Opinia prof. Joanny Tyrowicz powstała w ramach projektu #RingEkonomiczny money.pl. To format debaty na ważne, ale sporne tematy gospodarcze i społeczne, w którym prezentujemy dwa przeciwstawne punkty widzenia. Tematem przewodnim czwartej edycji Ringu jest minimalny wiek emerytalny kobiet, którego podwyższenie rekomenduje Polsce MFW. Prof. Tyrowicz debatuje z prof. Markiem Górą. Wstępem do dyskusji jest poniższy artykuł Grzegorza Siemionczyka, głównego analityka money.pl:
Dyskusje nad wiekiem emerytalnym w Polsce w znacznym stopniu przypominają te nad murem na granicy z Białorusią czy programem "Rodzina 500 plus" – mniej chodzi o argumenty, a bardziej o to, czy jest się za czy przeciw. Ta polaryzacja stanowisk prowadzi do tego, że w debatach coraz rzadziej pojawiają się argumenty merytoryczne, a coraz więcej jest w nich hipotetyzowania "czy da się" albo "czy warto". Tymczasem z każdym kolejnym rokiem sytuacja staje się coraz bardziej zagmatwana, bo upływ czasu skreśla kolejne elementy zbioru rozwiązań dobrych.
Błędy w systemie kumulują się każdego dnia
Istotą naszego systemu emerytalnego miała być zasada "ile wpłaciłeś, tyle wypłacisz". Miało się opłacać pracować dłużej, bo wtedy więcej się wpłacało a krócej wypłacało, dzięki czemu emerytura mogła być wyższa. Dla roczników 1978 i młodszych te zasady przestają jednak działać. Niemal wszystkie kobiety oraz prawie połowa mężczyzn z tej grupy otrzymają co najwyżej emeryturę minimalną. Naprawdę złą wiadomością jest to, że nawet do emerytur minimalnych państwo będzie musiało dopłacać.
Skąd to wiemy? W GRAPE zbudowaliśmy model, który pod wieloma względami przypomina naszą gospodarkę. W naszym modelu mieszka 120 typów ludzi, którzy różnią się np. skalą zaangażowania w rynek pracy, cierpliwością do oszczędzania, a także indywidualną wydajnością w cyklu życia. Ci modelowi obywatele w każdym roku swojego modelowego życia mogą pracować. Jeśli pracują – otrzymują dochód z pracy i odprowadzają od niego składki i podatki. Po osiągnięciu wieku emerytalnego przestają pracować i otrzymują świadczenie zgodnie z zasadami polskiego systemu emerytalnego. Mogą też samodzielnie oszczędzać na starość. No i są w pełni racjonalni, czyli optymalizują swoje szczęście z możliwości konsumpcyjnych i czasu wolnego przez całe życie.
Nasz model korzysta z prognoz demograficznych Głównego Urzędu Statystycznego i prognoz co do tempa wzrostu wydajności pracy Komisji Europejskiej. Uwzględniamy w nim także zależności makroekonomiczne występujące w naszej gospodarce, system podatkowy i inne elementy rzeczywistości. Mamy też takie same nierówności w dochodach z pracy jak w naszej gospodarce, nierówności konsumpcji oraz nierówności w majątku w stosownym okresie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nawet optymistyczny scenariusz jest niewesoły
W świecie naszego modelu niemal wszystkie kobiety i prawie połowa mężczyzn urodzonych po 1978 roku nie uzbiera przez całe swoje życie zawodowe nawet na emeryturę minimalną. Dlaczego? Bo choć pracują i odprowadzają składki, będą żyć na tyle długo, że zgromadzonych przez nich składek w ZUS nie wystarczy na więcej. Łączny koszt dopłat do emerytur minimalnych (dla niektórych osób to będzie spora część otrzymywanej przez nich emerytury, a innym brakować może kilku czy kilkudziesięciu złotych) wyniesie ponad 4 proc. PKB. To z grubsza biorąc cztery razy więcej niż wydajemy na naukę i szkolnictwo wyższe, trzy razy tyle ile wydajemy na obsługę długu publicznego albo tyle, ile obecnie wydajemy na obronność.
Podsumowując, system zdefiniowanej składki, który mamy w Polsce, zapewniałby realizację zasady "ile wpłaciłeś, tyle wypłacisz" gdyby nie było w nim gwarancji dla każdego obywatela, że po przepracowaniu wystarczającego stażu otrzyma emeryturę minimalną. To nie jedyny problem w funkcjonowaniu naszego systemu emerytalnego, ale z perspektywy kosztów – największy.
Problemy ze sfinansowaniem emerytur minimalnych dotyczyć będą nie tylko pracowników najemnych. Nasze analizy nawet nie próbują objąć skali deficytu w emeryturach osób odprowadzających (zgodnie z prawem!) składki minimalne, jak np. samozatrudnieni i tzw. pomagający członkowie gospodarstwa domowego. Nie obliczyliśmy także wpływu przejściowego zwolnienia z płacenia składek emerytalnych, np. w ramach programów kierowanych do osób młodych lub w okolicach wieku emerytalnego. Innymi słowy, nasze obliczenia są i tak bardzo optymistyczne co do skali deficytu w systemie emerytalnym.
Podnieść wiek emerytalny kobiet? O nie!
