Ten artykuł jest częścią projektu #RingEkonomiczny money.pl. W naukach społecznych, w tym w ekonomii, na jedno pytanie istnieje często wiele różnych odpowiedzi. O takich właśnie spornych kwestiach dyskutujemy w ramach Ringu. Tematem przewodnim czwartej edycji tego projektu jest minimalny wiek emerytalny, w szczególności kobiet, którego podwyższenie rekomenduje Polsce Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Równocześnie z tekstem Grzegorza Siemionczyka, głównego analityka money.pl, prezentujemy opinię Piotra Soroczyńskiego, głównego ekonomisty Krajowej Izby Gospodarczej oraz Macieja Lisa, ekonomisty z OECD. Wcześniej w dyskusji udział wzięli prof. Marek Góra oraz prof. Joanna Tyrowicz.
Po tym, jak rząd PiS odwrócił reformę koalicji PO-PSL z 2013 r., zmiany minimalnego wieku emerytalnego są w Polsce tematem tabu. Politycy dzisiejszego obozu rządzącego mają uzasadnione obawy, że jakakolwiek próba zmuszenia Polaków do dłuższej pracy będzie oznaczała porażkę w kolejnych wyborach i ponowne cofnięcie reformy. To zaś nie służyłoby stabilności systemu emerytalnego.
Kilka dni temu na antenie Radia Zet Magdalena Biejat, wicemarszałek Senatu z Lewicy, zaproponowała wprawdzie podwyższenie wieku emerytalnego kobiet, który dziś wynosi 60 lat – mniej niż w jakimkolwiek innym kraju UE. Jednocześnie jednak chciałaby obniżyć wiek emerytalny mężczyzn, który wynosi 65 lat. Te zmiany miałyby doprowadzić do tego, że dla obu płci wiek emerytalny byłby równy, ale nie w wyniku szokowej podwyżki tego wieku dla kobiet.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W ankiecie money.pl, która była punktem wyjścia do debaty w ramach Ringu Ekonomicznego, zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn cieszyło się szerokim poparciem ekonomistów. Taką reformę za potrzebną uznało 86 proc. spośród 57 uczestników badania. Ale pytanie dotyczyło zrównania tego wieku na poziomie 65 lat. Co dalej? Niemal 70 proc. ekonomistów opowiedziało się za powiązaniem minimalnego wieku emerytalnego z oczekiwaną długością życia.
Skutki zaniechania reform? Głodowe świadczenia
Co się stanie, jeśli tych zmian nie przeprowadzimy? Odpowiedź dają prognozy OECD. Osoba w wieku 22 lat o płacy na poziomie średniej krajowej, która weszła na rynek pracy w 2022 r. a na emeryturę przejdzie w wieku 60/65 lat, będzie otrzymywała świadczenie netto na poziomie niespełna 40 proc. swojej ostatniej płacy netto. Przeciętnie w krajach OECD wskaźnik ten, nazywany stopą zastąpienia, będzie wynosił 60 proc. Niższy niż nad Wisłą będzie tylko w sześciu krajach.
Tym, co Polskę wyróżnia, jest jednak równie niski prognozowany poziom stopy zastąpienia dla osób o niskich zarobkach (na poziomie połowy przeciętnego wynagrodzenia). W większości państw OECD emerytury takich pracowników są relatywnie wyższe, wynoszą około 70-80 proc. ostatniej pensji.
Niska stopa zastąpienia w Polsce będzie bezpośrednią konsekwencją niskiego wieku emerytalnego i wydłużającej się długości życia. Kapitał emerytalny, uzależniony od sumy odprowadzonych składek, będzie dzielony na coraz większą liczbę lat spędzanych na emeryturze.
"Projekcje demograficzne wskazują, że oczekiwana długość życia w Polsce w najbliższych czterech dekadach będzie rosła w tempie ok. 1,5 roku na 10 lat. Prognozy demograficzne wskazują również, że — na skutek odnotowanej w ostatnich 30 latach niskiej liczby urodzeń oraz znacznej emigracji — liczba osób w wieku 20-65 zmniejszy się o 36 proc. w ciągu najbliższych 40 lat. Obie te tendencje będą spowalniały wzrost wysokości emerytur w stosunku do wzrostu płac, chyba że wiek przechodzenia na emeryturę będzie wzrastał odpowiednio szybko" – tłumaczy w opinii dla money.pl Maciej Lis, ekonomista z OECD, uczestnik Ringu.
