Opinia Piotra Soroczyńskiego, głównego ekonomisty Krajowej Izby Gospodarczej, powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. W naukach społecznych, w tym w ekonomii, na jedno pytanie istnieje często wiele różnych odpowiedzi. O takich spornych kwestiach dyskutują zaproszeni do Ringu ekonomiści. Tematem przewodnim czwartej edycji Ringu jest minimalny wiek emerytalny, w szczególności kobiet, którego podwyższenie rekomenduje Polsce Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Równocześnie prezentujemy opinię Macieja Lisa, ekonomisty z OECD. Wcześniej w dyskusji udział wzięli prof. Marek Góra oraz prof. Joanna Tyrowicz.
System emerytalny już dziś nie jest w dobrej kondycji. Zgodnie z większością tworzonych scenariuszy na przyszłość, ta kondycja z kiepskiej przechodzić będzie w tragiczną. Krytyczne jest to, że przestały działać podwaliny systemu. To miała być sztafeta pokoleń – coraz liczniejszych pokoleń - w ramach której składki (i być może również podatki) płacone przez aktualne pracujące pokolenie dzieci miało utrzymywać na starość pokolenie rodziców, które przeszło na zasłużoną emeryturę.
Owszem, mieliśmy wiele buńczucznych zapewnień, jak to po reformie systemu przejdziemy do systemu kapitałowego, w którym każdy będzie odkładał pieniądze na swoją starość. Tylko gdzie są te worki z pieniędzmi? Są przejadane na bieżąco na wypłaty dzisiejszych świadczeń, a jest ich tak mało, że trzeba dokładać do nich z podatków i innych danin.
Większość dzisiejszego systemu to tylko zapisy określające, że państwo kiedyś coś nam wypłaci. Ale te zapisy mogą z czasem podlegać manipulacji: zmieniać można na przykład sposób waloryzacji zebranych środków, sposób przeliczania ich potem na emeryturę, sposób waloryzacji przyznanego już świadczenia, a także moment, w którym świadczenie zaczyna przysługiwać.
Przy takich uwarunkowaniach do określenia przyszłej wartości świadczenia trzeba by prawdziwego proroka. Tak, wiem, jest wielu specjalistów, którzy już dziś mogą mi przygotować projekcję… tylko gdzie ja ich będę szukał (z reklamacją w razie ich pomyłki) za kilkanaście lat, gdy na emeryturę będę się wybierał?
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wyższy wiek emerytalny zniechęci do udziału w systemie
W konsekwencji poszukiwane powinny być rozwiązania, które mają zaradzić temu, że podwaliny systemu nie działają. Oczywistym wydawało by się, że powinniśmy zaproponować inny system z innymi założeniami, albo cwany sposób, by system znów zaczął działać (by znów była sztafeta pokoleń). Tymczasem szeroka rzesza specjalistów koncentruje się na zaproponowaniu łat, które przypudrują niewydolność systemu na kilka - może kilkanaście lat, czyli do czasu, gdy już ich nikt z nietrafnej recepty rozliczać nie będzie. W ten sposób marnowany jest czas i tracona jest szansa na przywrócenie funkcjonalności systemu lub stworzenie nowego. Istnieje też ryzyko, że proponowane lekarstwa szybko pogłębią problemy systemu, który już dziś na wielu poziomach jest niesprawiedliwy.
Po pierwsze, przy dzisiejszych parametrach systemu 25 proc. mężczyzn i 7 proc. kobiet nie dożyje do wieku emerytalnego. Podniesienie wieku emerytalnego oraz zrównanie wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn (w górę, bo przecież w dół nikt nie proponuje) zwiększać będzie te odsetki. Do jakiego poziomu chcą dokręcić śrubę zacni reformatorzy? Emerytury nie dożywać ma 33, 50 czy może 75 proc. osób?
To zresztą można osiągnąć nie tylko przez podniesienie wieku emerytalnego – to się też efektywnie osiąga ograniczaniem dostępu do opieki zdrowotnej i przedłużaniem ciężkiej pracy. Czy przy takich prawdopodobieństwach dożycia emerytury będzie jakakolwiek motywacja, by uczestniczyć w tym w systemie i płacić długie lata ciężki haracz za nic? Tak, wiem, państwo z opresyjnym systemem podatków/danin/składek może nas do tego zmusić.
Seniorzy nie sprawdzą się w wielu zawodach
Po drugie, w gospodarce realnej jest sporo miejsc pracy, w których ze względu choćby na uwarunkowania biologiczne – siłę, sprawność, koncentrację, refleks - praktycznie nie da się pracować nawet po przekroczeniu dzisiejszego wieku emerytalnego. Dotyczy to zarówno kobiet (60 lat), jak i mężczyzn (65 lat). Ci, którzy mogą pracować, powinni być zachęcani do kontynuowania pracy po przekroczeniu progu ustawowego. Ale podniesienie minimalnego wieku to zmiana obowiązku dla wszystkich (w tym również dla tych, którzy pracować nie powinni).