Skoro większość osób z emeryturą minimalną to kobiety, to może po prostu zachęcić je jakoś do tego, aby pracowały dłużej? Kobiety to przecież nie "związkowcy", nie będą paliły opon pod KPRM lub rzucały kostką brukową w policję. A jednak mam dwa fundamentalne problemy z tym pomysłem.
Po pierwsze: wydłużanie okresu pracy kobiet przyczyni się do zmniejszenia deficytu systemu emerytalnego, ale nie przyniesie zasadniczych korzyści kobietom. Dla bardzo wielu obecnych czterdziestoparolatek i młodszych kobiet praca dłużej oznacza… że i tak otrzymają emeryturę minimalną. Z każdym dniem i miesiącem ich aktywności deficyt w systemie emerytalnym będzie się sukcesywnie zmniejszał, ale musiałyby pracować zasadniczo dłużej niż wynosi obecny wiek emerytalny, by otrzymać faktycznie więcej niż świadczenie, które i tak mają obecnie zagwarantowane. Mowa nie o roku czy dwóch, lecz zrównaniu wieku emerytalnego w Polsce, by zmianę odczuła choć połowa kobiet.
Ekonomia nie jest od tego, żeby mówić ludziom jak żyć, szczególnie wbrew ich indywidualnemu interesowi. Ekonomia jest od tego, żeby pokazywać nam wszystkim dokąd zmierzamy, ale choć robimy to w GRAPE od 2015 r., to nie odnotowaliśmy szczególnego zainteresowania naszymi wynikami. Jeśli miałyby one stanowić po dekadzie uzasadnienie dla polityki jednoznacznie niekorzystnej dla kobiet, bo sprawy zabrnęły już zbyt daleko – byłoby to żałosnym rechotem historii.
Opłakane skutki działania na siłę
Po drugie, w wielu krajach testowano wydłużanie wieku emerytalnego na siłę. Efekty są zazwyczaj w tym sensie opłakane, że ludzie znajdują sposoby na obejście niekorzystnych dla nich regulacji. Korzystają z urlopów zdrowotnych, rent dla osób z ograniczeniem sprawności fizycznej, finansują się z innych źródeł dochodu niż praca zarobkowa itp. Innymi słowy, czas pracy efektywnie wydłuża się tylko dla tych osób, które faktycznie nie mają wyboru – i dla tych, które pewnie i tak pracowałyby dłużej, bo lubią swoją pracę.
Jest jeszcze trzeci istotny dla mnie argument, związany z odpowiedzialnością za słowo: żaden przyzwoity kraj nie powinien decydować o losie milionów kobiet w oparciu o jeden model jednego pozarządowego ośrodka badawczego - i to sprzed dekady. Robimy nasze badania najlepiej jak umiemy, ale to nie znaczy, że nie da się naszego modelu poprawić. Owszem, wymaga to modelu (nie traktuję z nadmierną powagą "intuicji" czy też po prostu silnych przekonań i wierzeń), ale naprawdę stać nas jako kraj na to, aby ZUS, Ministerstwo Finansów czy KPRM zbudowały wreszcie własny model tzw. nakładających się pokoleń z prawdziwego zdarzenia i wykorzystywały go do bieżących analiz propozycji zmian w systemie emerytalnym. W GRAPE służymy dotychczasowymi kodami i danymi do kalibracji.
Smutna historia bez prostego morału
Życie jest skomplikowane, nie daje zbyt wielu prostych odpowiedzi. I nie chodzi mi o trudności w budowaniu porozumienia politycznego wokół jakichś propozycji legislacyjnych, lecz o to, że coraz bardziej jesteśmy w sytuacji, w której nie bardzo zostaje czas na zmiany.
Kobiety z roczników 1978 będą przechodzić na emeryturę już za 13 lat (12 jeśli wliczyć vacatio legis). Jeśli mielibyśmy podnosić wiek emerytalny powoli, np. w tempie dwóch miesięcy co roku, do 2038 r. podniesiemy wiek emerytalny kobiet o ok. dwa lata. To wydłużenie wieku w niewielkim stopniu poprawi sytuację kobiet: i tak w zdecydowanej większości otrzymają emeryturę bliską minimalnej.
Taka zmiana niosłaby duże korzyści społeczne, z których największą jest nawet nie mniejszy deficyt ZUS, lecz większy potencjał polskiego rynku pracy i wyższe PKB. Tylko że ogół zyska kosztem tych poszczególnych kobiet. Część z nich lubi swoją pracę oraz i tak planowała odejść na emeryturę nieco później, na przykład wspólnie z mężem. Inne tak szczerze nienawidzą swojej pracy – i często z uzasadnieniem! – że odliczają dni do pierwszego dnia odzyskania wolności.
Być może, kierując się dobrem ogółu, kobiety poparłyby taką reformę. Być może poparłyby nawet dalej idące zmiany. Ale im dłużej z powodu polaryzacji chować będziemy głowę w piasek, tym mniejsza szansa na znalezienie sensownego rozwiązania w polityce gospodarczej.
Autorem tekstu jest prof. Joanna Tyrowicz, nauczycielka akademicka, współzałożycielka i zarządzająca think-tanku GRAPE, członkini Rady Polityki Pieniężnej.