Niespełna 15 lat emerytury. Tak będzie w Danii
Co mogłoby dać podwyższenie wieku emerytalnego? Przykładu dostarcza Dania, gdzie rząd dąży do tego, żeby średni czas pobierania emerytury wynosił 14,5 roku. Obecne prognozy demograficzne sugerują, że w perspektywie kilku dekad wiek emerytalny będzie musiał dojść tam do 74 lat, aby ten cel został zrealizowany. W takim wieku prawdopodobnie karierę zawodową będzie musiał skończyć mężczyzna, który dzisiaj ją rozpoczyna. Za to jednak będzie miał emeryturę na poziomie około 80 proc. swojej ostatniej pensji, jeśli uzyskiwał średnie dochody. Jeśli miał niskie dochody, będzie miał emeryturę przewyższającą p 20 proc. swoje ostatnie wynagrodzenie.
Teoretycznie można sobie wyobrazić wyższe emerytury nawet przy zachowaniu obecnego wieku emerytalnego. Musielibyśmy jednak jako społeczeństwo zgodzić się na to, aby wydatki na emerytury istotnie wzrosły z obecnego poziomu około 10 proc. PKB. Przy czym tej kwoty nie dałoby się już zebrać ze składek emerytalnych – o ile nie doszłoby do skokowego wzrostu populacji dzięki napływowi imigrantów. Coraz większa jej cześć musiałaby pochodzić z podatków – albo z długu publicznego. Ale jedna i druga opcja mogłaby mieć niepożądane konsekwencje.
Rosnące opodatkowanie pracujących byłoby dla nich demotywujące, mogłoby zniechęcać do pracy. Z kolei finansowanie bardziej hojnych emerytur z długu oznaczałoby kreację pieniądza, który nie znajdowałby odzwierciedlenia w podaży towarów i usług. Starzenie się ludności, czyli zjawisko, które ogranicza możliwości finansowania systemu emerytalnego z samych składek i podatków, jest też zarazem ograniczeniem podażowym. Inaczej mówiąc, nawet jeśli znaleźlibyśmy pieniądze na sfinansowanie wysokich emerytur coraz liczniejszym seniorom, nie obciążając przy tym zanadto pracujących, to tych pracujących i tak byłoby za mało, żeby byli w stanie zaspokajać zapotrzebowanie seniorów na towary i usługi. Efektem mogłaby być presja inflacyjna w gospodarce.
Większa emerytura za wychowanie podatników?
Skoro trendy demograficzne są ważne dla funkcjonowania współczesnych systemów emerytalnych, to może minimalny wiek emerytalny albo wysokość samych świadczeń należy powiązać w jakiś sposób z liczbą dzieci, które emeryt wychował? Takie koncepcje są na świecie testowane, na przykład na Słowacji. W Polsce też mają swoich zwolenników.
"Jednym z rozwiązań problemu przyszłego pogłębiania się kłopotów systemu emerytalnego może być wprowadzenie zasady rozliczeń indywidualnych tak, aby świadczenie w znacznej części było związane z tym czy potencjalny beneficjent wychował dziecko/dzieci na dobrych podatników płacących (składki i podatki) tu, w kraju. Im więcej tych świadczeń i podatków płaconych przez zstępnych tym większe i tym szybsze świadczenie" – pisze w opinii dla money.pl Piotr Soroczyński, główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej.
"Ci co nie mogą, bądź nie chcą, mieć dzieci powinni mieć jasną informację, że środki, których nie wydają na wychowanie następnego pokolenia, powinni rezerwować na swoją przyszłą emeryturę, a nie na bieżącą konsumpcję" – przekonuje ekonomista, który we wspomnianej sondzie był jednym z nielicznych przeciwników zrównania wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn oraz dalszego jego podwyższania wraz z wydłużaniem się długości życia.
W swoim artykule Soroczyński podkreśla jednak, że ci, którzy mogą dłużej pracować, powinni to dla własnego bezpieczeństwa finansowego robić, a państwo powinno ich do tego zachęcać. Czym innym jest jednak przymus, którym byłoby podwyższenie minimalnego wieku emerytalnego.
Maciej Lis zauważa z kolei, że na to, w jakim wieku Polacy będą przechodzili na emeryturę, można oddziaływać także po przez zmiany w konstrukcji emerytury minimalnej. Obecnie uprawnienie do tego świadczenia otrzymuje się po przepracowaniu 20 lub 25 lat (w zależności od płci) oraz osiągnięciu wieku emerytalnego. To jednak oznacza, że świadczenie o tej samej wysokości (obecnie 1781 zł brutto) otrzymują osoby o bardzo różnym stażu pracy (często dłuższym niż wymagany) i różnej sumie odprowadzonych składek. To zniechęca do dłuższej pracy te osoby, które wiedzą, że z powodu niskich zarobków i tak nie odłożą wystarczająco dużo kapitału, aby otrzymać cokolwiek więcej niż emerytura minimalna.
Grzegorz Siemionczyk, główny analityk money.pl