Zbyt często o podnoszeniu wieku emerytalnego wypowiadają się ci nieliczni, w przypadku których element siły, sprawności, koncentracji, refleksu w pracy jest drugorzędny. Powinni sobie odpowiedzieć na takie pytania: kto chce lecieć samolotem lub jechać autobusem prowadzonym przez niedowidzącego 70-latka? Kto będzie taki twardy i pogoni niedomagającą 70-latkę, by wrzuciła w sklepie każdego dnia kilka ton towaru na półki, jak jej młodsze koleżanki? Kto chce mieć super tatuaż robiony przez 70-latka, któremu ręce się trzęsą? Kto będzie miał sumienie by 70-latka zagonić do przykręcania śmigieł w wysokim na 150 metrów wiatraku (bo przecież idziemy w OZE)? A co powiedzą państwo na pewną rękę i bystry wzrok 70-letniego chirurga albo fryzjera? A to tylko nieliczne przykłady. Wszystkie te zawody zostawimy młodym?
W systemie jest za dużo gapowiczów
Po trzecie, system pokoleniowy zakładał (i obecny w sumie też zakłada), że wkład w tworzenie zasobów do wypłat emerytur w przyszłości będzie sprawiedliwie wnoszony przez wszystkich (albo prawie wszystkich). Tak jednak nie jest, co jest główną przyczyną załamywania się systemu. Nie wszyscy dokładają się z wysiłkami, aby system w przyszłości miał środki. Na wszystkich natomiast przenoszone są po równo negatywne skutki owego niewniesienia przyszłych zasobów. To, że mamy mieć niskie emerytury i wypłacane późno, wynika bowiem z tego, że środków w systemie jest za mało. I są ludzie, którzy z jakiegoś powodu uważają, że to jest sprawiedliwe.
Ciekaw jestem, czy aplauz zebrałby podobnie sprawiedliwy system, tyle że w wykroczeniach drogowych? Działałby tak: od dziś punkty karne i mandaty nie są wlepiane sprawcom wykroczeń, ale sprawiedliwie rozdzielane na wszystkich kierowców, bo system drogowy mamy jeden wspólny i wszyscy z niego korzystamy, więc niedogodności powinniśmy znosić wspólnie.
Jednym z rozwiązań problemu przyszłego pogłębiania się kłopotów systemu może być wprowadzenie zasady rozliczeń indywidualnych, tak, by świadczenie w znacznej części było związane z tym, czy potencjalny beneficjent wychował dziecko/dzieci na dobrych podatników płacących składki i podatki tu w kraju. Im więcej tych składek i podatków płaconych przez zstępnych, tym większe i tym wcześniejsze świadczenie emerytalne.
Ci, którzy nie mogą bądź nie chcą mieć dzieci, powinni mieć jasną informację, że środki, których nie wydają na wychowanie następnego pokolenia, powinni rezerwować na swoją przyszłą emeryturę, a nie na bieżącą konsumpcję.
Trzeba wiedzieć, że DINK (model rodziny, w której dwie osoby pracują i nie mają dzieci) jest super, ale emerytury nie będzie. I błagam, tylko bez opowieści, ile składek i podatków dziś takie osoby płacą – bo dziś płacą na świadczenia dla pokolenia swoich rodziców. Rozliczenia indywidualne dałyby zupełnie nową i otrzeźwiającą perspektywę. Być może skutkującą w przyszłości inną – większą - liczebnością populacji naszych zstępnych?
Zmiana systemu musi przebiegać stopniowo
Oczywiście, zmiany systemu nie można wprowadzić z dnia na dzień. Trzeba stopniowej transformacji z systemu dzisiejszego na docelowy. Potrzebny jest czas. Pomocne powinny być tu mechanizmy promujące dłuższą pracę tych pracowników, którzy mogą sobie na to pozwolić, a także możliwości zorganizowania takiej pracy u pracodawców - by była efektywna i opłacalna dla obu stron. Dziś, niestety, mamy bezmyślnie wprowadzanych wiele posunięć, które preferują - a nawet wymuszają - pracę krótszą.
Cała dyskusja o przesuwaniu wieku emerytalnego nie doprowadzi do zreformowana systemu, a tylko wpuści nas w maliny, bo ockniemy się za kilka - kilkanaście lat w takim kłopocie, z którego wyjścia już nie będzie. Jest więc szkodliwa i musimy poradzić sobie skrajnie innymi działaniami.
Autorem opinii jest Piotr Soroczyński, od 2018 r. główny ekonomista Krajowej Izby Gospodarczej. Wcześniej Soroczyński pełnił podobną rolę w KUKE oraz Banku Ochrony Środowiska. Na przełomie 2006 i 2007 r. był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów.