Trwa ładowanie...
Notowania
Przejdź na
Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
|
aktualizacja

Dzieci nie ma i nie będzie. "Brutalna prawda" [OPINIA]

Podziel się:
Przedstawiamy różne punkty widzenia

W 2023 r. urodziło się w Polsce najmniej dzieci nie tylko od II wojny światowej, ale w ogóle od początku prowadzenia pomiarów. Powody takiego stanu rzeczy są złożone. Czy coś można z tym zrobić? Brutalna prawda jest taka, że coś zrobić się da, ale naprawdę niewiele - pisze dla money.pl dziennikarz Kamil Fejfer.

Dzieci nie ma i nie będzie. "Brutalna prawda" [OPINIA]
W zeszłym roku w Polsce urodziło się ok. 270 tys. dzieci (East News, Adam Staskiewicz)

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Pod koniec stycznia GUS opublikował dane, z których wynika, że w zeszłym roku urodziło się ok. 270 tys. dzieci. Tym samym w naszym kraju po raz pierwszy od wojny w okresie 12 miesięcy urodziło się mniej niż 300 tys. maluchów. Jednocześnie liczba zgonów była o około 130 tys. większa niż urodzeń.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zobacz także: Sprzedaje auta za miliony! "Tesli mi nie szkoda, traktuję ją jak lodówkę" - Robert Michalski #18

A jak wyglądało to we wcześniejszych latach?

  • W 2022 r. żywych urodzeń było około 305 tys.
  • W 2021 r. - 332 tys.
  • W 2020 r. - 355 tys.

A jeszcze w 2017 r. przybyło 400 tys. dzieci. W zaledwie sześć lat zjechaliśmy z liczbą urodzeń o ponad 100 tys. Forsal.pl pokazał niedawno, jak ten trend wyglądał w poprzednich dekadach:

  • w pierwszym dziesięcioleciu XXI w. rodziło się ok. 380 tys. dzieci (średniorocznie),
  • w latach 90. - prawie 450 tys.,
  • w latach 80. (stan wojenny) - około 650 tys.,
  • w latach 70. ("epoka Gierka") - 640 tys.,
  • w latach 60. - 560 tys.,
  • w powojennym dziesięcioleciu - 770 tys.

Liczba urodzeń w Polsce

Tak niski obecny odczyt wynika więc między innymi z tego, że w ostatnich latach mamy po prostu coraz mniej kobiet w wieku rozrodczym. Roczniki z wyżu demograficznego lat 80. wypadają z grona osób, które mogłyby mieć kolejne dzieci. Dzisiejsza sytuacja jest więc częściowo konsekwencją tego, co już się wydarzyło.

Ale to nie jest jedyne wytłumaczenie. Poza tym, że jest coraz mniej kobiet, które mogłyby rodzić dzieci, a te, które mogłyby to robić, rodzą mniej chętnie niż pokolenia wcześniejsze.

Widać to w tzw. współczynniku dzietności, który w 2023 r. również zanurkował do historycznego minimum - prawdopodobnie poniżej 1,2.

Współczynnik dzietności w wielkim uproszczeniu mówi nam o tym, ile dzieci rodziłaby przeciętna kobieta w całym życiu, jeśli robiłaby to z taką intensywnością, z jaką rodzą kobiety w wieku rozrodczym w danym roku.

Tzw. zastępowalność pokoleń, czyli stan, w którym liczebność danego społeczeństwa ani się nie kurczy, ani nie wzrasta, wynosi 2,1. Jak widać, naprawdę sporo nam brakuje.

Jeśli chodzi o współczynnik dzietności Polska jest zresztą w światowym ogonie. Najgorzej z tą kategorią jest w Korei Południowej, gdzie od lat dzietność jest na poziomie poniżej 1.

Dlaczego tak się dzieje? Nie ma jednej odpowiedzi na to pytanie. Warto jednak zdać sobie sprawę, że rekordy niskiej dzietności to nie tylko domena Polski.

Wskaźnik ten nurkuje w krajach najbardziej rozwiniętych takich jak Norwegia, gdzie współczynnik ten spadł w 2022 roku do 1,4. Podobne zjawisko jest obserwowane w Kanadzie, gdzie dzietność spadła w 2022 do poziomu 1,33. Ten sam problem mają Japończycy, ale również Chiny.

Na świecie, poza Izraelem, nie ma żadnego wysoko rozwiniętego państwa, które cieszyłoby się zastępowalnością pokoleń. Spadająca dzietność jest więc trendem globalnym, który demografowie obserwują od wielu dekad.

Dlaczego w Polsce rodzi się mało dzieci?

Wróćmy jednak do Polski.

Co spowodowało obecny kryzys? Czynniki, które wpływają na sytuację, możemy podzielić na doraźne oraz długofalowe trendy. Zacznijmy od tych pierwszych.

Warto pamiętać, że maluchy, które rodziły się w 2023 r., zostały poczęte w roku 2022 oraz na początku 2023. A więc są to dzieci wypalającej się pandemii, rosnącej inflacji i wojny dziejącej się tuż za naszymi granicami. Takie okoliczności nie zachęcają do decyzji o potomstwie.

Wiele par, które chciało więc mieć dzieci, przekładało swoje decyzje rodzicielskie na pewniejsze i stabilniejsze czasy. M.in. z tego powodu w najbliższym roku możemy spodziewać się pewnego odbicia. Choć za miedzą wciąż toczy się wojna, to sytuacja - jak brutalnie by to nie brzmiało - nieco spowszedniała. Inflacja zmierza do celu. O rzeczywistości pandemicznej już zdążyliśmy nieco zapomnieć.

