliści z branży komentują też, że trudno nazwać deinfluencerem kogoś, kto po prostu odradza jeden towar i poleca inny. To raczej tylko trochę inna forma bycia influencerem.