Choć wygaśnięcie powyższych - jak to mówią ekonomiści - "szoków" rzeczywiście może podbić dzietność w najbliższym czasie, to innych trendów, tych długookresowych odwrócić się tak łatwo nie da.

O jakich procesach mówimy? Jednym z najważniejszych jest realizacja coraz wolniejszych tzw. strategii życiowych. Świetnie pisze o tym badaczka Jean Twenge w  książce "Pokolenia", w której odmalowuje obraz pokoleniowych różnic w USA.

Obserwowane tam zjawiska są widoczne w innych krajach na świecie, w tym w Polsce. Czym jest wspomniana "wolna strategia życiowa"? Od wielu dekad kolejne pokolenia dłużej zostają w domach, dłużej się uczą, później wchodzą w związki oraz w późniejszym wieku mają potomstwo.

Mediana wieku kobiet rodzących pierwsze dziecko w Polsce to około 30 lat. Dwie, trzy dekady temu było to mniej więcej 26 lat. Coraz więcej pań ma po prostu coraz mniej czasu na to, żeby rodzić kolejne pociechy. I znów - wskaźnik ten rośnie również w UE, na co dowody znajdziemy choćby w Eurostacie.

Kolejne trendy odpowiedzialne za to zjawisko to upodmiotowienie kobiet, które notują coraz wyższy współczynnik aktywności zawodowej oraz ich edukacja. Dzisiaj (nie tylko w Polsce zresztą) więcej kobiet niż mężczyzn idzie na studia. Jest to zresztą część wyżej wspomnianych "wolniejszych strategii".

Na niezwykle ciekawą i nieoczywistą kwestię zwraca uwagę przywoływana Jean Twenge. Opisuje przypadek pary 20-latków z USA, którzy zdecydowali się na wczesne macierzyństwo. Zostało ono odebrane z pewnym zdziwieniem w ich grupie rówieśniczej. Nie chodzi o to, że znajomi zniechęcali ich do tej decyzji. Po prostu kiedy ma się dzieci, zmieniają się tematy rozmów, zmieniają się priorytety i codzienna rutyna.

W grupie osób, które nie mają dzieci, jedyne osoby, które zdecydowały się na rodzicielstwo siłą rzeczy bywają wykluczane z pewnego "kulturowego obiegu".

Ekonomia ma znaczenie?

Przyczyny ekonomiczne nie są tak istotne jak podnosi część komentatorów i komentatorek. Ekonomia może tutaj wręcz działać z przeciwnym wektorem niż część osób sobie wyobraża.

Jeżeli to niedostateczne środki finansowe lub brak dostępu do stabilnej pracy, czy też do dobrych mieszkań byłyby najważniejszymi przeszkodami na drodze do rodzicielstwa, to jak wytłumaczyć fakt, że najniższa dzietność na świecie dotyczy (w pewnym uproszczeniu) krajów najzamożniejszych? Podobnie jest zresztą wewnątrz społeczeństw - to zamożniejsze osoby mają mniej dzieci niż mniej zamożni.

Ekonomia rzeczywiście ma znaczenie, ale dość paradoksalne. Otóż wraz ze wzrostem zamożności z posiadaniem dziecka konkuruje... konsumpcja. Czy też mówiąc precyzyjniej - aspiracje.

Osoby młode mają dzisiaj niespotykany wcześniej wybór sposobów spędzania czasu wolnego. Chodzi o wakacje, spotkania ze znajomymi, wizyty w kinach i teatrach czy jedzenie na mieście. Hipotetyczne dziecko konkuruje o te zasoby. Nie było to normą w poprzednich dekadach, kiedy młodzi ludzie nie stawali przed takimi dylematami. Nie musieli rezygnować z wakacji, kin i chodzenia do restauracji, ponieważ nie było ich na to stać.

Chociaż więc potencjalni rodzice deklarują w sondażach, że chcieliby mieć dzieci, to często odkładają tę decyzję na nieokreśloną przyszłość ponieważ, mówiąc brutalnie, dziecko mogłoby ich tych wygód pozbawić.

Klucz do złagodzenia kryzysu

I tu jest zresztą klucz do złagodzenia kryzysu demograficznego. Polityki publiczne mogłyby potencjalnym rodzicom "złagodzić" nieco szok związany z posiadaniem dziecka.

Kobiety, które znacznie częściej niż kiedyś chcą partycypować w rynku pracy, potrzebują wysokiej jakości żłobków i przedszkoli, którym ufałyby na tyle, żeby zostawiać tam swoje pociechy. Potrzebny jest również dostęp do tańszych i niezłej jakości mieszkań właśnie na etapie wcześniejszej dorosłości. Choć sytuacja mieszkaniowa w Polsce jest znacznie lepsza niż była 20 czy 30 lat temu, kiedy dzietność była znacznie wyższa, to młodzi ludzie oczekują dzisiaj czegoś innego, niż oczekiwali ich rodzice - m.in. niezłej jakości lokali. Nie wystarczy im już życie kątem u teściów, co dość często zdarzało się pokoleniu X czy pokoleniu powojennego wyżu demograficznego.

Rządzący, chcąc więc tworzyć politykę prodemograficzną, muszą rozumieć aspiracje potencjalnych rodziców. I pod te aspiracje szyć polityki publiczne, które będą miały szanse nieco podbić współczynnik dzietności.

Na chwilę obecną nie ma jednak szans na dobicie do poziomu zastępowalności pokoleń. Nie udało się to najbogatszym państwom opiekuńczym na świecie, nie uda się i nam. Jedyna szansa to jakiś rodzaj zmiany kulturowej, której jednak na horyzoncie nigdzie nie widać.

Kamil Fejfer, dziennikarz, analityk rynku pracy i nierówności społecznych

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Źródło:
money.pl